William Shakespeare, Akt I. Scena I, [w:] tenże, Jak wam się podoba, przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983, s. 8–15.
Wchodzą
O ile pamiętam, Adamie, otrzymałem w zapisie
zaledwie tysiąc koron i, jak powiadasz, pod groźbą
cofnięcia zapisu ojciec nakazał bratu memu, aby
dał mi dobre wychowanie. Stąd właśnie bierze się
mój smutek. Utrzymuje on w szkole mego brata
Jacques'a, a doniesienia stamtąd mówią o jego chwa-
lebnych postępach. Mnie natomiast trzyma w domu
jak wieśniaka lub, by rzec ściślej, trzyma mnie
w domu nie troszcząc się o mniej bo czy nazwiesz
troską wychowanie szlachcica mego rodu tak, że
nie różni się ono od chowania wołu? Konie swoje
lepiej wychowuje, bo nie dość, że są piękne dzięki
dobremu wyżywieniu, lecz także ułożone przez drogo
opłacanych jeźdźców. Tymczasem ja, brat jego, je-
dynie to przy nim zyskałem, że urosłem. Za taką
przysługę mogą mu być równie wdzięczne jego bro-
dzące we własnym łajnie zwierzęta. W zamian za
owo nic, którym mnie tak hojnie obdziela, pragnie
z pomocą narzuconego trybu życia odebrać mi tę
odrobinę, którą mam od Natury. Każe mi jadać
ze sługami, odpędza mnie od miejsca należnego bratu
i czyni wszystko, co w jego mocy, by takim wycho-
waniem zrujnować me szlachetne pochodzenie. To
właśnie martwi mnie, Adamie, a duch mego ojca,
który, jak wierzę, żyje we mnie, zaczyna buntować
się przeciw takiemu poddaństwu. Nie będę dłu-
żej tego znosił, choć nie znam jeszcze żadnego mą-
drego lekarstwa, które pozwoliłoby mi tego uniknąć.
Odejdź na stronę, Adamie, a usłyszysz, jak będzie
się natrząsał ze mnie.
Własnym lenistwem pomagam ci niszczyć dzieło boże, czyli twego biednego, niegodnego brata.
Czy mam paść twe świnie i jeść z nimi plewy? Jakiż
udział marnotrawnego syna Przetrwoniłem, że dosze-
dłem do takiej biedy?
Tak, lepiej niż ten, który stoi przede mną. Wiem, że
jesteś mym najstarszym bratem, a serdeczne więzy
krwi winny sprawić, że i ty mnie uznasz za brata.
Prawo wszystkich narodów przyznaje ci wyższość
nade mną, gdyż jesteś pierworodny, ale obyczaj ten
nie pozbawia mnie przecież mego pochodzenia,
choćby dwudziestu braci było między nami. Tyle
mam z naszego ojca, co i ty, choć wyznaję, że twe
wcześniejsze przyjście na świat zbliża cię bardziej
do jego godności.
Spokojnie, spokojnie, starszy bracie; na to jesteś
zbyt młody.
Nie jestem łotrem. Jestem najmłodszym synem sir
Rowlanda de Boys. Był on moim ojcem, a ten,
który mówi, że taki ojciec płodził łotrów, jest po
trzykroć łotrem. Gdybyś nie był moim bratem, nie
zdjąłbym tej ręki z twego gardła, póki bym drugą
nie wyrwał ci języka, który wypowiedział te słowa.
Sam siebie zelżyłeś.
Uspokójcie się, najdrożsi panowie. Przez pamięć wa-
szego ojca, żyjcie w zgodzie.
Puszczę cię, kiedy zechcę. Wysłuchasz mnie. Ojciec
mój w swej ostatniej woli nakazał ci, abyś dał mi
dobre wykształcenie. Wychowywałeś mnie jak chło-
pa, odcinając od wszystkich nauk godnych szlachcica.
Duch mego ojca wezbrał we mnie i nie będę już tego
dłużej znosił. A więc zezwól mi na takie ćwiczenia,
jakie przystoją szlachcicowi, albo oddaj mi tę ubogą
część, którą ojciec pozostawił mi w testamencie, a ja
odejdę stąd, aby kupić sobie za nią mój los.
I co uczynisz? Będziesz żebrał, kiedy wydasz wszys-
tko? Cóż, wejdź do domu. Nie chcę mieć już z tobą
więcej kłopotów. Otrzymasz swoją część z testamen-
tu. Proszę cię, puść mnie.
Nie chcę ci bardziej ubliżać, niż to dla mnie ko-
nieczne.
Czy ten stary pies ma być mą nagrodą? To wielka
prawda, gdyż straciłem zęby w twej służbie. Niechaj
nie wyrzekłby takich słów.
A więc to tak? Więc zaczynasz mi się sprzeciwiać?
Wyleczę cię z twej zuchwałości i nie dam ci tego
tysiąca koron. Hola, Dennis!
Czy zapaśnik książęcy, Karol, przybył i chce mówić
ze mną?
Stoi u drzwi i prosi o posłuchanie, jeśli taka będzie
twoja wola, panie.
To będzie dobra droga. Jutro mają się odbyć za-
pasy.
Miły monsieur Karolu! Jakie nowe wieści z nowego
dworu?
Żadnych nowych wieści z dworu, panie, a tylko
stare wieści. To znaczy, dawny książę został wy-
gnany przez nowego księcia, swego brata, a trzech
czy czterech miłujących go panów poszło wraz
z nim na dobrowolne wygnanie. Ich ziemie i docho-
dy wzbogaciły nowego księcia, więc zgodził się chęt-
nie, aby ruszyli w tę wędrówkę.
Możesz mi rzec, czy córka książęca Rosalinda została
wygnana wraz ze swym ojcem?
O, nie; gdyż córka księcia, a jej stryjeczna siostra,
wychowująca się wraz z nią od kołyski, tak ją kocha,
że poszłaby za nią na wygnanie lub umarłaby, gdyby
musiała pozostać. Pozostaje na dworze, a stryj kocha
ją nie mniej niż własną córkę. Nigdy dwie damy tak
nie miłowały się nawzajem jak one.
Mówią, że znajduje się już w Lesie Ardeńskim,
a towarzyszy mu wielu wesołych ludzi. Żyją tam
na podobieństwo owego dawnego Robin Hooda
z Anglii. Mówią, że wielu młodych szlachciców
przemyka się co dnia do niego i spędzają tam czas
tak beztrosko, jak to czyniono w Złotym Wieku.
Czy będziesz zmagał się jutro przed obliczem nowego księcia?
Pewnie, że tak, panie! I właśnie przyszedłem zazna-
jomić cię z pewną sprawą. Dano mi w tajemnicy
do zrozumienia, panie, że twój młodszy brat, Orlan-
do, pragnie tam przybyć w przebraniu, aby spró-
bować mnie obalić. Jutro, panie, stanę do zapasów,
by okazać, ile jestem wart, i będzie miał wiele
szczęścia ten, kto ujdzie bez połamanych członków.
Brat twój jest jeszcze miody i kruchy, więc nie
chciałbym go skrzywdzić, a przecież, gdyby się
pojawił, musiałbym to uczynić w obronie mej czci.
Dlatego właśnie z miłości, jaką mam dla ciebie,
przyszedłem tu, aby cię powiadomić, że musisz albo
powstrzymać go od tego zamiaru, albo proszę,
abyś zniósł cierpliwie szkodę, na jaką sam się narazi
wbrew mej najlepszej woli.
Karolu, dzięki ci za miłość, którą mi okazujesz.
Przekonasz się, że umiem być wdzięczny. Ja także
otrzymałem wieść o zamiarze mego brata i oględnie
próbowałem go odwieść od tego, lecz jest nieugięty.
Powiadam ci, Karolu, że jest to najbardziej uparty
młodzieniec we Francji, pełen pychy, zawistny o przy-
mioty wszystkich dobrych ludzi. Potajemnie i pod-
stępnie spiskuje przeciw mnie, swemu rodzonemu
bratu. A więc czyń, co zechcesz. Jeśli o mnie mowa,
możesz mu równie dobrze złamać palec, jak skręcić
kark. I dobrze uczynisz, jeśli przyłożysz się do tego;
bo gdy dozna od ciebie jedynie niewielkiego upoko-
rzenia lub nie wsławi się twym kosztem, będzie knuł
przeciw tobie i użyje trucizny albo schwyta cię w ja-
kieś zdradzieckie sidła i nigdy nie daruje ci, póki
nie odbierze ci życia w taki czy inny podstępny
łzami — że pośród żyjących nie ma tak młodego
i tak wielkiego łotra. Mówię o nim po bratersku, lecz
gdybym chciał opisać ci go szczegółowo takiego,
jakim jest W rzeczywistości, musiałbym okryć się
rumieńcem i zapłakać, a ty pobladłbyś ze zdumienia.
Z całego serca cieszę się, że przybyłem do ciebie.
Jeśli stawi się jutro, otrzyma ode mnie zapłatę.
Jeśli później będzie mógł jeszcze kiedykolwiek zro-
bić krok o własnych siłach, nigdy już nie stanę do
zapasów o jakąkolwiek nagrodę. Niech Bóg strzeże
waszą wysokość.
Teraz podjudzę tego śmiałka. Mam nadzieję, że
ujrzę jego kres. Bo dusza moja — sam nie wiem,
czemu — niczego tak wielką nie otacza nienawiścią
jak jego. A przecież jest łagodny, uczony, choć nigdy
nie był w szkole, szlachetnie rozumujący, czarujący
i ukochany przez ludzi wszystkich stanów, doprawdy
otoczony taką serdecznością, a szczególnie przez
mych ludzi, którzy najlepiej go znają, że ja sam
jestem całkowicie nie doceniany. Lecz długo tak nie
będzie. Ten zapaśnik wszystko wygładzi. Pozostaje
mi tylko podjudzić chłopca, żeby się tam udał. Zaraz
do tego przystąpię.
William Shakespeare, Jak wam się podoba, przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983.
File access denied
Type: application/pdf
File size: 58.87 MB
William Shakespeare, Akt I. Scena I, [w:] tenże, Jak wam się podoba, przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983, s. 8–15.
Jak wam się podoba
Uniform Polish title
Uniform original title
As You Like It
Source of scanned image
Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego