William Shakespeare, Akt I. Scena 1, przeł. Czesław Miłosz [w:] tenże, Dwanaście dramatów, t. 2, oprac. Anna Staniewska, Świat Książki, Warszawa 1999, s. 147–154.
Jak pamiętasz, Adamie, w testamencie zapisał mi tylko nędzne
tysiąc koron. Słusznie mówisz, na łożu śmierci nakazał memu
bratu, żeby dobrze mnie wychował. I tu zaczynają się moje
nieszczęścia. Mego brata Jakuba posłał do szkół i złote wieści
dochodzą o jego postępie w naukach. A mnie chowa po wiejsku
w domu, to znaczy trzyma mnie w domu bez wychowania. Bo
czy nazwiesz wychowaniem u dobrze urodzonego jak ja, być
trzymanym niby wół w oborze? Jego konie są lepiej wy-
chowywane niż ja, bo nie tylko je karmi, ale szkoli w maneżu
i wydaje pieniądze na dżokejów. A ja, jego brat, nic z tego nie
miałem, tyle, że rosłem, ale bydlęta na jego gnoju mogą mu być
wdzięczne tyle samo. W dodatku to niemal nic, które mi daje,
a które jest mi należne z natury, jeszcze chce odebrać. Każe mi
jadać ze swymi parobkami, odmawia miejsca należnego bratu,
i moje szlachectwo psuje brakiem wykształcenia. To właśnie
mnie wścieka. Czuję, że duch mego ojca zaczyna się we mnie
buntować przeciwko temu poddaństwu. Nie będę go znosić
dłużej, choć nie wiem jeszcze, jak to zrobić.
Stań tu obok, Adamie, a usłyszysz, jak się będzie
ze mnie natrząsał.
Na honor, panie, pomagam ci swoim próżniactwem psuć to,
co Bóg stworzył - twego biednego, niegodnego brata.
Czyż mam paść twoje wieprze i żreć razem z nimi żołędzie?
Jakąż to część dziedzictwa roztrwoniłem, że doszedłem do takiej
nędzy?
O, lepiej, niż ten, przed którym stoję, wie z kim mówi. Wiem, że
jesteś moim starszym bratem. Głos krwi mógłby ci powiedzieć,
kim jestem. Dobry obyczaj narodów pozwala ci być lepszym ode
mnie, dlatego że jesteś pierworodny, ale ten sam obyczaj nie
odejmie mi mojej krwi, chociażby stało między nami dwudziestu
braci. Mam tyleż samo z ojca co ty, choć przyznaję, że
przyszedłeś na świat przede mną i łatwiej ci ojca udawać.
Nie jestem łajdakiem. Jestem najmłodszym synem Rolanda de
Boys, on był moim ojcem i jest po trzykroć łajdakiem, kto
ośmiela się twierdzić, że z takiego ojca rodzą się łajdacy. Gdybyś
nie był moim bratem, nie zdjąłbym mej ręki z twego gardła,
dopóki tą drugą nie wydarłbym ci języka za podobne słowa. Ty
siebie znieważasz.
Najmilsi panowie, spokoju, spokoju. Przez pamięć waszego
ojca, pogódźcie się.
Puszczę cię, kiedy mi się spodoba. Może teraz zechcesz mnie
wysłuchać. Ojciec nakazał ci ostatnią wolą, abyś dał mi dobre
wychowanie. A ty chowałeś mnie jak parobka, robiłeś wszystko,
abym nie dowiedział się, czym są szlacheckie cnoty. Duch mego
ojca woła we mnie i nie myślę dłużej tego znosić. Więc albo daj
mi ćwiczenia, jakie przystoją memu urodzeniu, albo wypłać mi
ten ubogi dział, który ojciec mi zapisał — pójdę w świat szukać
szczęścia.
I cóż poczniesz? Wydasz pieniądze i będziesz chyba żebrać?
Dobrze, idź. Mam dość twoich dąsów. Możesz dostać część tej
twojej „ostatniej woli".
Nie mam zamiaru bardziej cię obrażać, niż tego wymaga moje
dobro.
Czy stary pies to moja zapłata? To prawda, straciłem zęby
w twojej służbie! Mój stary pan, Boże świeć nad jego duszą, nie
wyrzekłby tego słowa.
Potrafię ja ciebie wyleczyć z tej krzepy, a tysiąca talarów nie
dostaniesz. Hej, Dionizy!
Do usług Waszej Miłości, jest tutaj od dłuższego czasu pod
drzwiami i naturalnie prosi o posłuchanie.
Nie ma żadnych nowin na dworze, wasza dostojność, są tylko
stare nowiny: to jest, że stary książę został wygnany przez swego
młodszego brata, nowego księcia, a trzech czy czterech od-
danych mu panów poszło z nim dobrowolnie na wygnanie. Ich
ziemie i dochody bogacą nowego księcia, więc chętnie pozwolił
im na tułaczkę.
Nie wiesz czasem, czy Rozalinda, córka księcia, też została z ojcem wygnana?
- wychowywały się przecież razem od kolebki - że raczej
poszłaby z nią na wygnanie albo umarła, gdyby je rozłączono...
Jest na dworze, a jej stryj lubi ją nie mniej niż własną córkę
i nigdy dwie damy nie kochały się tak jak one.
Mówią, że przebywa teraz w Lesie Ardeńskim, a z nim razem
wielu wesołych ludzi. Tam żyją jak dawny angielski Robin
Hood. Powiadają ludzie, że co dzień przyłącza się do nich wielu
młodych panów i spędzają tam czas beztrosko, jak gdyby żyli
w złotym wieku.
Tak jest, Wasza Miłość i przychodzę właśnie w tej sprawie.
Powiadomiono mnie poufnie, że wasz młodszy brat, Orlando,
ma zamiar wystąpić w przebraniu przeciwko mnie i podjąć
wyzwanie. Jutro, Wasza Miłość, walczę o moją sławę i niech
będzie zadowolony, kto wyjdzie bez połamanych kości. Wasz
brat jest za młody i za delikatny. Bacząc na moje uczucia ku
Waszej Miłości byłoby mi przykro, gdybym go poturbował.
A będę musiał to zrobić, jeżeli wystąpi. Żywiąc ku wam
przyjaźń, przychodzę o tym uprzedzić. Niech Wasza Miłość
zechce albo odwieść go od tego zamiaru, albo przygotować się
na nieprzyjemność, jeżeli będzie się upierał. To tylko zależy od
niego i naprawdę byłoby to wbrew mojej woli.
Karolu, dziękuję ci za ten dowód życzliwości, przekonasz się, że
potrafię się sowicie odwdzięczyć. I ja wiem o tym zamiarze
mojego brata: starałem się wszelkimi sposobami odwieść go od
tego. Ale nie chciał słuchać. Mówię ci, Karolu, to jest najbar-
dziej uparty chłopak w całej Francji, niesłychanie zarozumiały,
zazdrosny o cudze talenty, w dodatku skrycie i bezczelnie knuje
przeciwko mnie, swemu rodzonemu bratu.
Więc pozostawiam do twego uznania, wszystko mi jedno, czy
skręcisz mu kark, czy palec. I radzę ci, uważaj. Bo jeżeli tylko
lekko go nadwyrężysz, albo, jeżeli nie uda mu się odnieść nad
tobą jakiegoś zupełnego zwycięstwa, gotów użyć przeciwko
tobie trucizny, zastawić jakąś zdradziecką pułapkę - i nie
spocznie, zanim nie odbierze ci życia w taki czy inny podstępny
sposób. Bo zapewniam cię (a mówię to niemal ze łzami
w oczach), nie ma na świecie tak młodej i zarazem tak
nikczemnej istoty Mówię o nim wciąż jeszcze jako brat, ale
gdybym zechciał opisać go bezstronnie, musiałbym rumienić się
i płakać, a ty stałbyś tutaj blady i osłupiały.
Cieszę się serdecznie, Wasza Miłość, że tutaj przyszedłem. Jeżeli
jutro wystąpi, dostanie swoją zapłatę, jeżeli będzie mógł potem
chodzić o własnych siłach, to gotów jestem wyrzec się raz na
zawsze walk o nagrodę. A zatem zostańcie z Bogiem, Wasza
Miłość.
Teraz jeszcze trochę podgrzeję mego osiłka. Spodziewam się, że
zobaczę jego koniec. Bo moja dusza, sam nie wiem czemu,
nienawidzi go jak nikogo innego. Cóż, on jest łagodny, nigdy się
nie uczył a dużo umie, ma dobre maniery, wszystkich czaruje
i tak jest lubiany, szczególnie w moim domu, gdzie go najlepiej
będzie. Ten zawodnik już to załatwi. Teraz tylko podniecić
chłopaczka, co zaraz się zrobi.
William Shakespeare, Jak wam się podoba, przeł Czesław Miłosz [w:] tenże, Dwanaście dramatów, t. 2, oprac. Anna Staniewska, Świat Książki, Warszawa 1999, s. 143-279.
Plik zabezpieczony
Typ: application/pdf
Rozmiar: 56.38 MB
William Shakespeare, Akt I. Scena 1, przeł. Czesław Miłosz [w:] tenże, Dwanaście dramatów, t. 2, oprac. Anna Staniewska, Świat Książki, Warszawa 1999, s. 147–154.
Jak wam się podoba
Tytuł ujednolicony pol.
Tytuł ujednolicony oryg.
As You Like It
Źródło skanu
Zbiory prywatne