W. Szekspir, Akt I - scena I, [w:] tenże, Hamlet, przeł. Zdzisław Skłodowski i Józef Skłodowski, Nakładem Dra Józefa Skłodowskiego, Warszawa 1935, s. 9–15.
AKT I
Scena pierwsza
Elsynor. Taras przed zamkiem.
F R A N C I S Z E K na posterunku. W chodzi B E R N A R D .
Bernard.
Kto tu ?
Franciszek.
To ty się hasłem zapowiadaj!
Bernard.
Król niechaj żyje!
Franciszek.
To Bernard?
Bernard.
Tak, bracie,
On sam.
Franciszek.
Bernardzie, to się dobrze składa,
Ze na godzinę w sam czas przybywacie.
Bernard.
Spocznij, Franciszku! Dwunasta wybiła.
Franciszek.
Dzięki za zmianę, chłód naw skroś przejmuje,
A i na sercu coś słabo się czuję.
Bernard.
Byłoż spokojnie?
Franciszek.
Mysz się nie ruszyła.
Bernard.
No to dobranoc! Zapewne wiesz o tem,
Ze straż dziś Marcel z Horacym trzymają;
Gdybyś napotkał ich, idąc z powrotem,
To ich przynaglij, niechaj pośpieszają.
Franciszek.
Zdaje się, idą. Kto tam w tej ciemnicy?!
Wchodzą H O R A C Y i M A R C E L .
Horacy.
Synowie Danji.
Marcel.
Królewscy lennicy.
Franciszek.
A więć dobranoc!
Marcel.
I tobie tem bardziej.
Kto cię zluzował?
Franciszek.
Mnie — Bernard.
Wychodzi.
Marcel.
Bernardzie!
Bernard.
Witaj, Marcelu! A Horacy z tobą?
Horacy.
Jego maluczkość niosę młaśnie z sobą
Bernard.
No to witajcie!
Marcel.
Czy dzisiaj, kolego,
Królewskie widmo znów się ukazało?
Bernard.
Nie.
Marcel.
Bo Horacy wyśmiewa się z niego,
Twierdzi, że nam się tylko przywidziało;
W ięc go skłoniłem, aby o tym czasie
W artow ał z nami razem na tarasie,
A gdy duch przyjdzie, w dał się z nim w rozmowę,
Która ujawnić może rzeczy nowe.
Horacy.
He! he! Nie przyjdzie.
Marcel.
Siądź na chwilę z nami.
A my przypuścim szturm do twego słuchu,
Co się tak sili otoczyć szańcami,
I rozpoczniemy rzecz o owym duchu,
Którego myśmy widzieli dwukrotnie.
Horacy.
Ze w to nie wierzę, przyznaję istotnie;
Ale posłucham.
Bernard.
Gdy nocy minionej
Ta sam a gwiazda, od zachodniej strony
Bieguna, wzeszła na niebios wyżynę,
A zegar wieży bił pierwszą godzinę,
W tedy...
D U C H się ukazuje.
Marcel.
Pst, patrzcie! Znowu ten duch blady!
Horacy, przemów; wszak nie brak ci swady.
Bernard.
Czyż podobieństw o nie jest oczywiste?
Horacy.
Podziw i trwoga bierze m ię zaiste!
Bernard.
Chce, by doń mówić, jakby się zdawało.
Marcel.
Czemuż, Horacy, nic się nie odzywasz?
Horacy.
Ktoś jest? co nocnej pory nadużywasz
I śmiesz przywłaszczać tę postać w spaniałą,
Postać rycerską, dziś już pogrzebioną,
Przez króla Danji za życia noszoną?
Zaklinam ciebie! powiedz, co to znaczy?
Marcel.
Widocznie z nam i rozm awiać nie raczy.
Bernard.
Patrz! już odchodzi, już go nic nie wstrzyma.
Horacy.
Hej, mów, zaklinam!
D U C H zn ik a.
Marcel.
Darmo, już go niem a.
Bernard.
No cóż, Horacy? Pobladłeś, drżysz cały —
Czy jeszcze powiesz, że to urojenia?
Horacy.
Dopóki zmysły me nie uzyskały
Dotykalnego praw ie przeświadczenia,
Musiałem wątpić.
Marcel.
A to widmo moje
Czy nie król zmarły? Któżby nie uwierzył?
Horacy.
Jak ty do siebie podobny. Tę zbroję
Miał, gdy z Norwegiem zuchwałym się mierzył.
Takie miał czoło groźne i zmarszczone,
Kiedy na saniach, po bitwie burzliwej,
Parł hufce polskie. Istne, istne dziwy!
Marcel.
Tak, istne dziwy! Już dwakroć w tę stronę
O jednej porze to widmo uparte
Marsowym krokiem stąpało pod w artę.
Horacy.
Coby oznaczać mogła taka zjawa —
Nie wiem, lecz w edług mego rozum ienia
Jest to zapow iedź niedobra, obaw a
Silnego tn kraju jakiegoś wstrząśnienia.
Marcel.
Niechaj mi poinie, kto uśmiadomiony,
Skąd nastrój mszędzie trmożny i mzburzony?
Naco te straże i to inartoiuanie,
To lanie arm at i zakupyw anie
Po obcych krajach wojennego sprzętu?
Ruch przymusomy w marsztatach okrętów?
Że już spoczynek pracy nie rozdziela
I uj dzień roboczy zm ienia się niedziela!
A przez ten pośpiech i mbreuj porządkom i
Noc się mspólniczką pracy staje dniomi.
Któż to myjaśni?
Horacy.
Ja ci to tuyjaśnię:
Ostatni duński m onarcha, ten mlaśnie,
Co nam się zjarnił tak rycersko zbrojny,
Był, jak wiadomo, zmuszony do mojny,
Którą Norwegji pan, Fortynbras stary,
Wymołał, m pysze nie znający m iary.—
Taki zaś układ został sporządzony,
Podpisem królów, pieczęcią stiuierdzony,
Że kto zwycięży — temu pokonany
Ziem sinych dziedzicznych odda część okupem.
A że Fortynbras, pobity, legł trupem,
W ięc dzielny Hamlet, dobrze inszystkim znany
W północnych stronach pod stnem chlubnem mianem,
Zdobytych krain ogłosił się panem .—
Dziś syn onego króla nortneskiego,
Ainanturniczym uniesiony szałem,
Tinorzy zaciągi z hultajstina różnego
Po mszystkich kresach tu stryja państmie całem.
Że nie obatna te hufce rychtuje,
Lecz chęć odbicia straconej dziedziny
Przez zbrojną przemoc —to nasz rząd pojmuje
I to są, zdaje się, główne przyczyny
Spiesznych uzbrojeń, szczególnej czujności
I źródłem wrzenia wśród całej ludności.
Bernard.
I ja to biorę za rację jedyną;
Boć i to widmo, co do czat przenika,
Przybrało postać króla nieboszczyka,
Który tych w ojen był i jest przyczyną.
Horacy.
Jak od źdźbła oko, tak się mąci dusza;
W zwycięskim Rzymie, za czasów Juljusza,
W ostatnich chwilach przed jego upadkiem
Złowieszczych zjawisk cały gród był św iadkiem :
Z rozwartych mogił umarli wstaw ali
I błądząc, wrzawą miasto napełniali.
Inne też dziwne spostrzegano zjawy:
Gwiazdy z ogonem, ognisty deszcz krwawy,
Plamy na słońcu, a srebrzysta luna,
Co w łada państw em wilgotnem N eptuna,
Jak gdyby św iat już dążył do zaniku,
Zmierzchła... I oto takich poprzedników
Strasznych wydarzeń, które nadejść mają,
Złowróżbnych gońców, co los wyprzedzają,
Na naszą ziemię ślą dziś niespodzianie
I jasne nieba, i mroczne otchłanie.
D U C H wchodzi.
Patrzcie! Znów idzie... Hej, maro posępna!
Jeżeli mow a ludzka ci dostępna,
To mów!
Jeżeli jaki jest czyn do spełnienia,
Tobie pomocny, a godny sum ienia,
To mów!
Jeżeli kraju w iadom e ci losy,
I jak odwrócić grożące mu ciosy,
To mów!
Albo, jeżeliś ukrył za żymota
Skarby, zdobyte niegodnie i marnie,
W grzechu, co tobą i po śmierci miota,
I na tułactma skazuje męczarnie...
Kur pieje.
Stój! mów!
Bernard.
Hej, zagródź mu, Marcelu, drogę!
Marcel.
Czy z halabardą nacierać nań mogę?
Horacy.
Natrzyj, by instrzymać.
Bernard.
Tu jest!
D U C H znika.
Marcel.
Już go niema!
Myśląc, że przemoc nasza go zatrzyma,
Krzymdzim majestat Ducha w jego męce,
Próżnię powietrza pragniem schwycić w ręce;
A nasze groźby i nasze ściganie
W szak to złoślime tylko urąganie.
Bernard.
Jakby coś rzec chciał, lecz na pianie kura...
Horacy.
Jak uńnomajca drgnął, a tmarz ponura
Jeszcze pobladła. Pomiadają dzimy,
Że ten donośny głos a przeraźliiuy
Kura - trębacza, zmiastuna zarania,
Budzi dnia bóstmo, a duchy zagania;
Tak, że z nich każdy, gdziebądź się obraca,
Na ziemi, m ogniu, m pomietrzu, m topieli,
Skąd tylko myszedł, tam natychm iast m raca;
Czyż nie domodem to, cośmy midzieli?
Marcel.
Mówią, że ranny ten ptak w owej porze,
Kiedy śmięcimy Narodzenie Boże,
Jak noc jest długa, zmykł śpiemać, i niby
Żaden duch nie śmie opuścić siedziby;
W tedy noc zdroina, mpłym gmiazd nieszkodliury,
Złe śpi, ustają czarodziejskie dziwy.
Horacy.
Ja też słyszałem i że to nie żarty,
Poczęści mierzę. Lecz spójrzcie m niebiosy,
W różanym płaszczu już dzień strząsa rosy
Na m schodniem mzgórzu... Czas nam już zejść z marty.
Moja zaś rada, ażeby bezzmłocznie
Księcia H am leta zamiadomić o tern,
Cośmy dziś mszyscy spramdzili naocznie,
Bo orno midmo, gdy przyjdzie z pomrotem,
N apemno zechce przemómić do niego.
Marcel.
A miem, gdzie księcia znajdziemy sam ego.
Wychodzą.
F R A N C I S Z E K na posterunku. W chodzi B E R N A R D .
W. Szekspir, Hamlet, przeł. Zdzisław Skłodowski i Józef Skłodowski, Nakładem Dra Józefa Skłodowskiego, Warszawa 1935.
W. Szekspir, Akt I - scena I, [w:] tenże, Hamlet, przeł. Zdzisław Skłodowski i Józef Skłodowski, Nakładem Dra Józefa Skłodowskiego, Warszawa 1935, s. 9–15.
Hamlet, królewic duński : tragedja w 5 aktach
Uniform Polish title
Uniform original title
Hamlet
Source of scanned image
Biblioteka Narodowa: Polona.pl