Wiliam Szekspir, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Koriolan, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1955, s. 13–29.

<title type="main">Koriolan Koriolan William Shakespeare Autor przekładu Siwicka, Zofia (1894-1982) Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa
AKT I
Scena pierwszy Rzym. Ulica. Wchodzi tłum zbuntowanych Rzymian z kijami, pałkami i inną bronią. Pierwszy Obywatel Zanim pójdziemy dalej, posłuchajcie, co wam powiem. Obywatele Mów, mów! Pierwszy Obywatel

Czy wszyscy postanawiacie raczej umrzeć niż dalej głodo- wać?

Obywatele Postanawiamy! Postanawiamy! Pierwszy Obywatel

Naprzód trzeba wam wiedzieć, że Kajusz Marcjusz to naj- większy wróg ludu.

Obywatele Wiemy, wiemy. Pierwszy Obywatel

Zabijmy go, a będziemy mieć zboże po cenie, jaką sami ustanowimy. Zgoda?

Obywatele Zgoda. Nie ma o czym mówić. Idziemy! Drugi Obywatel Jeszcze słowo, zacni obywatele! Pierwszy Obywatel

My jesteśmy biedni obywatele, zacni — to patrycjusze. To, co wielmożom już do gardła nie lezie, nas by postawiło na nogi. Gdyby nam dali choćby tylko ten nadmiar strawy, póki się nie zepsuje, można by powiedzieć, że nas wspie- rają po ludzku, ale oni uważają, że i tak ich za dużo kosztu- jemy. Chudość, która nas gnębi, ów znak widomy naszej nę- dzy, to jakby rejestr wyszczególniający ich bogactwa. Na- sze cierpienia są dla nich zyskiem. Zemścijmy się za to tymi oto palkami, póki się sami nie staniemy jak szczapy. Bogom wiadomo, że mówię to z głodu, a nie z pragnienia zemsty.

Drugi Obywatel

Chcecie więc wystąpić głównie przeciw Kajuszowi Marcju- szowi?

Obywatele Naprzód przeciw niemu — to istny pies dla ludu. Drugi Obywatel A czy pamiętasz o usługach, jakie oddał ojczyźnie? Pierwszy Obywatel

Dobrze pamiętam. Radzi byśmy mu za nie odpłacić dobrym słowem, ale on już sam sobie za nie płaci — dumą.

Drugi Obywatel Być może, ale nie mów o nim tak zapalczywie. Pierwszy Obywatel

Powiadam wam, że cokolwiek zrobił dobrego, zrobił to tylko dla własnej dumy. Choć ludziom dobrodusznym po- doba się mówić, że działał dla dobra ojczyzny, było to prze- cież tylko po to, aby przypodobać się matce, a także nasy- cić dumę, która jest równa jego męstwu.

Drugi Obywatel

Poczytujesz mu za występek to, co jest jego naturą i na co nie może poradzić. Nie możesz chyba żadną miarą powie- dzieć, żeby był chciwy.

Pierwszy Obywatel

Jeżeli tego nie powiem, nie zbraknie mi przecie innych za- rzutów. Ma on wad bez liku i człowiek zmordowałby się ich wyliczaniem. (Krzyki za sceną.) Cóż to za krzyki? Tamta strona miasta powstała. Czegóż tu stoimy i gadamy? Dalej! Do Kapitolu!

Obywatele Dalej! Dalej! Pierwszy Obywatel Cicho! Ktoś idzie! Drugi Obywatel Szanowny Meneniusz Agryppa. On zawsze sprzyjał ludowi. Pierwszy Obywatel On jeden jest jako tako uczciwy. Oby wszyscy byli tacy! Wchodzi Meneniusz Agryppa. Meneniusz Moi rodacy, co się tutaj dzieje? Gdzież to idziecie z kijami, z pałkami? O cóż to chodzi? Powiedzcie mi, proszę. Pierwszy Obywatel

Sprawa nasza nie jest obca senatorom. Już od dwóch ty- godni dochodziły ich wieści o naszych zamierzeniach, które teraz pokażemy im w czynie. Powiadają, że biedni supli- kanci mają ciężki oddech. Przekonają się, że mamy i cięż- kie pięści.

Meneniusz Moi mistrzowie, dobrzy przyjaciele, Zacni sąsiedzi, czy chcecie się zgubić? Pierwszy Obywatel Nie, panie. My już jesteśmy zgubieni. Meneniusz Mówię wam, moi przyjaciele, macie U patrycjuszów najtroskliwsze względy. A co do potrzeb waszych, bied i cierpień Wśród tej drożyzny, moglibyście równie Uderzyć w niebo pałkami, jak wznieść je Przeciw rzymskiemu państwu, które pójdzie Wytkniętą drogą rwąc setki wędzideł Mocniejszych niźli wszelakie przeszkody, Jakie wy stawiać możecie. Drożyznę Nie patrycjusze czynią, lecz bogowie. Pomóc wam mogą ugięte kolana, Ale nie pięści. Niestety, niedola W jeszcze was większą zapędza niedolę. Rzucacie potwarz na sterników państwa, Którzy się troszczą o was jak ojcowie, A wy jak wrogów ich tu przeklinacie. Pierwszy Obywatel

Troszczą się o nas! To mi dopiero prawda! Nigdy się je- szcze o nas nie troszczyli. Pozwalają nam umierać z głodu, a ich spichlerze są napchane zbożem. Wydają ustawy o lichwie po to, ażeby popierać lichwiarzy, co dzień znoszą jakieś zbawienne prawo przeciw bogaczom i co dzień ogła- szają coraz ostrzejsze przepisy, ażeby spętać i ujarzmić biedaków. Jeżeli nie zje nas wojna, to oni nas zjedzą. Taka to ich troskliwość o nas.

Meneniusz Albo musicie przyznać, że jesteście Dziwnie złośliwi, albo wam zarzucą Głupotę. Powiem wam dobrą przypowieść. Możeście ją już słyszeli, że jednak Służy mojemu celowi, spróbuję Szerzej ją tutaj wyłożyć. Pierwszy Obywatel

Dobrze, posłuchajmy jej, panie. Nie myśl jednakże, że okpisz jakąś przypowieścią naszą krzywdę. Ale jeżeli chcesz, panie, to mów.

Meneniusz Pewnego razu wszystkie członki ciała Bunt ogłosiły przeciw żołądkowi, Skarżąc go o to, że jak jaka otchłań Tkwi w środku ciała gnuśny i nieczynny I że pożera pokarmy, a nigdy Nie dzieli pracy z innymi — gdy one Patrzą, słuchają, myślą, uczą, chodzą, Czują i jedne drugim pomagając Służą potrzebom i wszelakim chęciom Całego ciała. Żołądek rzekł na to... Pierwszy Obywatel No i cóż, panie, żołądek rzekł na to? Meneniusz Zaraz ci powiem. Rzekł z owym uśmiechem, Co to nie idzie z serca, lecz ot, z takim — Bo ja, widzicie, mogę żołądkowi Tak samo kazać się śmiać, Jak i mówić — A więc szyderczo odparł zbuntowanym, Niesfornym członkom, co mu zazdrościły Jego pokarmu z tą samą słusznością, Z jaką gniewacie się na senatorów Za to, że nie są tacy jak wy. Pierwszy Obywatel Ale Co rzekł żołądek? Jakże to? Królewska Korona ciała — głowa, czujne oko — Doradca, serce i ramię — nasz żołnierz, Nasz rumak — noga i język — nasz trębacz, Prócz innych części i mniejszych organów Naszej budowy, gdyby... Meneniusz I cóż wtedy? A niech go! A to gada! I cóż wtedy? Pierwszy Obywatel Miał nimi rządzić ów żarłok, żołądek, Owa kloaka ciała... Meneniusz I cóż wtedy? Pierwszy Obywatel Gdyby się one naprawdę skarżyły, Cóż by żołądek mógł im odpowiedzieć? Meneniusz Zaraz ci powiem, jeśli mi użyczysz Trochę — a masz jej mało — cierpliwości, Wtedy usłyszysz żołądka odpowiedź. Pierwszy Obywatel Zwlekasz z nią długo. Meneniusz Uważ, przyjacielu: Żołądek ów był stateczny, rozsądny, A nie porywczy, jak oskarżyciele, I tak powiedział: To prawda, druhowie W jednym żyjący ciele, że ja pierwszy Dostaję wspólne pożywienie, którym Wy się karmicie. I tak być powinno, Bo magazynem jestem i spichlerzem Całego ciała; ale pamiętajcie, Że je rzekami krwi waszej posyłam Do dworu-serca, do stolicy-mózgu, I krętą drogą, ciasnymi przejściami Najtwardsze mięśnie i najmniejsze żyłki Ode mnie biorą swoją część pokarmu I nim to żyją. A chociaż od razu, Wy, przyjaciele moi — tak powiada Żołądek — dobrze uważajcie! Pierwszy Obywatel No, no, Cóż dalej? Meneniusz Chociaż od razu wy tego, Co wam dostarczam, ujrzeć nie możecie, Mogę przedstawić rachunki, że wszyscy Biorą ode mnie mąkę, zostawiając Tylko otręby. No, i cóż wy na to? Pierwszy Obywatel To mi odpowiedź! Jak ją zastosujesz? Meneniusz To senat rzymski jest dobrym żołądkiem, A wy jesteście zbuntowane członki. Baczcie na jego rady i starania, Trafnie oceńcie wzgląd na wspólne dobro, A przekonacie się, że dobrodziejstwa Publiczne, które są waszym udziałem, Od niego tylko, nie od was pochodzą. I cóż ty o tym myślisz, ty, mój wielki Palcu u nogi tego zgromadzenia? Pierwszy Obywatel Ja, wielki palec u nogi? — dlaczego? Meneniusz Bo, będąc jednym z najniższych, najlichszych I najpodlejszych w tym najmędrszym buncie, Kroczysz na przedzie. Ty, najgorszy w biegu, Chromy jeleniu, prowadzisz to stado, By sam coś zyskać. Ale mocno chwyćcie Te wasze kije i te twarde pałki: Rzym ze swoimi szczurami bój stoczy I jedna strona paść musi. Wchodzi Kajusz Marcjusz. Szlachetny Marcjuszu, witaj! Marcjusz Witaj! Cóż to z wami, Niesforne łotry? Czy zdrapując świerzbę Swojej próżności chcecie dostać wrzodów? Pierwszy Obywatel Zawsze masz dla nas dobre słowo, panie. Marcjusz Kto by miał dla was dobre słowo, byłby Pochlebcą, nawet pogardy niegodnym. I czegóż chcecie wy, kundle, co ani Pokoju, ani wojny nie lubicie. Jedno was straszy, drugie w pychę wbija. Kto wam zaufa, ten zamiast lwów znajdzie Zające, gęsi, nie lisy. Stałości Macie nie więcej niż węgiel płonący Na lodzie albo grad w słońcu, a całą Cnotą jest u was wychwalać takiego, Kogo występki własne potępiły, I lżyć karzącą sprawiedliwość. Każdy, Kto zasługuje na chwałę, zasłuży Także na waszą nienawiść. Pragnienia Wasze to jakby apetyt chorego, Który najbardziej pożąda tych rzeczy, Co mogą zwiększyć chorobę. Kto liczy Na waszą łaskę, ten płynie płetwami Z ołowiu, dęby tnie trzciną. A niech was! Wam ufać! Wam, co zmieniacie wciąż zdanie Szlachetnym zowiąc tego, kto przed chwilą Był nienawistny — nikczemnym, kto waszej Chwały był wieńcem! Cóż to znaczy, że tak Wrzask podnosicie lżąc po całym mieście Szlachetny senat, który was po bogach Trzyma pod strachem, by jeden drugiego Nie pożarł? Czegóż to oni chcą? Meneniusz Zboża Po niskiej cenie, którego jak mówią, Miasto ma zapas. Marcjusz Jak mówią! A niech ich! Siedzą za piecem i myślą, że wiedzą, Co w Kapitolu się dzieje, kto rośnie W znaczenie, kto ma się wznieść, a kto pada. Opowiadają się za stronnictwami, Wedle domysłów kojarzą małżeństwa, Jednych usilnie popierając, drugich, Których nie lubią, ściągają pod swoje Liche, łatane chodaki. Więc mówią: Zboża jest dosyć! O, gdyby tak senat Odłożył na bok litość, a pozwolił Lżyć mi miecza, to siekłbym na ćwierci Tysiące tych niewolników i zwalał Na stos tak wielki, jak dosięgnę włócznią. Meneniusz Ci wszyscy dali się prawie przekonać, Bo choć im sporo zbywa na rozsądku, Ale im nie brak tchórzostwa. Lecz powiedz, Co z drugą bandą? Marcjusz Już się rozleciała. Niech licho porwie! Mówili, że głodni, Pletli przysłowia o tym, że głód może Rozwalać mury, że psy też jeść muszą, Że mięso dla tych jest, co mają gęby, I że bogowie nie tylko bogaczom Zsyłają zboże — i tak rzecz łatając Powywlekali swe skargi. A kiedy, Czyniąc im zadość, pozwolono ,na coś, Co łękiem serca szlachetnych przejmuje, A silną władzę bladością powleka, Zaczęli czapki tak w górę podrzucać, Jakby je chcieli zawiesić na rogach Księżyca wrzeszcząc co siły. Meneniusz A na cóż Im pozwolono? Marcjusz Na pięciu trybunów Wedle własnego wyboru, ażeby Bronili gminnych tych mędrców. Z nich jednym Jest Juniusz Brutus, a drugim Sycyniusz Welutus. Nie wiem, kto jeszcze! Do kroćset! Prędzej by motłoch pozrywał nam dachy Z całego miasta, niż na mnie to wymógł. Z czasem zdobędzie on władzę i jeszcze Większe powody do buntu wytoczy. Meneniusz Dziwne to rzeczy. Marcjusz Do domu, nicponie! Wchodzi z pośpiechem Goniec. Goniec Gdzie Kajusz Marcjusz? Marcjusz Tutaj. Co się stało? Goniec Przyszła wieść, panie: Wolskowie pod bronią. Marcjusz Cieszę się z tego. Będziemy więc mogli Przewietrzyć zgraję tę zapowietrzoną. Spójrz, oto nasza starszyzna. Wchodzą Kominiusz, Tytus Larcjusz i inni senatorowie — Juniusz Brutus i Sycyniusz Welutus. Pierwszy Senator Marcjuszu, To prawda, co nam mówiłeś, Wolskowie Za broń chwycili. Marcjusz Dowódca ich, dzielny Tullus Aufidiusz, da się wam we znaki. Grzeszę zazdroszcząc mu jego wielkości I gdybym nie był tym, kim jestem, chciałbym Właśnie nim zostać. Kominiusz Walczyliście z sobą. Marcjusz Gdyby pół świata wzięło się za bary Z drugą połową, a on był z mej strony, To bym bunt podniósł, by walczyć naprzeciw. To lew i z dumą mogę nań polować. Pierwszy Senator Zacny Marcjuszu, więc pod Kominiuszem Idź na tę wojnę. Kominiusz Dałeś przyrzeczenie. Marcjusz Jestem mu wierny. Tytusie Larcjuszu, Ujrzysz mnie jeszcze twarzą w twarz z Tullusem. Co? Staryś? Sztywnyś? Cofasz się? Larcjusz Nie cofam, Marcjuszu, jedną się kulą podeprę, By drugą walczyć, raczej, niźli miałbym Zostawać w tyle. Marcjusz Szlachetna krew! Pierwszy Senator Idźmy Do Kapitolu, gdzie wiem, że czekają Nasi najlepsi przyjaciele. Larcjusz do Kominiusza Prowadź! do Marcjusza Najpierw Kominiusz, potem ty, my pójdziem Za wami. Wam się należy pierwszeństwo. Kominiusz Dzielny Marcjuszu! Pierwszy Senator do obywateli Do domu! Do domu! Marcjusz Niechajże idą za nami. U Wolsków Dużo jest zboża. Zaprowadź te szczury, Niech im objedzą spichlerze. Czcigodni Wy buntownicy, męstwo u was kwitnie, Proszę was, idźcie za nami. Obywatele wymykają się. Wychodzą wszyscy prócz Brutusa i Sycyniusza. Sycyniusz Byłże kto kiedy tak dumny jak Marcjusz? Brutus Nie ma równego sobie. Sycyniusz Gdy nas wybrano trybunami ludu... Brutus Czyś dał baczenie na usta, na oczy? Sycyniusz Nie, lecz na drwiny. Brutus Kiedy go rozdrażnić, To nie oszczędzi szyderstwa i bogom. Sycyniusz Księżyc spokojny wyśmieje. Brutus Niechże go pożre ta wojna. Zanadto Dumny jest z tego, że jest tak waleczny. Sycyniusz Taka natura połechtana szczęściem Pogardza cieniem, który depcze stopą W południe. Dziwi mnie tylko, że w swojej Próżności zgadza się pójść pod rozkazy Kominiuszowe. Brutus Sławę, której pragnie, A której ma już niemało, najlepiej Można zachować i więcej jej zdobyć Na miejscu niższym niż pierwsze, bo wszystko, Co się nie uda, będzie winą wodza, Choć czynił, ile jest w mocy człowieka. Licha krytyka będzie wtedy krzyczeć: „O, gdyby Marcjusz był temu przewodził!" Sycyniusz Jeśli się uda, to wtedy opinia, Tak dla Marcjusza przychylna, ograbi Z wszelakich zasług Kominiusza. Brutus Tak to Połowa chwały Kominiusza pójdzie Na rzecz Marcjusza, chociaż jej nie zdobył. A Kominiusza błędy dla Marcjusza Chwałą się staną, choćby nie zasłużył Na nią naprawdę.
Sycyniusz Idźmy, posłuchajmy, Jak tam z wyprawą i w jaki znów sposób Odmienny, niźli zwyczajnie, nasz Marcjusz Weźmie się teraz do dzieła. Brutus Tak, chodźmy! Wychodzą.

Wiliam Szekspir, Koriolan, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1955.

Download book PDF

Type: application/pdf

File size: 98.17 MB

Wiliam Szekspir, Koriolan, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1955.

File access denied

Type: application/pdf

File size: 101.20 MB

Wiliam Szekspir, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Koriolan, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1955, s. 13–29.

Download a TEI XML fragment

Type: text/html

File size: 0.03 MB

Author

Shakespeare, William (1564-1616)

Uniform Polish title

Koriolan

Uniform original title

Coriolanus

Collection title

Koriolan

Translation title

Koriolan

Year of publication

1955

Year of completion

1950-1960

Place of publication

Warszawa

Place of completion

Warszawa

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Location of original

Open Source Shakespeare (OSS)

Koriolan

Uniform Polish title

Koriolan

Uniform original title

Coriolanus

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Translator

Siwicka, Zofia (1894-1982)

Zofia Siwicka (1894–1982) studiowała anglistykę i polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, w 1919 r. uzyskała stopień doktora na podstawie rozprawy o...