William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Romeo i Julia, Hamlet, przeł. Jerzy Sito, Polskie Media Amer.Com, Poznań 2000, s. 13-27.

<title type="main">Romeo i Julia Romeo i Julia William Shakespeare Autor przekładu Sito, Jerzy Stanisław (1934-2011) Polskie Media Amer.Com Poznań
AKT PIERWSZY
SCENA PIERWSZA Wchodzą Sampson i Grzegorz, przy szpadach i tarczach, odziani w bar- wy Kapuletich. SAMPSON Rany boskie, Grzegorzu — nie damy się za nos wodzić! GRZEGORZ Chyba że ktoś... nosidło nosi zamiast szpady. SAMPSON Otóż to! W uniesieniu — dobędziemy broni! GRZEGORZ Tak jest. Lecz póki życia — nie unoś się ponad ziemię... SAMPSON Taki już jestem, że biję, jak mi kto stanie na odcisk! GRZEGORZ Zgoda, lecz w tłoku krzyczysz: „Uwaga, moje nogi!" SAMPSON Te psy z domu Montekich nieraz mi nastąpiły! GRZEGORZ

No właśnie; wtedy brałeś nogi za pas i... chodu! A człowiek bardziej śmiały ani drgnie; stoi jak ściana.

SAMPSON

A ja nie! Ja każdego psa z domu Montekich — dogonię i ze- pchnę z chodnika w rynsztok; precz od ściany! Każdego: chło- paka czy babę!

GRZEGORZ

A widzisz! Dobrze mówię — oferma jesteś i tyle. Tylko ten, kto jest słaby, czepia się przecież ściany!

SAMPSON

To prawda. Dlatego dziewczyny, jako że to płeć słaba, przygniata się do ściany. A więc chłopaków od ściany, a dziewczyny do ścia- ny, zgoda?

GRZEGORZ To spór między nami; to znaczy — mężczyznami... SAMPSON

Ee, mnie tam bez różnicy. Będę nieubłagany. Chłopaków po- biję, a babom — pozrywam głowy z karku!

GRZEGORZ Co, głowy?! SAMPSON

Tak jest. Głowy. Jeśli wianek nie puści. Możesz to, bracie, rozumieć, jak ci się żywnie podoba...

GRZEGORZ Mniejsza o mnie; sęk w tym, czy im się to spodoba...? SAMPSON

Sęk w czymś zupełnie innym; w dodatku — sęk sterczący. A to się im podoba! Chłop jestem, jak się patrzy.

GRZEGORZ

Masz bracie szczęście, że nie z tego się utrzymujesz. Jakby ci tak sterczało, byłbyś chudy, jak sztokfisz! Dalej, wyciągaj maszynę, nadchodzi dwóch Montekich.

Wchodzą Baltazar i Abram, odziani w barwy Montekich. SAMPSON Dalej! Mój kolec jest nagi; zaczynaj. Ja za tobą! GRZEGORZ Jak to — za mną?! Do tyłu? Boję się, że do tyłu. SAMPSON O mnie się nie bój! GRZEGORZ Ciebie? Jestem dziwnie spokojny. SAMPSON Wiesz, niechaj oni zaczną. Lepiej mieć prawo za sobą... GRZEGORZ

Ale pokażę im zęby, kiedy mnie będą mijać. Niech to tłumaczą, jak chcą.

SAMPSON

Nie „chcą", lecz „śmią". W porządku. A ja zagram na nosie. Hańba im, jeśli to zniosą!

ABRAM Czy to nam grasz na nosie, mój panie? SAMPSON Gram na nosie, mój panie. ABRAM Ale czy nam, mój panie? SAMPSON do Grzegorza, na stronie Jak myślisz, jeśli potwierdzę, czy prawo będzie za nami? GRZEGORZ do Sampsona, na stronie Chyba nie... SAMPSON Nie, mój panie. Po prostu gram na nosie. GRZEGORZ Szukasz zaczepki, panie? ABRAM Zaczepki, mój panie? Nie, panie. SAMPSON

Bo jeśli szukasz, mój panie — jestem do usług, panie. A nasz pan Kapuleti jest równie dobry jak wasz...

ABRAM Jednak nie lepszy. SAMPSON No cóż... Wchodzą Benwolio i Tybalt z dwóch stron. GRZEGORZ do Sampsona, na stronie Powiedz „lepszy". Nadchodzi krewny naszego pana... SAMPSON Jednak lepszy. ABRAM Łżesz, panie. SAMPSON

Broń się, jeśli masz jaja! Grzegorzu, pamiętaj o tym miażdżącym pchnięciu...!

Walczą. BENWOLIO Rzućcie broń, głupcy! Dość już. Schować szpady. TYBALT Cóż to, Benwolio — bijesz się z tchórzami?! Spójrz no mi w oczy: Czy widzisz w nich śmierć? BENWOLIO Przywracam pokój. Schowaj swoją szpadę lub pomóż mi rozdzielić nią tych głupców. TYBALT Co? W ręku broń, a w pysku słowo „pokój"? Nie znoszę go, tak jak nie znoszę piekła, rodu Montekich i ciebie. Zasłoń się, tchórzu! Walczą. Wchodzi Oficer i trzech lub czterech Obywateli, zbrojnych w pałki i halabardy. OFICER Bić po łbach! Dalej, pałką i berdyszem! Zwalić ich z nóg, panowie! OBYWATELE Hańba Montekim! Hańba Kapuletim! Precz z nimi! Wchodzi stary Kapuleti z Żoną; w biegu naciąga szlafrok. KAPULETI Cóż to za hałas? Podajcie mi szpadę! Słyszycie?! Długą! PANI KAPULETI Kule, mężu, kule! Po co ci szpada? KAPULETI Mówię ci, kobieto — szpadę! Patrz, stary Monteki nadbiega — nagim urąga mi ostrzem! Wchodzi stary Monteki z Żoną. MONTEKI Aa, łotrze, Kapuleti! Nie trzymaj mnie, żono! PANI MONTEKI Godniejszą śmiercią zginąć ci sądzono! Nie puszczę, panie! Wchodzi Książę Eskalus, w otoczeniu dworu. KSIĄŻĘ Poddani moi, wrogowie pokoju, którzy kalacie dobrą stal, sąsiedzką — co, nikt nie słucha?! O dzikie zwierzęta, zgaszące płomień niszczącego gniewu w purpurze krwi co jak fontanna z żyły tryska w niebiosa! Pod grozą tortury każę na ziemię okrwawionym dłoniom upuścić miecze, złej służące sprawie! Oto obwieszcza wasz wzburzony książę: po trzykroć błahe, obraźliwe słowa stały się źródłem karczemnych awantur za waszą sprawą, panowie Monteki i Kapuleti; spokój naszych ulic został trzykrotnie przez was zakłócony! Za waszą sprawą mieszkańcy Werony zmuszeni byli zmienić strój dostojny na rdzawą zbroję i starczymi dłońmi pochwycić drzewca równie starej broni, pokrytej śniedzią pokoju, by wkroczyć w spór wasz, nienawiść waszą zaśniedziałą! Jeśli raz jeszcze zakłóci ktoś spokój naszego miasta — zapłaci nam życiem. A teraz rozejść się do swoich domów! Ty, Kapuleti, pójdziesz razem z nami; ty zaś, Monteki, przyjdziesz po południu do Villa Franca, gdzie zwykle sądzimy sprawy; tam wolę naszą obwieścimy. Pod grozą śmierci — rozejść się do domów! Wychodzą wszyscy z wyjątkiem starego Monteki, jego Żony i kuzyna Benwolia. MONTEKI Kto wszczął na nowo ten spór? Mów, kuzynie! Czy byłeś przy tym? BENWOLIO Ludzie twoi i ludzie twego przeciwnika, bili się już, gdy nadszedłem. Dobyłem broni, aby ich rozdzielić. Zjawia się Tybalt, z obnażoną szpadą, porywczy — syczy mi w ucho wyzwanie. Wywija ostrzem, siecze nim powietrze, ono zaś gwiżdże, kpiąc z bezradnych ciosów. Przyszło do starcia; krzyżujemy szpady — a tłum wciąż rośnie. Dzieli się na strony i walczy — resztę znasz; nadchodzi książę i stronom każe rozejść się, na stronę... PANI MONTEKI A gdzie Romeo? Czy go dziś widziałeś? Ach, tak się cieszę, że nie brał udziału w tej bójce! BENWOLIO Pani — na godzinę przedtem, nim w złotych oknach wschodu hołd zaranny przyjęło słońce, widziałem go, jak się przechadzał w gaju. Niepokój myśli wygnał mnie za miasto, w gaj sykomorów, który od zachodu obiega mury; tam go napotkałem. Chciałem biec za nim, lecz gdy mnie zobaczył, ukrył się w gąszczu drzew. Sądząc po sobie, bez trudu mogłem zrozumieć potrzebę ciszy i samotności, szukanie miejsca, w którym ludzi znaleźć najtrudniej. Sam sobie nieznośny, ścigałem własne smutki, nie próbując dogonić tego, który chciał być sam. MONTEKI Nieraz widziano go już tam o świcie, jak łzy dodawał do rosy porannej i mnożył chmury westchnieniem. Zaledwie jednak na krawędziach wschodu słońce musnęło kotary cienia nad łóżkiem Aurory, mój syn, posępny, zamykał się w domu gardząc pociechą słońca i zasłony opuszczał w oknach tworząc sztuczną noc. O, krwawe w duszy pozostawi ślady rozpacz, gdy w porę nie znajdziemy rady! BENWOLIO Czy znasz choć przyczynę, stryju? MONTEKI Nie; i od niego nie umiem wydobyć. BENWOLIO Czy nalegałeś? MONTEKI I ja, i wielu przyjaciół; Lecz on się zwierza jedynie przed sobą. Nie wiem, na ile jest on wierny sobie — Lecz tak zamknięty i tak niedostępny ludzkiemu oku jak pąk, który toczy złośliwy robak, aż usycha w końcu, nim wonne płatki na wietrze roztoczy i swoje piękno ofiaruje słońcu. Ach, gdybyż zechciał podzielić się z nami swoim cierpieniem i swoimi łzami! Byłbym mu pomógł... Wchodzi Romeo. BENWOLIO Spójrz, idzie tutaj. Odejdźcie stąd, proszę. Albo mi powód swoich łez wyjawi lub gorzki zawód memu sercu sprawi! MONTEKI Obyś go zdołał przeniknąć... Chodź, żono. Wychodzi wraz z Żoną. BENWOLIO Dzień dobry, kuzynie. ROMEO Co, jeszcze jest dzień? BENWOLIO Ledwie dziewiąta rano. ROMEO Ach, tak. Smutne godziny pełzną bardzo wolno. Czy to mój ojciec odszedł stąd w pośpiechu? BENWOLIO Tak jest. Powiedz mi, Romeo — jakiż to smutek wydłuża twoje godziny? ROMEO Brak tego, co je skraca. BENWOLIO Kochasz? Romeo! W ramionach miłości szczęście...! ROMEO Bez — BENWOLIO Granic? ROMEO Nie; bez wzajemności. BENWOLIO Niestety! Miłość, na oko łagodna, w istocie bywa jak pantera głodna! ROMEO I chociaż ślepa, drogi przyjacielu, najkrótszą drogą podąża do celu. Gdzie zjemy obiad? Na Boga! Cóż tu za bitwę stoczono? Albo nie; nic mi nie mów. O wszystkim słyszałem. Wielki ten zamęt sprawiła nienawiść, lecz jeszcze większy miłość, która trawi serce... Ach, czemuż zatem nienawiści tkliwa, i ty, miłości oschła i kąśliwa, o wy, cokolwiek z niczego stworzone, bezkształtne kształty formą określone, lodowy ogniu, chorowite zdrowie, śnie, który nocą nie zaciągasz powiek, piórko z ołowiu, powago w pustocie śnie, co nie jesteś, czym jesteś w istocie ach, czemuż miłość tak niespójną czuję, że kocham kogoś, kto mnie nie miłuje. Ty się nie śmiejesz? BENWOLIO Nie, chce mi się płakać. ROMEO Nad czym, serce poczciwe? BENWOLIO Nad poczciwego serca bólem. ROMEO No cóż, kuzynie — miłość jest łapczywa; i nawet z cudzych piersi szloch wyrywa... Mój smutek ciąży mojej biednej duszy, tyś go powiększył, boś ty go poruszył. Twoje współczucie kładzie się kamieniem na serce własnym złamane brzemieniem. Miłość ,to płomień, który żywiej strzela gdy głębiej westchną piersi przyjaciela. To jako żagwie w oczach wyiskrzonych, to jak ocean, w łzami zaciągnionych. Czym jeszcze — miłość? Obłędem, lecz cichym; żółcią pokory i słodyczą pychy. Żegnaj, kuzynie! BENWOLIO Pozwól, pójdę z tobą. Skrzywdzisz mnie, jeśli odtrącisz moją dłoń, Romeo! ROMEO Lecz mnie tu nie ma; zgubiłem sam siebie. To nie Romeo. Ach, on jest gdzie indziej! BENWOLIO Powiesz poważnie: kogo kochasz? ROMEO Ja?! Mam łkać i mówić? BENWOLIO Łkać? Nie, doprawdy! Odpowiedz poważnie. ROMEO Kazać choremu — i to poważnie — by pisał testament, nie godzi się; amen. Mówiąc poważnie kuzynie — kocham kobietę. BENWOLIO A więc trafiłem w sedno mówiąc, że się kochasz! ROMEO Strzelasz bez pudła. W dodatku — jest piękna. BENWOLIO Cudownie! Trafić do pięknego celu najłatwiej! ROMEO Pudło. Pudło, przyjacielu! Żadna strzała miłosna nie zdoła jej dosięgnąć; Jak Diana nosi bowiem stalowy pancerz czystości. Dziecinny łuk Kupidyna budzi jej pobłażliwy uśmieszek. Ani miłosnych zaklęć się nie lęka, ani wyzwania z oczu nie wyczyta, nie raczy spojrzeć, gdy wróg przed nią klęka, siłą, chytrością, złotem — nie zdobyta... O, jakże piękna i jakże bogata! Lecz kiedy przyjdzie jej zejść z tego świata — komu urodę swoją pozostawi? Kto wśród potomnych jej imię rozsławi? BENWOLIO Zatem — do końca chce błyszczeć czystością...? ROMEO Tak jest. I skąpa — grzeszy rozrzutnością! Z jej bowiem woli piękno niezrównane w swoim pochodzie zostanie wstrzymane. O, zbyt jest piękna i nazbyt surowa; i nazbyt mądra, aby ją miłować! Lecz gdy mnie rozpacz za jej sprawą zgubi, zali przed Bogiem będzie się tym chlubić? Przysięgła czystość; a moje kalectwo, moja śmierć żywa — jej prawdy świadectwo! BENWOLIO Posłuchaj mnie, Romeo — przestań o niej myśleć. ROMEO Ach, naucz mnie, kuzynie, jak nie myśleć o niej...! BENWOLIO Zwróć wolność oczom; zechciej zauważyć inne dziewczęta... ROMEO Czy po to, by marzyć o niej tym bardziej? Ach, każesz ślepcowi wspomnienie skarbów usunąć spod powiek! A czerń woalki — czyż oczom nie wzbrania urody, którą zazdrośnie osłania? Pokaż mi jakąś cudowną kobietę; cóż o niej powiem? Oto cień urody, której wspomnienie zabłyśnie kometą, nim spłynie z oczu słoną kroplą wody... Żegnaj! Nie dla mnie lekcja zapomnienia. BENWOLIO Poza nią jedną nie znajdziesz wytchnienia. Wychodzą.

William Shakespeare, Romeo i Julia, [w:] tenże, Romeo i Julia, Hamlet, przeł. Jerzy Sito, Polskie Media Amer.Com, Poznań 2000, s. 11-193.

Download book PDF

Type: application/pdf

File size: 82.26 MB

William Shakespeare, Romeo i Julia, [w:] tenże, Romeo i Julia, Hamlet, przeł. Jerzy Sito, Polskie Media Amer.Com, Poznań 2000, s. 11-193.

File access denied

Type: application/pdf

File size: 84.69 MB

William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Romeo i Julia, Hamlet, przeł. Jerzy Sito, Polskie Media Amer.Com, Poznań 2000, s. 13-27.

Download a TEI XML fragment

Type: text/html

File size: 0.03 MB

Author

Shakespeare, William (1564-1616)

Uniform Polish title

Romeo i Julia

Uniform original title

Romeo and Juliet

Collection title

Romeo i Julia

Translation title

Romeo i Julia

Year of publication

2002

Year of completion

1970-1980

Place of publication

Poznań

Place of completion

Warszawa

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Location of original

Open Source Shakespeare (OSS)

Romeo i Julia

Uniform Polish title

Romeo i Julia

Uniform original title

Romeo and Juliet

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Translator

Sito, Jerzy Stanisław (1934-2011)

Jerzy S. Sito (1934–2011) był poetą, dramatopisarzem i prozaikiem. Przetłumaczył jedenaście dramatów Shakespeare’a: Juliusza Cezara (1967), Hamleta (1968), Ryszarda III...