Wiliam Szekspir, Akt pierwszy. Scena pierwsza, [w:] tenże, Romeo i Julia. Hamlet, przeł. Jarosław Iwaszkiewicz, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1954, s. 14-25.

<title type="main">Romeo i Julia Romeo i Julia William Shakespeare Autor przekładu Iwaszkiewicz, Jarosław (1894-1980) Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa
AKT PIERWSZY
SCENA PIERWSZA Werona. Plac miejski. Wchodzą Samson i Grzegorz, domownicy Kapuletów, z tar- czami i szpadami. Samson Oj, coś mi pachną gorąco kasztany! Grzegorz To nie kasztany, to kaftany Montagów! Samson Nie takie znowuż z nas kapcany! Grzegorz Byłe nas tylko nie porąbały te kapitany! Samson No, niech mnie tylko ruszą! Grzegorz Tylko, że poruszyć ciebie to niełatwa sprawa! Samson Byle pies z domu Montagów mnie poruszy! Grzegorz

Poruszy do ucieczki, a odwaga to stać! Zemkniesz jako żywo!

Samson

Bylebym posłyszał szczekanie tych psów, murem stanę przeciw każdemu chłopu i przeciw każdej babie z rodu Montagów!

Grzegorz Nie, nie, nie tak! Tylko słabi muru się trzymają! Samson

Racja, dlatego słabe kobiety tulą się zawsze do muru. To- też ja chłopów odtrącę od muru, a baby do muru przyprę!

Grzegorz Przecież się kłócą nasi panowie, a my ich słudzy. Samson

W każdym razie będę okrutny! Kiedy pobiję chłopów, pokażę, co umiem z kobietami, żadna mi się nie oprze!

Grzegorz Także je pobijesz? Samson

Albo je pobiję, albo je przebiję. Możesz to sobie tłuma- czyć, jak chcesz!

Grzegorz One to sobie wytłumaczą, kiedy poczują! Samson

Poczują mnie one jeszcze... umiem walczyć tak długo, jak będę mógł ustać na nogach, tęgi kawał mięsa ze mnie.

Grzegorz

Całe szczęście, że nie jesteś rybą. Bo gdybyś był rybą, to byś mógł być tylko śledziem. Trzymaj się, te, mięso, nad- chodzi dwóch z domu Montagów.

Wchodzą Abraham i Baltazar, słudzy Montagów. Samson Mój instrument gotowy. Ty się kłóć, a ja cię poprę z tyłu. Grzegorz Jak? Odwracając się tyłem i uciekając. Samson Nie bój się, bracie. Grzegorz Ja bym się miał ciebie bać? Samson Niech oni zaczną, prawo będzie po naszej stronie. Grzegorz Wykrzywię się do nich mijając. Zobaczymy, co zrobią. Samson

Zobaczymy, na co się zdobędą. Ja im pokażę język. Prze- cież tego nie zniosą.

Abrahammieszczanin Jeśli się nie mylę, pokazałeś mi pan język. Samson Wyciągnąłem tylko język przed wargami. Abrahammieszczanin Czy wyciągnąłeś pan język w naszą stronę? Samson na stronie do Grzegorza Czy prawo będzie za nami, gdy powiem, że tak? Grzegorz Nie. Samson Nie, panie, wyciągnąłem język, ale nie w stronę panów. Grzegorz Pan szukasz sprzeczki, panie? Abrahammieszczanin Sprzeczki? Nie, panie. Samson

Jeżeli pan chcesz sprzeczki, to służę panu. Jestem sługą równie dobrego pana jak i wasz.

Abrahammieszczanin Równie dobrego, ale nie lepszego. Samson Zgoda, panie. Grzegorz na stronie do Samsona

Powiedz, że nasz lepszy. Widzę, że nadchodzi krewny na- szego pana.

Samson Tak, panie, nasz jest lepszy. Abrahammieszczanin Kłamiesz. Samson

Broń się, jeżeliś jest mężny. Grzegorz, pokaż, jak sie- czesz!

Biją się. Wchodzi Benvolio. Benvolio Stać, do licha, schowajcie zaraz miecze, Durnie, nie rozumiecie, co robicie! Wybija im szpady z rąk. Wchodzi Tybalt. Tybalt Benvolio z pachołkami! Ładna sprawa! Obejrz się, bracie, śmierć za tobą stoi! Benvolio Przywracam pokój. Pomóż mi, Tybalcie, I schowaj szpadę. Tybalt Pokój? nienawidzę Słowa tego jak piekła, nienawidzę Montagów, nienawidzę ciebie, tchórzu! Broń się! Biją się. Wchodzą domownicy obu domów i przyłączają się do walki. Potem wchodzą mieszczanie z kijami. Pierwszy mieszczanin Bijcie ich, bijcie, mieszczanie, kijami! Precz z Montagami! Precz z Kapuletami! Wchodzi Stary Kapulet w nocnym stroju i Pani Kapulet. Kapulet Co to za hałas? Miecz, gdzie miecz mój długi? Pani Kapulet Kij ci potrzebny! Miecza zaraz woła! Kapulet Miecza, powiadam. Montagu się zjawił I swoim nożem przed nosem mi trzęsie. Wchodzą Stary Montagu i Pani Montagu. Montagu Wstrętny Kapulet! Puszczaj, ja mu zadam. Pani Montagu Krokiem nie puszczę, jeszcze co oberwiesz! Wchodzi Książę z orszakiem. Książę Butni poddani! Wrogowie pokoju! Żelazo chcecie hańbić bratnią krwią? Czyż nie słyszycie? Hola! Ludzie, bestie, Zagasić chcecie ogień waszych walk Przelewem krwi pluszczącej jak fontanny, Pod karą tortur rzućcie mi natychmiast Na ziemię miecze nieumiarkowane I słów słuchajcie książęcej mej woli. Już po raz trzeci tumulty, powstałe Z głupich wyrazów, wzniecacie wy obaj, Stary Montagu i ty, Kapulecie, I szczękiem broni gwałcicie ulice Naszej Werony, wy, zacni mieszczanie, Rzucając pełne godności ubiory I w stare ręce stare biorąc szable Chcecie rozstrzygać przedawnione spory? Jeżeli jeszcze raz podobną wrzawą Ulice nasze będziecie napełniać, Życiem mi za to waszym odpowiecie. Na teraz wszyscy niechaj się rozejdą: Ty, Kapulecie, podążysz wraz ze mną, Tobie, Montagu, dzisiaj po południu Wolę mą w starym objawię pałacu, Zwyczajnym miejscu wszystkich naszych sądów. Raz jeszcze mówię, rozejść się do domów! A kto rozkazu nie posłucha, zginie. Wychodzą wszyscy z wyjątkiem starego Montagu, Pani Mon- tagu i Benvolia. Montagu Skądże ta kłótnia na nowo wynikła? Powiedz, siostrzeńcze, co było przyczyną? Benvolio Nasi walczyli już tutaj na placu Z tamtymi, kiedy wpadłem na ten tumult. Chciałem ich rozjąć, aż tu przyszedł Tybalt, Dumny jak zawsze, i miecza dobywa, Krzyczy mi w ucho obelżywe słowa, Swoim żelazem macha mi nad głową — Lecz tylko siekał powietrze, co gwizdem Z niego szydziło. Takeśmy walczyli — Przez przechodzących gapiów wspomagani — Aż przyszedł książę i wszystkich rozpędził. Pani Montagu Gdzież jest Romeo? Znikł już dzisiaj rano, Dobrze, że nie wpadł w bitwę niespodzianą. Benvolio Godzinę pierwej, nim wspaniałe słońce W złotych się oknach wschodu ukazało, Niepokój jakiś podrzucił mnie z łoża, Do lasu wtedy skierowałem kroki, Co za zachodnią bramą się rozciąga; W tak wczesnej porze ujrzałem Romea, Jak się przechadzał pod sykomorami, Chciałem z nim mówić, ale on się ukrył W największym gąszczu podmiejskiego lasu. Znając po sobie, co znaczy samotność I że najlepiej rozmyślać w ukryciu, Sobiem dogodził i jemu zarazem, Gdyśmy odeszli każdy w swoją stronę. Montagu O, już niejednym rankiem go widziano, Jak łzami swymi rosę mnożył ranną I gnał obłoki potężnym wzdychaniem; Ale gdy tylko radosne słoneczko Na samym wschodzie poczyna rozdzierać Gęste zasłony nad Aurory łożem, Syn mój, zdyszany, powraca do domu: W swoim pokoju samotnie zamknięty, Zamyka okna, światło dnia wypędza, I czyniąc sobie rodzaj sztucznej nocy W swoją ponurość z powrotem zapada: Musi się znaleźć na to jakaś rada. Benvolio Kochany wuju, a czy znasz powody? Montagu Nie wiem i nawet wybadać nie mogę. Benvolio A czyś go pytał, kochany wujaszku? Montagu I sam pytałem, i przez przyjacieli. Ale on w sobie zataja uczucia, Starannie skrywa je w głębinie serca I tak daleki jest od wyznań jako Pąk przegryziony przez zazdrosne czerwie, Który nie może listków swych rozwinąć I swego piękna ofiarować słońcu. Gdyby przyczynę poznać tej choroby, Na pewno znalazłbym na nią sposoby. Wchodzi Romeo. Benvolio Oto nadchodzi w samą właśnie porę, Do jego serca już ja się dobiorę. Montagu Może szczęśliwszy będziesz w tym badaniu Czy w tej spowiedzi. A my chodźmy, pani! Montagu i Pani Montagu wychodzą. Benvolio Dzień dobry, bracie! Romeo Czyż już słońce wstało? Benvolio Dziewiąta prawie. Romeo W smutku czas ucieka. Czy to mój ojciec był tutaj tak wcześnie? Benvolio Tak, ojciec. Jakaż twych smutków przyczyna? Romeo Tęsknię do tego, co smutki przecina. Benvolio Miłość więc? Romeo Raczej powiedz, brak miłości. Benvolio Jak to rozumiesz? Romeo Brak mi wzajemności, A sam z miłości ginę. Benvolio Mówią ludzie, Że miłość z dala zdaje się przyjemna, Gdy spadnie na nas — ciężka jak żelazo. Romeo Niestety, mimo oczy przewiązane, Wie ona dobrze, jaką zadać ranę. Gdzie jemy obiad? — Bitka pono była. Możesz nie gadać, już mi powiedziano. Nienawiść ciężka, ale miłość cięższa. Miłość, nienawiść, nienawiść w miłości — Wszystko zrodzone z pierwotnej nicości. Trudne wesele! O! Ciężka pieszczoto! Mętny chaosie doskonałych kształtów! Czymś jak dym twardy, czymś jak chore zdrowie, Puch ciężki, sen bezsenny zda się miłość! Tak ją odczuwam, więc się strasznie męczę... Śmiejesz się ze mnie? Benvolio Raczej płaczę, powiedz. Romeo Czemuż to, drogi? Benvolio Bo ty płaczesz, bracie. Romeo O, każda miłość niebezpiecznie działa. Takaż jej siła, by jej celne strzały, W mój pancerz bijąc, ciebie porażały? Twoje współczucie tutaj okazane Powiększa tylko moich żalów ranę. Smutek miłości wzmaga dym westchnienia, Ogień czystości tryska ze spojrzenia, Myśl o niej w płomień morze łez zamienia, Czymże jest miłość? Szałem pełnym smutku. Żółcią, trucizną — a razem odtrutką. Żegnaj mi, bracie. Benvolio Ależ hola, hola! Czekaj, Romeo, nie umykaj z pola! Romeo Ja nie Romeo, tu mnie nie ma zgoła. To na innego kogoś głos twój woła. Benvolio Lecz powiedz wreszcie, kogo pokochałeś? Romeo Jęczeć czy mówić? Benvolio Jęczeć nie potrzeba. Powiedz mi, kogo kochasz? Romeo Chcesz, aby umrzyk swą ostatnią wolę Pisał nie jęcząc na nieszczęsną dolę? Kocham kobietę. Benvolio Tak też i myślałem. Romeo Trafnie odgadłeś, ale ona piękna. Benvolio W piękny cel, chłopcze, trafić jest najłatwiej. Romeo Łatwo nie sięgniesz do serca tej panny Strzałą Kupida. Zwyczaje ma Dyanny! Okryta zbroją swojej wstydliwości, Szydzi ze strzałów dziecięcia miłości! Na słów gorących oblężenia zimna I czułych spojrzeń za nic ma ataki, Szydzi ze złota, co świętych uwiedzie, I tak majątku swej piękności strzeże, Że go na pewno do grobu zabierze. Benvolio Czyliż czystości poprzysięgła śluby? Romeo I jakiż posag tym wiedzie do zguby! Bo piękność z taką zazdrością strzeżona Dla potomności staje się stracona. Piękna i mądra jest, tak mądra pięknie, Że mej rozpaczy wcale się nie zlęknie. A cnoty wszystkie, co się w niej skupiły, Razem nietknięte weźmie do mogiły. Benvolio Słuchaj mej rady, przestań myśleć o niej. Romeo Naucz mnie, proszę, jak mam to uczynić? Benvolio Kierując oczy w jaką inną stronę. Inne też gładkie! Romeo Na inne spozierać — To jeszcze bardziej jej piękność odczuwać. Maska, co twarze kobiece przykrywa, Swą czernią białość skóry tylko wznosi. Ślepy nie może zapomnieć już nigdy Jasnego światła niegdyś widzianego. Pokaż mi choć najgładszą — wyczytałbym W jej cudnych rysach tylko przypomnienie Tej, co ze wszystkich dla mnie najpiękniejsza. Żegnaj, dziękuję za nietrafną radę. Benvolio Najlepsza rada, życie w zastaw kładę. Wychodzą.

Wiliam Szekspir, Romeo i Julia, [w:] tenże, Romeo i Julia. Hamlet, przeł. Jarosław Iwaszkiewicz, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1954, s. 11-150.

Download book PDF

Type: application/pdf

File size: 65.70 MB

Wiliam Szekspir, Akt pierwszy. Scena pierwsza, [w:] tenże, Romeo i Julia. Hamlet, przeł. Jarosław Iwaszkiewicz, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1954, s. 14-25.

Download a TEI XML fragment

Type: text/html

File size: 0.03 MB

Author

Shakespeare, William (1564-1616)

Uniform Polish title

Romeo i Julia

Uniform original title

Romeo and Juliet

Collection title

Romeo i Julia

Translation title

Romeo i Julia

Year of publication

1954

Year of completion

1950-1960

Place of publication

Warszawa

Place of completion

Stawisko

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Location of original

Open Source Shakespeare (OSS)

Romeo i Julia

Uniform Polish title

Romeo i Julia

Uniform original title

Romeo and Juliet

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Translator

Iwaszkiewicz, Jarosław (1894-1980)

Jarosław Iwaszkiewicz (1894–1980) był poetą, dramatopisarzem, prozaikiem, eseistą, tłumaczem i redaktorem pism kulturalnych, a także posłem na sejm i prezesem...