William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Koriolan, przeł. Stanisław Barańczak, „W drodze”, Poznań 1995, s. 9–23.

<title type="main">Koriolan Koriolan William Shakespeare Autor przekładu Barańczak, Stanisław (1946-2014) "W Drodze" Poznań
AKT PIERWSZY
Scena pierwsza Ulica w Rzymie. Wchodzi tłum zbuntowanych Obywateli z kijami, pałkami i inną podobną bronią. PIERWSZY OBYWATEL Zanim pójdziemy dalej, słuchajcie, co powiem. WSZYSCY Mów! Słuchamy! PIERWSZY OBYWATEL

Każdy z nas gotów raczej umrzeć niż głodować — zgadza się?

WSZYSCY Tak jest! Każdy! PIERWSZY OBYWATEL

Pierwsza sprawa: wiecie, że najgorszy wróg ludu to Kajus Marcjusz.

WSZYSCY Wiemy! Wiemy! PIERWSZY OBYWATEL

Zabijmy go, a będziemy mieć zboże po cenie, jaką sami ustalimy. Zgoda na taki wyrok?

WSZYSCY Zgoda! Nie ma co wiele gadać, zróbmy to! Chodźcie! DRUGI OBYWATEL Jedno słówko, drodzy obywatele. PIERWSZY OBYWATEL

„Drodzy obywatele" to nie my, biedacy, ale patrycjusze! Ci w samej rzeczy drogo nas kosztują! Wszyscy byśmy wyżyli z tego, co im już się nie mieści w brzuchach! Gdyby nam odstąpili choć tę nadwyżkę, zanim się zepsuje, można by przypuścić, że chcą nam ulżyć z dobrego serca; ale w ich oczach pomoc dla nas to tylko nadmierny koszt i wydatek. Na naszych wystających żebrach obliczają sobie własny zysk — nie trzeba im nawet liczydeł. Zemścijmy się kijami i pałkami, zanim każdy z nas sam wychudnie jak patyk. Niebo mi świadkiem: przemawia przeze mnie żołądek, któ- ry chce chleba, nie serce, które chce zemsty.

DRUGI OBYWATEL Zatem główny cel waszego ataku to Kajus Marcjusz? WSZYSCY

Od niego zaczniemy! Współczucia dla ludu tyle w nim, co w psie!

DRUGI OBYWATEL A jego zasług dla kraju nie bierzecie pod uwagę? PIERWSZY OBYWATEL

Bierzemy, a jakże, i mógłby liczyć na naszą wdzięczność — ale co mu z tego? Zasługi i tak wynagradza mu własna pycha.

DRUGI OBYWATEL Może, ale nie godzi się mówić o nim tak złośliwie. PIERWSZY OBYWATEL

Powiadam wam: wszystkie te swoje sławne zasługi od- niósł, napędzany przez pychę. Niech sobie plotą różne do- bre serduszka, że robił to dla ojczyzny — prawda jest ta- ka, że chciał przypodobać się matce, a zarazem mieć się czym pysznić. Pychy w nim co najmniej tyle, ile cnoty.

DRUGI OBYWATEL

Pycha leży więc w jego naturze, on sam nie może na nią nic poradzić — czemu ją w takim razie nazywasz występ- kiem? O tym człowieku żadną miarą nie można powie- dzieć, żeby zagarniał wszystko dla siebie.

PIERWSZY OBYWATEL

Jeśli nie można powiedzieć akurat tego, innych zarzutów znajdzie się pod dostatkiem. Przywar ma tyle, że zmordo- wałby się człowiek samym ich wyliczaniem.

Krzyki za sceną.

Co to za krzyki? Tamta część miasta też powstała. Czemu tu stoimy i mielemy ozorami? Na Kapitol!

WSZYSCY Na Kapitol! Na Kapitol! PIERWSZY OBYWATEL Cicho! Któż to idzie? Wchodzi Meneniusz Agryppa. DRUGI OBYWATEL

To czcigodny Meneniusz Agryppa. On zawsze sercem był po stronie ludu.

PIERWSZY OBYWATEL

Tak, to przynajmniej uczciwy człowiek — oby inni byli choć tacy!

MENENIUSZ Rodacy, co się tutaj dzieje? Dokąd Idziecie z tymi kijami, pałkami? O co wam chodzi? Proszę — odpowiedzcie. PIERWSZY OBYWATEL

Nasza sprawa nie jest dla Senatu niczym nowym. Wieści o naszych zamiarach rozchodziły się już od dwóch tygodni, a dzisiaj wcielamy zamiary w czyn. Na widok biedaka z je- go prośbami panowie senatorowie dotąd zatykali nosy; te- raz im biedak da po nosie, i to zdrowo!

MENENIUSZ Ależ, sąsiedzi, przyjaciele moi, Rodacy — czyż wy chcecie własnej zguby? PIERWSZY OBYWATEL Nie my jej chcemy — ona spadła na nas. MENENIUSZ Wierzcie mi, moi drodzy: patrycjusze Dbają o wasze dobro. Niedostatek, Drożyzna, głód — ja wiem, lecz równie mądrze Byłoby szturchać pałką samo niebo, Jak ją podnosić przeciwko Rzymowi: Państwo nie zboczy z wytkniętego szlaku, Rozerwie wszelkie łańcuchy, którymi Próbuje się powstrzymać jego marsz. Nieurodzajem i głodem was karzą Bogowie przecież, a nie patrycjusze: Nie twarda pięść, lecz ugięte kolano Mogłoby coś tu wskórać! Lecz niestety: Winiąc za klęskę żywiołową Państwo, Doznacie w końcu jeszcze gorszej klęski. Po twarz — to tylko macie dla sterników Nawy państwowej; przekleństwo — dla ludzi, Dbających o was jak ojciec o dziecko! PIERWSZY OBYWATEL

Dbających! Też coś! Palcem nigdy nie kiwnęli w naszej obronie! Nam każą zdychać z głodu, a ich spichlerze pę- kają od zboża; wydają ustawy o lichwie, które tylko poma- gają lichwiarzom; co dzień kasują jakieś zbawienne prawo, godzące w bogaczy, i co dzień uchwalają nowe, aby bie- dotę pognębić i utrzymać w ryzach! Jeśli nas nie wytnie w pień wojna, zrobią to oni: tak o nas dbają!

MENENIUSZ Musicie przyznać, jedno z dwojga, albo Że w piersiach macie nadzwyczaj złe serca, Albo że macie nadzwyczaj źle w głowie. Opowiem historyjkę — może znaną Niektórym, ale tak stosowną tutaj, Że ją spróbuję odgrzać jeszcze raz. PIERWSZY OBYWATEL

Czemu nie, posłuchamy; ale nie licz, panie, na to, że opo- wiastkami okpisz nasze poczucie krzywdy. No, mówże, je- śli masz ochotę.

MENENIUSZ Pewnego razu wszystkie części ciała Wszczęły rebelię przeciw żołądkowi. Miały mu za złe, że skryty we wnętrzu, Zieje jak gnuśna i bezczynna otchłań Połykająca wrzucane w nią jadło, Nigdy natomiast nie wspomoże innych Organów w pracy patrzenia, słuchania, Myślenia, czucia, pamiętania, ruchu — Pracy pospólnej, a służącej przecież Zaspokajaniu potrzeb i zachcianek Całego ciała. Żołądek rzekł na to... PIERWSZY OBYWATEL No, cóż takiego zaburczał żołądek? MENENIUSZ Zaraz się dowiesz. Nie tyle zaburczał, Ile się zaśmiał — bo jest taki śmiech, Który dobywa się nie z płuc, lecz z brzucha; Śmiać się tak umie każdy brzuchomówca — I mówi drwiąco owym buntownikom, Innym narządom, co mu zazdrościły, Że tyle wchłania (zazdrość, swoją drogą, Która odżywa w nie zmienionej formie W was, gardłujących przeciw senatorom Za to, że nie są tacy jak wy sami)... PIERWSZY OBYWATEL Zgubiłeś wątek — co z tą odpowiedzią Żołądka? Co też usłyszała głowa — Król ciała, oko — jego ambasador, Ramiona — armia, serce — tajny radca, Język — królewski herold, noga — rumak, I tłum pomniejszych sług i pomagierów? I jakim cudem... MENENIUSZ Jakim cudem, pytasz? Cudem jest raczej płynność twej wymowy; Skąd w tobie tyle elokwencji? Ale Dokończ pytania: „Jakim cudem..." PIERWSZY OBYWATEL Jakim Cudem te wszystkie szlachetne organa Mogło obchodzić, co powie żołądek, Ten niski żarłok, ta kloaka ciała? MENENIUSZ Powiadasz: jakim cudem? PIERWSZY OBYWATEL Właśnie: Jakim? Czymże mógł odparować ich zarzuty Żołądek? MENENIUSZ Tego za chwilę się dowiesz, Jeśli użyczysz mi trochę bezcennej — Bo tak jej w tobie mało — cierpliwości. PIERWSZY OBYWATEL Gadasz rozwlekle. MENENIUSZ To tylko dlatego, Że sam żołądek zwlekał z odpowiedzią, Nie chcąc być równie pochopny jak jego Oskarżyciele. Po długim namyśle Rzekł: „Prawda, moi cieleśni koledzy, Że jestem pierwszy w kolejce do jadła, Które i wam jest do życia niezbędne; Tak być powinno, gdyż jestem spichlerzem Całego ciała. Ale pamiętajcie, Że wnet rozsyłam te porcje pokarmu Rzekami krwi, aż dopłyną do siedzib Serca czy mózgu; korytarzykami, Labiryntami ukrytymi w ciele Docieram wszędzie, zasilając życiem Najtęższe mięśnie, najdrobniejsze żyłki; I tym sposobem, mili przyjaciele, Choć wszyscy naraz..." — cytuję tu nadal, Co rzekł żołądek — PIERWSZY OBYWATEL Dobrze, wszystko jasne. MENENIUSZ „...Choć wszyscy naraz nie możecie widzieć, Czego dostarczam i co kto dostaje, Mógłbym sporządzić szczegółowy wykaz I udowodnić, że otrzymujecie Mąkę — a dla mnie zostają otręby". I cóż wy na to? PIERWSZY OBYWATEL No dobrze, żołądek Powiedział swoje. Co z tego wynika? MENENIUSZ To, że tym zacnym organem jest Senat, Zbuntowanymi członkami zaś — wy; Bo zważcie wszystkie plany i starania, Oceńcie skutki, jakie z nich wynikły, I ich znaczenie dla dobra ogółu — A przekonacie się, że dobrodziejstwa Publiczne, których każdy z was doznaje, Nie są w najmniejszej mierze waszym dziełem — Wszystkie zapewnił wam Senat. Cóż powiesz, Paluchu stopy, jaką jest ta ciżba? PIERWSZY OBYWATEL Paluch? Ja? Czemu? MENENIUSZ Ponieważ w tej całej Arcyrozumnej rebelii stanowiąc Składnik najbardziej gruboskórny, tępy, Toporny — stoisz jednak na jej czele. Jak kiepski ogar, chcesz prowadzić sforę, By prędzej urwać swój ochłap! Maczugi W garść i do boju — ruszajcie na bitwę, Którą Rzym musi stoczyć z bandą szczurów! Jedna z tych dwu stron gorzko dziś zapłacze. Wchodzi Kajus Marcjusz. Witaj, szlachetny Kajusie Marcjuszu. MARCJUSZ Witaj. — Cóż to ma być, niesforne łotry? Coś wam do łbów strzeliło, mózg zaswędził, Więc się drapiecie? Chcecie dostać świerzbu? PIERWSZY OBYWATEL Zawsze masz dla nas jakieś dobre słowo. MARCJUSZ Mieć dla was dobre słowo mógłby tylko Pochlebca, którym i gardzić nie warto. Czegóż wy znowu chcecie — kundle, które Skomlą, gdy pokój, i skomlą, gdy wojna? Jedno was trwoży, drugie rozzuchwala. Kto wam zaufa, znajdzie w was nie lwy, Ale zające; nie lisy, lecz gęsi: Będzie w was miał oparcie równie stałe, Jak w bryłce gradu na słońcu lub w głowni Pod śnieżną zaspą. Całą waszą cnotą — Sławić przestępcę i lżyć sprawiedliwość, Gdy mu wymierzy zasłużoną karę. Człowiek, któremu pisana jest wielkość, Doznaje od was tylko nienawiści; Pragnienia wasze są jak apetyty Chorych, łaknących tego, co im szkodzi. Liczyć na wasze względy — to rozgarniać Wodę płetwami z ołowiu lub rąbać Pień dębu trzciną. A niech was kat porwie! Wam ufać? Przecież dosłownie co chwilę Zmieniacie zdanie, dziś sławiąc szlachetność Wczorajszych łotrów, jutro opluwając Dzisiejszych bohaterów. Cóż tym razem Każe wam w kilku naraz punktach miasta Wrzeszczeć zniewagi i oczerniać Senat — Za który bogom dziękujmy, bo tylko Jego majestat wstrzymywał was dotąd Od pożerania się nawzajem? Czegóż Oni chcą? MENENIUSZ Chcą mieć wpływ na ceny zboża; Chcą też samego zboża, które — twierdzą — Wypełnia miejskie spichrze. MARCJUSZ Oni twierdzą! Usiądą przy kominku i od razu Wiedzą, co dzieje się na Kapitolu: Czyja pozycja mocna, czyja słaba, Czyje znaczenie spada, czyje rośnie; Opowiadają się za stronnictwami, Kojarzą jakieś domniemane stadła, Jednych wspierając, innych, nie lubianych, Biorąc pod zdarte obcasy chodaków. Zboża jest dosyć, tak? Och, gdyby Senat Dał sobie spokój z litością, a w zamian Pozwolił użyć miecza — z posiekanych Ciał tych nędzników usypałbym stos, Którego czubka ledwie by dosięgnął Grot wyrzuconej w górę włóczni. MENENIUSZ Ale Ci tutaj dali się prawie przekonać; Bo choć rozsądku w nich nie ma za grosz, Są za to pierwszorzędnymi tchórzami. A co z tą drugą bandą? MARCJUSZ Jest w rozsypce. Obwiesie! Pletli, jacy to są głodni, Wystękiwali przysłowia: że głód Burzy kamienne mury; że pies nawet Musi coś jeść; że przeznaczeniem jadła Są usta; i że bogowie nam wszystkim Zesłali strawę, nie tylko bogaczom. W te strzępki cudzych myśli owijali Własne utyskiwania, aż nareszcie Zaspokojono jedno ich żądanie; Nie mogę pojąć, czemu — ta decyzja Patrycjatowi zadała morderczy Cios i powlekła tchórzliwą bladością Twarz władzy. Słysząc wspaniałą nowinę, Plebs zaczął wrzeszczeć z radości i w niebo Wyrzucać czapki, jakby im wieszakiem Miały być rogi księżyca. MENENIUSZ A cóż im Przyznano? MARCJUSZ Prawo wyboru trybunów — Pięciu obrońców ich umysłowego Prostactwa. Jednym ma być Juniusz Brutus, Drugim Sycyniusz Velutus; kto jeszcze — Nie wiem. Do kroćset! Motłoch wpierw by musiał Pozrywać dachy z wszystkich domów w Rzymie, Zanimby zmusił mnie do takich ustępstw. Plebs wkrótce zyska przewagę nad władzą, Co stworzy takie problemy, że w końcu Jedynym wyjściem wyda się rebelia. MENENIUSZ Dziwne to wszystko. MARCJUSZ Do domów, hołoto! Wbiega Posłaniec. POSŁANIEC Gdzie Kajus Marcjusz? MARCJUSZ Tutaj; o co chodzi? POSŁANIEC Doszła wieść, że Wolskowie są pod bronią. MARCJUSZ Świetnie. Przewietrzy się to stęchłe miasto, Zbyt gęsto zaludnione. Ale oto Nasza starszyzna. Wchodzą Sycyniusz Velutus, Juniusz Brutus; także Kominiusz i Tytus Larcjusz oraz inni Senatorowie. PIERWSZY SENATOR Potwierdza się wszystko, Co nam niedawno mówiłeś, Marcjuszu: Wolskowie stoją pod bronią. MARCJUSZ Ich wódz, Tullus Aufidiusz, da się nam we znaki. Tak, jest to człowiek o takim wymiarze, Że choć to grzech, zazdroszczę mu wielkości; Gdybym miał być nie sobą, lecz kimś innym, Chciałbym być tylko nim. KOMINIUSZ Prawda, walczyłeś Z nim przecież. MARCJUSZ Gdyby pół świata darło się za uszy Z drugą połową, a Aufidiusz walczył Po naszej stronie, przeszedłbym do wrogów, By mieć w nim przeciwnika. Tak, to lew I jest zaszczytem na niego polować. PIERWSZY SENATOR Idź zatem z Kominiuszem na tę wojnę I walcz pod jego wodzą. KOMINIUSZ Obiecałeś Niegdyś, że tak uczynisz. MARCJUSZ Obietnicę Spełniam z ochotą. Tytusie Larcjuszu, Ujrzysz raz jeszcze mnie i wodza Wolsków W bitewnym starciu. A ty? Zesztywniałeś Z wiekiem? Nie zechcesz przyłączyć się do nas? LARCJUSZ O nie, Marcjuszu, oprę się na kuli, A drugą będę walczył: wszystko lepsze Niż zostać z tyłu. MENENIUSZ Urodzony żołnierz! PIERWSZY SENATOR Ruszajmy na Kapitol, gdzie czekają Nasi najlepsi przyjaciele. LARCJUSZ do Kominiusza Prowadź. Do Marcjusza: Najpierw on, potem ty, a my za wami, Tak jak dyktuje hierarchia godności. KOMINIUSZ Dzielny Marcjuszu! PIERWSZY SENATOR do Obywateli Wracajcie do domów! MARCJUSZ Nie, niechaj pójdą za nami. Wolskowie Mają dość zboża; wpuśćmy nasze szczury Do ich spichlerzy. Zacni rebelianci, Wasza waleczność dobrze nam rokuje; Chodźcie. Wychodzą. Obywatele chyłkiem znikają, aż pozostają tylko Sycyniusz i Brutus. SYCYNIUSZ Czy widział kto kiedy człowieka Tak nadętego pychą jak nasz Marcjusz? BRUTUS Nie, pod tym względem nikt mu nie dorówna. SYCYNIUSZ Gdy lud nas wybrał na swoich trybunów... BRUTUS Nie uderzyły cię te usta? oczy? SYCYNIUSZ Bardziej mnie uderzyły urągania. BRUTUS Gdy go rozdrażnisz, gotów lżyć i bogów. SYCYNIUSZ Drwić z dziewiczego Księżyca. BRUTUS Tym razem Niechby wpadł w gardziel wojny bezpowrotnie! Zanadto już się pyszni walecznością. SYCYNIUSZ Tego rodzaju ludzie, połechtani Sukcesem, gardzą nawet własnym cieniem, Który w południe pcha się im pod stopy. Tym bardziej dziwi, że człowiek tak butny Zgodził się być podwładnym Kominiusza. BRUTUS Sławę, o którą się stara — i której Łask zaznał wielokrotnie — zdobyć można Najłatwiej i najdłużej ją zachować, Kiedy się stoi nie na samym szczycie, Ale tuż pod nim. Gdy coś się nie uda, Wini się wtedy wodza, choćby czynił, Co tylko w ludzkiej mocy; a niestała W swoich poglądach opinia zakrzyknie: „Ha, gdyby Marcjusz był temu przewodził!" SYCYNIUSZ A jeśli sprawy potoczą się lepiej, To reputacja, która do Marcjusza Zdążyła przylgnąć tymczasem, ograbi Z należnych zasług naczelnego wodza. BRUTUS Słowem, połowa chwały wodza spłynie Na podwładnego, choć palcem nie kiwnął, Żeby ją zdobyć; a Kominiuszowe Błędy podniosą zalety Marcjusza, Chociażby na to wcale nie zasłużył. SYCYNIUSZ Chodźmy posłuchać, co z wyprawą; jego Charakter jest tu tylko jedną z kwestii; Drugą jest to, jak Marcjusz się zabiera Do obecnego zadania. BRUTUS Tak, chodźmy. Wychodzą.

William Shakespeare, Koriolan, przeł. Stanisław Barańczak, „W drodze”, Poznań 1995.

File access denied

Type: application/pdf

File size: 92.50 MB

William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Koriolan, przeł. Stanisław Barańczak, „W drodze”, Poznań 1995, s. 9–23.

Download a TEI XML fragment

Type: text/html

File size: 0.03 MB

Author

Shakespeare, William (1564-1616)

Uniform Polish title

Koriolan

Uniform original title

Coriolanus

Collection title

Koriolan

Translation title

Koriolan

Year of publication

1995

Year of completion

1990-2000

Place of publication

Poznań

Place of completion

Cambridge, MA

Publisher

"W Drodze"

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Location of original

Open Source Shakespeare (OSS)

Koriolan

Uniform Polish title

Koriolan

Uniform original title

Coriolanus

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Translator

Barańczak, Stanisław (1946-2014)

Stanisław Barańczak (1946–2014) był poetą, tłumaczem i krytykiem literackim. Przełożył w latach 1990–2001 dwadzieścia pięć dramatów Shakespeare’a, jak również znaczną...