William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Jak wam się podoba, przeł. Stanisław Barańczak, „W drodze”, Poznań 1993, s. 9–15.

<title type="main">Jak wam się podoba Jak wam się podoba William Shakespeare Autor przekładu Barańczak, Stanisław (1946-2014) "W Drodze" Poznań
AKT PIERWSZY
Scena pierwsza Ogród przed domem Oliwera. Wchodzą Orlando i Adam. ORLANDO

Ja sam pamiętam tylko tyle, że zapisał mi w testamencie te marne tysiąc talarów. A ty, Adamie, powiadasz, że oprócz tego przykazał mojemu bratu, pod groźbą utraty błogosła- wieństwa, aby zapewnił mi dobre wychowanie. Otóż tu wła- śnie mam pierwszy powód do smutku. Naszego brata Ja- kuba Oliwer posłał do szkół, owszem, i czyta teraz stale doniesienia o jego wyśmienitych postępach. Mnie nato- miast utrzymuje w tym wiejskim domu — a raczej zatrzy- muje w nim siłą bez należnego utrzymania: bo jak nazwać utrzymaniem godnym potomka wysokiego rodu coś, co się niczym nie różni od trzymania wołu w oborze? Nawet ko- nie Oliwera odbierają lepsze wychowanie, bo nie tylko karmi się je dobrze, ale jeszcze tresują je drogo płatni uje- żdżacze. A tymczasem ja, rodzony brat, tyle zawdzięczam jego opiece, że rosnę sobie — co mogłoby równie dobrze powiedzieć każde bydlę wylegujące się tutaj na kupie na- wozu. Sam okazuje hojność jedynie w obdarzaniu mnie niczym, a za to chciałby mnie pozbawić czegoś — tego czegoś, co posiadam mocą samego urodzenia. Każe mi sia- dać do stołu z parobkami, odmawia mi miejsca należnego bratu i robi wszystko, aby moje szlachectwo niweczył brak wykształcenia. Mówię ci, Adamie, to wszystko bardzo mnie martwi; a duch ojca, który chyba żyje w moim ciele, za- czyna się buntować przeciw tej niewoli. Nie chcę jej dłużej znosić, choć jak się jej pozbyć — nie wiem; nie wpadłem jeszcze na żaden przemyślny sposób.

Wchodzi Oliwer. ADAM O, właśnie idzie mój pan, a twój brat. ORLANDO

Zostaw nas samych, ale stój w pobliżu: usłyszysz, jak mnie będzie sztorcował.

OLIWER Co z tobą, panie bracie, co tu wyrabiasz? ORLANDO` Nic. Nie umiem niczego wyrabiać: nie nauczono mnie. OLIWER W takim razie — co tu psujesz? ORLANDO

Pomagam ci tylko psuć nieróbstwem ten wyrób Pana Boga, jakim sam jestem — ja, twój biedny, nieudany brat.

OLIWER Ruszaj stąd lepiej w diabły i zabierz się do jakiejś roboty. ORLANDO

Czy mam paść twoje świnie i żreć razem z nimi plewy? Ja- kiż to spadek przehulałem, żebym jak syn marnotrawny popadł w taką nędzę?

OLIWER Czy ty zdajesz sobie sprawę, gdzie się znajdujesz? ORLANDO A jakże: w twoim ogrodzie. OLIWER A wiesz, przed kim stoisz? ORLANDO

Znam go lepiej niż on mnie. Znam cię jako mego najstar- szego brata, a tobie głos krwi powinien również podpowie- dzieć, że masz we mnie brata. Przyjęty obyczaj daje ci, jako pierworodnemu, wyższość nade mną, ale ta sama tra- dycja nie pozwala zerwać więzów krwi, choćby wcisnęło się pomiędzy nas dwudziestu braci. Tyle mam w sobie z ojca, ile ty — choć przyznaję, że przyszedłeś na świat przede mną, a zatem jesteś bliższy pozycji, którą ojciec zaj- mował w rodzinie.

OLIWER Bezczelny szczeniak! Uderza go. ORLANDO

Powoli, powoli, starszy braciszku — na to jesteś jeszcze za młody.

Obezwładnia go. OLIWER Ręce przy sobie, chamie! ORLANDO

Ja mam być chamem? Jestem najmłodszym synem Rolanda de Bois; on był moim ojcem, i po trzykroć chamem jest ra- czej ten, kto utrzymuje, że taki ojciec mógł płodzić cha- mów. Gdybyś mi nie był bratem, nie puściłbym twego gar- dła, dopóki bym drugą dłonią nie wyrwał ci języka za to słowo. Sam siebie zelżyłeś!

ADAM

Panowie moi mili, uspokójcie się; zaklinam was na pamięć ojca, pogódźcie się.

OLIWER Puszczaj! ORLANDO

Puszczę, kiedy mi się spodoba. Musisz mnie najpierw wy- słuchać. Ojciec zobowiązał cię w testamencie, abyś zapew- nił mi wykształcenie: a ty wychowałeś mnie jak parobka, kryjąc przede mną i nie dając mi poznać, czym są szla- checkie przymioty. Duch ojca mężnieje we mnie i nie mam zamiaru dłużej tego znosić. Żądam więc: albo daj mi dostęp do nauk, jakie przystoją szlachcicowi, albo wypłać mi nę- dzny udział zapisany w ojcowskim testamencie, a pójdę z nim w świat szukać szczęścia.

Puszcza go. OLIWER

A gdy już wszystko przetrwonisz, co wtedy — żebranina? Dobrze, niech będzie. Cóż ja się będę o ciebie martwił? Dostaniesz jakąś tam część swojego zapisu, zgoda. A teraz zostaw mnie w spokoju.

ORLANDO

Nie chcę ci sprawiać więcej przykrości, niż tego wymaga moje dobro.

OLIWER Idź precz razem z nim, stary kundlu! ADAM

„Stary kundlu"? To ma być nagroda za służbę? Prawda, że straciłem na niej zęby. Stary pan, Boże świeć nad jego du- szą, nigdy by czegoś takiego nie powiedział.

Orlando i Adam wychodzą. OLIWER

To tak, braciszku? Pchasz się na moje miejsce? Potrafię i rogów ci przytrzeć, i tysiąca talarów nie dać. Hej tam, Dionizy!

Wchodzi Dionizy. DIONIZY Jaśnie pan wołał? OLIWER

Podobno ktoś chciał się ze mną widzieć: czy to nie Karol, zapaśnik z dworu księcia?

DIONIZY

A tak, jaśnie panie, on: czeka u bramy i naprzykrza się prośbami o posłuchanie.

OLIWER

Sprowadź go tutaj. (Dionizy wychodzi.) Świetny sposób; a zapasy przecież już jutro.

Wchodzi Karol. KAROL Kłaniam się uniżenie jaśnie panu. OLIWER

Witam pana Karola! I jakież to nowe nowiny na nowym dworze?

KAROL

Z nowin dworskich są tylko stare; a mianowicie takie, że dawny Książę wygnany przez młodszego brata, nowego Księcia; i że kilku panów z przywiązania do starego poszło z nim dobrowolnie na wygnanie. Na co zresztą nowy Książę z wielką chęcią im pozwolił, jako że ich ziemie i dochody przeszły na jego własność.

OLIWER

A powiedz, czy księżniczka Rozalinda została wygnana wraz z ojcem?

KAROL

Och, nie; jej kuzynka, córka nowego Księcia, tak ją kocha — wychowywały się w końcu razem od kolebki — że po- szłaby razem z nią na wygnanie albo z żalu po niej umarła. Rozalinda została na dworze; stryj kocha ją jak własną cór- kę, a nigdy nie było takiej pary przyjaciółek jak te dwie dziewczyny.

OLIWER I gdzież ma zamiar osiąść stary Książę? KAROL

Podobno jest już w Lesie Ardeńskim, a z nim cała gromada wesołych towarzyszy; żyją tam sobie jak niegdyś w Anglii Robin Hood. Przyłącza się do nich ponoć co dzień wielu młodych panów i pędzą czas beztrosko, jak gdyby Złoty Wiek wrócił na ziemię.

OLIWER

A co u ciebie? Słyszałem, że stajesz jutro do zapasów dla zabawienia nowego Księcia?

KAROL

A jakże; właśnie w tej sprawie przyszedłem. Dał mi ktoś znać w sekrecie, że młodszy brat jaśnie pana, Orlando, za- mierza zjawić się w przebraniu i spróbować sił w pojedynku ze mną. W jutrzejszym turnieju idzie o moją reputację — kto mi się wymknie bez połamanych kości, będzie sobie mógł winszować. Orlando jest młody i delikatny; przez przyjaźń dla ciebie, panie, nie chciałbym go poturbować, a poturbo- wać go — jeżeli stanie do zapasów — będę musiał przez wzgląd na własny honor. Toteż życzliwość kazała mi przyjść tutaj i powiadomić cię o wszystkim, tak abyś mógł albo od- wieść go od zamiaru, albo zawczasu nastawić się na kłopo- ty, w które chłopak niechybnie wpadnie. Chcę, żebyś wie- dział, panie, że sam ich szuka i robi to wbrew mojej woli.

OLIWER

Karolu, dzięki za ten dowód przyjaźni; zobaczysz jeszcze, że się za nią sowicie odpłacę. Ja także dowiedziałem się o planach brata i okrężną drogą usiłowałem już wybić mu je z głowy; ale ani chciał słuchać. Możesz mi wierzyć, Ka- rolu, nie znajdziesz wśród całej francuskiej młodzieży bar- dziej zakutego łba. Rozpiera go ambicja, nie przepuści ni- czyim talentom i z zawiści chciałby z każdym z nich współ- zawodniczyć. Ba, knuje potajemne, podłe spiski nawet przeciw mnie, rodzonemu bratu. Czyń więc, co uznasz za stosowne. Wszystko mi jedno, czy złamiesz mu palec czy skręcisz kark. Doradzałbym ci nawet to ostatnie rozwiąza- nie, bo jeśli go tylko z lekka poturbujesz albo jeśli on nie zdobędzie sławy twoim kosztem — zemści się potajemnie za pomocą trucizny lub zwabi cię w zdradliwą pułapkę; krótko mówiąc, nie spocznie, póki w ten czy inny pod- stępny sposób nie odbierze ci życia. Zapewniam cię — a mówię to bliski płaczu — nie ma dziś między żywymi człowieka tak młodego i zarazem nikczemnego jak on. Mó- wię o nim z braterską miłością, ale gdybym miał tu doko- nać rzetelnego rozbioru jego łajdactwa, musiałbym spłonić się i zaszlochać ze wstydu, a ty pobladłbyś z zadziwienia.

KAROL

Szczerze rad jestem z tej wizyty. Niech Orlando zjawi się jutro — dostanie, co mu się należy. Jeśli będzie po tym wszystkim zdolny do postawienia kroku o własnych siłach, gotów jestem wyrzec się turniejów do końca życia. Bóg z tobą, jaśnie panie.

OLIWER

Bądź zdrów, drogi przyjacielu. (Karol wychodzi.) Trzeba teraz tylko podrażnić w braciszku zmysł hazardu. Mam nadzieję, że rychło ujrzę jego koniec; z jakiegoś powodu moja dusza nienawidzi go ponad wszystko. A przecież ma wszelkie przymioty szlachcica; choć nie zaznał nauki, ma sporo wie- dzy; głowa pełna szlachetnych myśli; uwielbiany przez wszystkich, jakby czar na nich rzucił; i doprawdy tak wiele miłości ma dla niego cały świat, a w szczególności mój własny lud, który zna go najlepiej, że dla mnie samego po- zostaje już tylko pogarda. Ale to nie potrwa długo: ten za- paśnik jednym chwytem doprowadzi wszystko do porząd- ku. Sprawa załatwiona; teraz tylko podjudzić młokosa. Za- raz się tym zajmę.

Wychodzi.

William Shakespeare, Jak wam się podoba, przeł. Stanisław Barańczak, „W drodze”, Poznań 1993.

File access denied

Type: application/pdf

File size: 53.78 MB

William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Jak wam się podoba, przeł. Stanisław Barańczak, „W drodze”, Poznań 1993, s. 9–15.

Download a TEI XML fragment

Type: text/html

File size: 0.02 MB

Author

Shakespeare, William (1564-1616)

Uniform Polish title

Jak wam się podoba

Uniform original title

As you like it

Collection title

Jak wam się podoba

Translation title

Jak wam się podoba

Year of publication

1993

Year of completion

1990-2000

Place of publication

Poznań

Place of completion

Cambridge, MA

Publisher

"W Drodze"

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Location of original

Open Source Shakespeare (OSS)

Jak wam się podoba

Uniform Polish title

Jak wam się podoba

Uniform original title

As you like it

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Translator

Barańczak, Stanisław (1946-2014)

Stanisław Barańczak (1946–2014) był poetą, tłumaczem i krytykiem literackim. Przełożył w latach 1990–2001 dwadzieścia pięć dramatów Shakespeare’a, jak również znaczną...