William Shakespeare,  Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Poskromienie złośnicy, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1969, s. 21-31.

<title type="main">Poskromnienie złośnicy Poskromienie złośnicy William Shakespeare Autor przekładu Siwicka, Zofia (1894-1982) Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa
AKT PIERWSZY
SCENA PIERWSZA Padwa. Plac publiczny. Fanfary. Wchodzą Lucencjusz i jego sługa Tranio. LUCENCJUSZ Tranio, gdym spełnił me wielkie pragnienie Ujrzenia Padwy, tej kolebki nauk, I przybył wreszcie do żyznej Lombardii, Pięknego naszej Italii ogrodu, A drogi ojciec zechciał mnie opatrzyć Swym pozwoleniem i twym towarzystwem, Mój zaufany, zawsze wierny sługo, Musimy tutaj zamieszkać i mądrze Tok moich studiów ułożyć i nauk. Piza, wsławiona mądrością swych mężów, Dała mi życie, a ojciec mój, kupiec, Jeden z największych na świecie, Wincencjusz, Jest z rodu Bentivolii. Syn Wincencja, Wychowywany we Florencji, winien Ziścić nadzieje, tak w nim pokładane, I do fortuny dodać piękne czyny. Dlatego, Tranio, obecnie się zajmę Studiami tego działu filozofii, Który traktuje o cnocie i szczęściu, Co się przez cnotę tylko da osiągnąć. Cóż o tym myślisz? Opuściłem Pizę, Jadąc do Padwy jak ktoś, co opuszcza Płytką sadzawkę, by się rzucić w głębię I by do syta ugasić pragnienie. TRANIO Mi perdonato, mój panie szlachetny, Jestem we wszystkim tegoż co ty zdania, Rad, że trwasz ciągle w swym postanowieniu Ssania słodyczy zbawczej filozofii. Tylko, mój panie, uwielbiając cnotę I dyscyplinę moralną, nie bądźmy Ni stoikami, ani bałwanami. Nie strzeżmy reguł Arystotelesa Tak, by Owidiusz zdawał się wyrzutkiem. Dyskusje prowadź wśród swoich znajomych, A retorykę ćwicz w zwykłych rozmowach. Muzykę oraz poezję uprawiaj, By się orzeźwić. Do matematyki, Metafizyki przykładaj się wtedy, Kiedy poczujesz, że je dobrze strawisz Nie da pożytku, co nie da radości. Studiuj więc, panie, co najlepiej lubisz. LUCENCJUSZ Dzięki ci, Tranio, bo dobrze mi radzisz. Gdyby Biondello już był wylądował, Można by zaraz jakoś się zakrzątnąć I wziąć mieszkanie godne na przyjęcie Przyjaciół, których tu w Padwie napotkam. Ale poczekaj, a cóż to za jedni? TRANIO Jakiś paradny orszak, by nas witać. Wchodzą Baptysta, Katarzyna, Bianka, Gremio i Hortensjusz. Lucencjusz i Tranio odstępują na bok. BAPTYSTA Przestańcie na mnie nalegać panowie, Bo wiecie o mej niezłomnej decyzji: Nie dam wyjść za mąż mojej młodszej córce, Póki dla starszej nie znajdę małżonka. Jeśli z was który kocha Katarzynę, Jako że znam was i bardzo was lubię, Pozwalam puścić się o nią w konkury. GREMIO na stronie O, raczej puścić ją kantem: za szorstka Jak dla mnie. A ty, Hortensjo, chcesz żony? KATARZYNA Proszę cię, ojcze, czy chcesz mnie wystawiać Na pośmiewisko owych fatygantów? HORTENSJUSZ Co? Fatygantów? Żadni fatyganci, Chyba że będziesz milsza, uprzejmiejsza. KATARZYNA Już ty, mospanie, nie masz bać się czego, Boś do jej serca nie uszedł pół drogi. A gdybyś uszedł, ona by ci pewnie Trójnogim zydlem pałę przeczesała, Twarz podrapała i błaznem nazwała. HORTENSJUSZ Od takich diablic wybawże nas Panie! GREMIO I mnie też wybaw Panie! TRANIO na stronie Słuchaj pan! To mi zabawa wspaniała: Dziewka dziwadło albo zwariowała. LUCENCJUSZ na stronie Ale z milczenia drugiej i z jej miny Widzę łagodność i skromność dziewczyny. Milcz, Tranio. TRANIO na stronie Już, ani mru mru, napatrz się do woli, BAPTYSTA Abym mógł zatem wypełnić, panowie, To, com powiedział. Bianko, idź do domu I nic się nie martw, moja dobra córko, Bo przez to wcale nie mniej ciebie kocham. KATARZYNA Śliczna pieszczotka! Trzyjże oczęta palcami, Aż się rozmazgaisz. BIANKA Cieszże się, siostro, tym, co mnie nie cieszy. Ojcze, poddaję się kornie twej woli. Książka, instrument muzyczny mi będzie W tej samotności tylko towarzyszyć. LUCENCJUSZ na stronie Tranio! To jakby mówiła Minerwa! HORTENSJUSZ Signior Baptysto, chcesz być tak surowy? Przykro mi wielce, że nasze afekty Mają przyprawić Biankę o zmartwienie. GREMIO Signior Baptysto, chcesz zamknąć ją w klatce Przez tę diablicę? Miałżebyś ją karać Za język tamtej? BAPTYSTA Panowie, przestańcie, Nie zmienię zdania. Bianko, idź do domu. BIANKA wychodzi. Wiem, że ogromne ma upodobanie Do muzyki i poezji, a zatem Przyjmę do domu mistrzów, którzy ją w tym Będą kształcili. Jeśli, Hortensjuszu Czy signior Gremio, wiecie o kimś takim, To mi polećcie, bo dla zdatnych ludzi Będę łaskawy i szczodry we wszystkim, Co tyczyć będzie wychowania dzieci. A więc żegnajcie. Katarzyno, zostań, Bo muszę jeszcze porozmawiać z Bianką. Wychodzi. KATARZYNA Chyba i ja mogę odejść, czy nie? Co? Już godziny mi tu wyznaczają? Jakbym to sama nie wiedziała, co mam Robić, a czego nie robić? Ha?... Wychodzi. GREMIO

A Idźże sobie do matki diabła! Masz tak wspaniałe zalety, że cię tu nikt trzymać nie będzie. Nasza miłość nie jest znów taka wielka, Hortensjuszu; możemy zacisnąć pasa i obejść się smakiem: nasza babka z obydwóch stron — nie dopie- czona. Bądź zdrów. A jednak z miłości do mojej lubej Bianki, jeżeli tylko napotkam kogo odpowiedniego, który by ją uczył tego, co lubi, polecę go jej ojcu.

HORTENSJUSZ

Ja także, signior Gremio, ale jeszcze słówko, proszę cię. Choć rodzaj naszego współzawodnictwa nigdy dotąd nie dopuszczał do żadnych układów, teraz, widzisz po rozwadze, obu nam na tym zależy, by znów mieć dostęp do naszej pani i być szczęśliwymi rywalami w miłości do Bianki. A zatem trzeba nam opracować i doprowadzić do skutku rzecz jedną.

GREMIO Cóż takiego? Mów! HORTENSJUSZ Ano znaleźć męża dla jej siostry. GREMIO Męża! Diabła. HORTENSJUSZ Mówię, męża. GREMIO

A ja mówię, diabła. Myślisz, Hortensjuszu, że chociaż jej ojciec jest bardzo bogaty, znajdzie się taki głupiec, żeby się żenić z piekielnicą?

HORTENSJUSZ

Ależ, Gremio, chociaż słuchanie jej wrzasków przechodzi two- ją i moją cierpliwość, znajdzie się na świecie niejeden hul- taj — trzeba go tylko napotkać — który ją weźmie z wszyst- kimi wadami, no i kupą pieniędzy.

GREMIO

Możliwe, ale dla mnie jej posag z takim obciążeniem byłby równie kuszący jak codzienna chłosta na placu publicznym.

HORTENSJUSZ

Masz rację, z pustego nie naleje. Ale słuchaj, ponieważ ten warunek ożenku czyni nas przyjaciółmi, bądźmyż nimi, do- póki nie pomożemy starszej córce Baptysty znaleźć męża, by młodsza znalazła go sama, a wtedy znowu w konkury. Miła Bianko! Szczęśliwy, kto cię zdobędzie! Kto biegnie szybciej, bierze nagrodę. Cóż ty na to, signior Gremio?

GREMIO

Zgoda. Wsadziłbym na najszybszego konia, jaki tylko jest w Padwie, takiego, kto by się zaczął starać o Katarzynę, kto by się o nią naprawdę postarał, poślubił, posiadł i uwolnił od niej dom. Chodźmy.

Wychodzą Gremio i Hortensjusz. TRANIO Czy to możliwe, powiedz, proszę, panie, By miłość mogła tak nagle owładnąć? LUCENCJUSZ O, Tranio! Pókim sam tego nie doznał, O czymś podobnym nigdy nie myślałem, Ale gdym stał tu i patrzył bez celu, Nagle znalazłem mój cel w tej miłości, I teraz z całą szczerością wyznaję Tobie, coś równie drogim powiernikiem Jako królowej Kartaginy Anna, Tranio, ja spalam się, schnę, zginę, Tranio, Jeśli tej młodej panny nie zdobędę. Poradź mi, Tranio, bo wiem, że potrafisz, Pomóż mi, Tranio, bo wiem, że chcesz pomóc. TRANIO Teraz nie pora, by łajać cię, panie. Zrzędzeniem uczuć z serca nie wypędzisz. Jeżeli miłość wzięła cię w niewolę, Nie pozostaje nic więcej niż to: Redime te captum quam queas minimo. LUCENCJUSZ Dzięki, mów dalej. Dobrześ to powiedział. Potrafisz pomóc, bo rada twa zdrowa. TRANIO Takeś się, panie, w tę pannę zapatrzył, Żeś nie uważał rzeczy najważniejszej. LUCENCJUSZ O, tak, widziałem cudną piękność twarzy, Jaką jaśniała córka Agenora, Gdy wielki Jowisz kornie u jej ręki Klęknął i brzegi Krety ucałował. TRANIO Co? Nie widziałeś nic więcej i nie wiesz, Jako jej siostra w gniewie wszczęła hałas Nie do zniesienia dla śmiertelnych uszu? LUCENCJUSZ Widziałem usta koralowe, których Wonnym oddechem powietrze pachniało: Święte i cudne wszystko, co widziałem. TRANIO No, czas go cucić z tego odurzenia: Zbudźże się, panie! Jeśli kochasz pannę, Wytęż myśl, dowcip, ażeby ją zdobyć. Sprawa jest taka: jej starsza siostrunia Jest tak złośliwa, kłótliwa, że póki Ojciec nie zdoła jakoś jej się pozbyć, Twa ukochana musi w swym panieństwie Posiedzieć w domu. Na klucz ją tam zamknął, Bo nie chce widzieć żadnych konkurentów. LUCENCJUSZ Ach, Tranio! Jakiż okrutny to ojciec! Ale czy nie wiesz, że chce znaleźć dla niej Nauczycieli, co by ją kształcili? TRANIO Wiem o tym, panie, i mam pewien pomysł. LUCENCJUSZ I ja mam, Tranio. TRANIO Panie, na tę rękę, Oba pomysły w jeden się zestrzelą. LUCENCJUSZ Twój naprzód powiedz! TRANIO Ty chcesz być jej mistrzem I sam się podjąć kształcenia dziewczyny. Oto twój plan. LUCENCJUSZ Tak. Czy da się wykonać? TRANIO To niemożliwe, bo któż cię zastąpi I jako Wincencjusza syn tu, w Padwie, Będzie prowadził dom, ślęczał nad książką, Odwiedzał ziomków, przyjmował przyjaciół? LUCENCJUSZ Basta, nie kłopocz się, wszystkom przewidział. Nikt w żadnym domu nas tu nie oglądał I nikt nie pozna z twarzy, który pan jest, A który sługa. Więc z tego wynika, Że ty, mój Tranio, miast mnie będziesz panem. Będziesz po pańsku żył, miał dom i służbę, A ja się stanę jakimś tam chudziną Z Florencji czy z Neapolu lub Pizy. Wszystkom obmyślił, musi tak być; Tranio, Przebierz się, weź mój kapelusz i płaszcz, Biondello odtąd będzie służył tobie, Ale jak przyjdzie, naprzód mu nakiwam, Ażeby trzymał język za zębami. TRANIO Ano jak trzeba... Krótko mówiąc, panie, Jeśli chcesz tego, a ja muszę słuchać, Bo mi tak ojciec twój kazał, żegnając: „Służ dobrze memu synowi!" powiedział, Choć, myślę, w innym to mówił znaczeniu, Chętnie zostanę Lucencjuszem, Jako że bardzo kocham Lucencjusza. LUCENCJUSZ Bądź nim, mój Tranio, bo Lucencjusz kocha. Niech będę sługą, by zdobyć dziewczynę, Która, zjawiwszy się nagle, przykuła Olśnione oczy. O, idzie ten hultaj. Wchodzi Biondello. Gdzieżeś to bywał? BIONDELLO

Gdziem bywał? Cóż to? Gdzież jest pan? Panie, czy kamrat mój Tranio ukradł panu ubranie? Czy pan ukradł jemu? Czy też i jeden, i drugi? Co się tutaj dzieje?

LUCENCJUSZ Chodź no tu, błaźnie, nie pora na żarty, Więc zachowanie stosuj do okazji. Twój kamrat, żeby mi życie ratować, Włożył mój ubiór i przybrał mą postać, A ja, by ukryć się, przybrałem jego. Bo kiedym przybył tu, w kłótni zabiłem Człowieka. Boję się, że mnie poznają. A więc ci każę: służ mu, jak należy, A ja, by życie ocalić, ucieknę. Rozumiesz? BIONDELLO Panie, nie pisnę i słówka. LUCENCJUSZ Ni pary z gęby o imieniu Trania, Tranio się zmienił w Lucencjusza. BIONDELLO Tym ci Lepiej dla niego. Gdybym tak i ja!... TRANIO Ja też bym, chłopcze, miał drugie życzenie, Aby wziąć młodszą córeczkę Baptysty. Lecz słuchaj, idzie o pana, nie o mnie, Więc radzę, zawsze postępuj roztropnie. Gdy będę sam, cóż, wtedy będę Traniem, Ale wśród innych, twym panem Lucencjem. LUCENCJUSZ Chodźmy już, Tranio! Jeszcze masz jedną rzecz do wypełnienia: Masz stać się jednym z konkurentów. Pytasz Dlaczego? Dość, że mam ważne powody. Wychodzą. Aktorzy na górnym podeście rozmawiają. PIERWSZY SŁUGA Panie, zasypiasz i nie słuchasz sztuki. SLY

A jakże, słucham, na świętą Annę. Niezła sztuczka, daję słowo. Czy jeszcze będzie coś dalej?

PAŹ Panie, dopiero się zaczęła. SLY Znakomita sztuczka, pani żono, żeby już był koniec! Siedzą i patrzą.

William Shakespeare, Poskromienie złośnicy, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1969.

Download book PDF

Type: application/pdf

File size: 44.90 MB

William Shakespeare, Poskromienie złośnicy, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1969.

File access denied

Type: application/pdf

File size: 45.28 MB

William Shakespeare,  Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Poskromienie złośnicy, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1969, s. 21-31.

Download a TEI XML fragment

Type: text/html

File size: 0.03 MB

Author

Shakespeare, William (1564-1616)

Uniform Polish title

Poskromienie złośnicy

Uniform original title

The Taming of the Shrew

Collection title

Poskromienie złośnicy

Translation title

Poskromnienie złośnicy

Year of publication

1969

Year of completion

1960-1970

Place of publication

Warszawa

Place of completion

Warszawa

Source of scanned image

Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie

Location of original

Open Source Shakespeare (OSS)

Poskromnienie złośnicy

Uniform Polish title

Poskromienie złośnicy

Uniform original title

The Taming of the Shrew

Source of scanned image

Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie

Translator

Siwicka, Zofia (1894-1982)

Zofia Siwicka (1894–1982) studiowała anglistykę i polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, w 1919 r. uzyskała stopień doktora na podstawie rozprawy o...