Wiliam Szekspir, Akt I. Scena I, [w:] tenże, Otello, Król Lir, Makbet, przeł. Zofia Siwicka, Książka i Wiedza, Warszawa 1951, s. 9-18.

<title type="main">Otello Otello William Shakespeare Autor przekładu Siwicka, Zofia (1894-1982) Książka i Wiedza Warszawa
AKT I
Scena pierwsza WENECJA. ULICA (Wchodzą Rodrygo i Jago) RODRYGO Lepiej nie gadaj — srodze mnie obrusza, Ze ty, Jagonie, coś mą trzymał kiesę Jakoby własną, ty o tym wiedziałeś! JAGO Do diabła, czemuż to słuchać mnie nie chcesz? Jeżelim kiedy śnił o rzeczy takiej, To mną pogardzaj. RODRYGO Mówiłeś mi przecie, Ze nienawidzisz go. JAGO Jeślim to zełgał, To wstręt miej do mnie. Aż trzech możnych miasta Mu czapkowało, by mnie porucznikiem Uczynił swoim. A klnę się na honor, Że znam swą cenę, żem wart stopnia tego. Lecz on, pyszałek, dufny w samym sobie, Zbył ich wymyślną a czczą gadaniną Srodze nadzianą terminem wojennym, Aż im nareszcie taką dał odpowiedź: Zaprawdę — rzecze — jużem wybrał męża. A któż on taki? Zaiste, pono rachmistrz znakomity, Jakowyś Michał Kasjo, Florentyńczyk, Co prawie ugrzązł w nadobnej kobiecie I nigdy hufca nie prowadził w pole, A na bitewnym szyku tyle zna się Co prządka. Za to książkowe teorie Tylko senator w todze tak uczenie Jak on roztrząsa. Czcze słowa bez czynu — Żołnierska jego służba.. Lecz został wybrany. A ja, com tak się w jego oczach sprawiał Na Rodos, Cyprze i na innych ziemiach Chrześcijańskich jako pogańskich — ja muszę Na samym wietrze stać gnuśnie przez tego Tam pisarczyka, przez tę liczygałkę I on to ma być jego porucznikiem, A ja — mój Boże, zmiłuj się! — chorążym Jego murzyńskiej mości. RODRYGORODRYGO Wielkie nieba! Wolałbym raczej zostać jego katem! JAGO Lecz nie ma rady, taka klątwa służby: Awans protekcji i łask idzie drogą, A nie ordynkiem starym, gdzie następny Dziedziczy krok po pierwszym. Sądź więc teraz, Czy mam powody jakieś, aby kochać Tego Murzyna. RODRYGORODRYGO Ja bym go opuścił! JAGO O, bądź spokojny, Służę mu po to, by się zemścić na nim. Panami wszyscy być nie mogą ani Panowie zawsze liczyć na sług wierność. Spójrz, jak niejeden w kabłąk zgięty hultaj, Rozmiłowany w niewolniczych więzach, Mitrężąc czas swój niby pański osioł Za lichy obrok — precz idzie na starość. Batem mi smagać takich cnych pachołków! Lecz inni, strojni w formy i układność, Chowają serce jedynie dla siebie. Rzucając jeno pozór służb swym panom Wraz się bogacą, a obrósłszy w pierze Słuchają siebie. Tacy są rozsądni. I ja się takim mienię. Bo zważ jeno — A rzecz to pewna, jako żeś Rodrygo — Że gdybym sam był Murzynem, Jagonem Nie chciałbym zostać. Kiedy jemu służę, To służę sobie samemu jedynie. Niebo mym sędzią; nie z miłości działam Ni obowiązku, lecz we własnym celu. Bo gdyby czyny miały być wyrazem Przyrodzonego serca mego kształtu, Jakoby godło jakie, to bym wolał Chyba me serce nosić na rękawie Na żer dla kawek. Nie jestem, czym jestem. RODRYGO Cóż to za szczęście ma ten grubowargi. Że dopiął tego! JAGO Wołajże jej ojca! Budź, niech go ściga! Zatrujże mu radość, W ulicach rozgłoś i podszczuj jej krewnych, A chociaż mieszka w łagodnym klimacie, Spuść nań much plagę, aż — choć szczęście szczęściem — Udręczeń tyle rzucisz nań i troski, Że radość zblednie mu nieco. RODRYGO To dom jej ojca. Będę wolał głośno. JAGO Wołaj i podnieś krzyk tak przeraźliwy, Jak ktoś, kto ujrzy wzniecony wśród nocy Gwałtowny pożar w zaludnionym mieście. RODRYGORODRYGO Hej, hej, Brabancjo, signor Brabancjo, hej! JAGO Zbudź się. Brabancjo! Złodzieje! Złodzieje! Strzeż swego domu, córki, strzeż twych worków! Złodzieje! Złodzieje! (Brabancjo ukazuje się na górze w oknie) BRABANCJO Cóż to za przyczyna tych strasznych hałasów? Co się tam stało? RODRYGORODRYGO Panię, czy cała twa rodzina w domu? JAGO Drzwi czy zamknięte? BRABANCJO Czemu pytasz o to? JAGO Do diaska, panie, okradli was, hańba! Nałóżcie suknię — serce wasze pękło, Utraciliście pół duszy. W tej chwili, W tej właśnie chwili stary czarny baran Owieczkę waszą tryka białą. Wstańcie! Obudźcie dzwonem chrapiących mieszkańców, Inaczej diabeł już z was dziadka zrobi! Wstawajcie, mówię! BRABANCJO Co, czyś zmysły stracił? RODRYGO Wielce czcigodny panie, czy znasz głos mój? BRABANCJO Nie. Kimże jesteś? RODRYGORODRYGO Me imię — Rodrygo. BRABANCJO Tym gorzej dla ciebie! Wzbroniłem tobie sterczeć u drzwi moich. Rzekłem ci jasno: nie dla ciebie córka. A teraz zmysły chyba postradałeś. Syty po uczcie, podchmielony trunkiem, W zuchwalstwie niecnym ty tutaj przychodzisz Mącić mi pokój! RODRYGO Panie! Panie! Panie! BRABANCJO Lecz musisz być pewien, Ż e gniew mój silny dość, jako i urząd, Byś tego gorzko żałował. RODRYGO Spokoju! BRABANCJO O zrabowaniu prawisz? To Wenecja, Mój dom, nie szopa! RODRYGORODRYGO Czcigodny Brabancjo! W prostocie serca ja tutaj przychodzę. JAGO Do diaska, panie, jesteście jednym z tych, co nie będą służyć Bogu, jeżeli diabeł każe służyć. Ponieważ przycho- dzimy wyświadczyć wam przysługę, a wy bierzecie nas za łajdaków, córkę waszą pokryje koń berberyjski, potomko- wie wasi będą rżeć na wasz widok, rumaki będą waszymi kuzynami, a dzianety krewniakami. BRABANCJO Cóżeś za hultaj bezbożny? JAGO Taki sobie, co przychodzi powiedzieć wam, panie, że cór- ka wasza i Murzyn to w tej chwili bydlę o dwóch grzbie- tach. BRABANCJO Jesteś łotr! JAGO Wasza zaś Miłość — senator. BRABANCJO Odpowiesz za to. Znam ciebie, Rodrygo. RODRYGO Panie, odpowiem za wszystko, lecz pytam: Czy to jest z waszą wolą i ze zgodą (Tak mi się zdaje), by twa piękna córka O tak spóźnionej, nocnej, mrocznej porze Oddana była jedynie pod strażą Wynajętego zbira gondoliera Sprośnym objęciom jurnego Murzyna? Jeśli wiesz o tym, pozwolenie dałeś, Ciężką, nikczemną czynimy ci krzywdę. Lecz jeśli nie wiesz, obyczaj mój mówi, Żeś nas niesłusznie wyłajał. Nie sądźcie, Abym wyzuty z wszelakiej dworności Śmiał igrać żartem z Waszą Dostojnością. Twa córka — jeśliś zezwolenia nie dał, Mówię raz jeszcze — grubo zawiniła, Swój obowiązek, piękność, dowcip, przyszłość Wiążąc z przybłędą obcym i włóczęgą Obieżyświatem. Sami tedy sprawdźcie: Jestli gdziekolwiek w komorze lub w domu, Niech spadnie na mnie prawo stanu srogie, Żem wag zwiódł podle. BRABANCJO Skrzesać ognia! Żywo! Dajcie mi świecę! Zwołać wszystkie sługi! Wypadek ten to jak mój sen na jawie I przypuszczenie samo już mnie dręczy! Światła! Hej! Światła! (Znika z okna) JAGO Żegnaj! Muszę odejść, Bo nie wypada, niedobrze to dla mnie, Żebym miał świadczyć (gdybym został — muszę) Przeciw Murzynowi. Wiem ja, że chociaż To mu dopiecze i szyku napsuje, Państwo bez szkody wygnać go nie może. Są ważne racje, żeby szedł na wojnę Cypryjską, która właśnie się gotuje, Nie mają bowiem męża większej miary, By wiódł ich sprawę. Dlatego to właśnie, Choć nienawidzę go jak mąk piekielnych, Przecież zmuszony koniecznością życia Muszę wywiesić flagę — znak przyjaźni. Prawdziwie to znak tylko. Pod Łucznika Zaprowadź wszystkich, którzy go szukają. Tam jest na pewno. Będę z nim. Żegnajcie. (Wchodzą na dole Brabancjo ze służbą i pochodniami) BRABANCJO Zło sprawdza się aż nazbyt: więc uciekła! Czymże mój marny schyłek życia będzie? Goryczą jeno. Słuchajże, Rodrygo, Gdzieżeś ją widział? O nieszczęsne dziewczę! Z Murzynem, mówisz? Kto by chciał być ojcem! Skąd wiesz, że ona? Pojęcie przechodzi, Że tak mnie zwiodła! Cóż ci rzekła? Światła! Zwołajcie krewnych! Myślisz, że ślub wzięli? RODRYGO Tak myślę, pewno. BRABANCJO Nieba! Którędy wyszła? O, krwi zdrado! Ojcowie, odtąd nie ufajcie córkom. Patrzcie na czyny. Sąli czary jakie, Którymi skarby młodości, dziewictwa Podchodzić można? Czyś czytał, Rodrygo, O czymś podobnym? RODRYGORODRYGO Tak, czytałem, panie. BRABANCJO Wołać mi brata! Gdybyś był ją pojął!... W tę stronę jedni, drudzy w tamtą. Wieszże, Gdziebyśmy mogli pojmać ją z Murzynem? RODRYGO Znajdę go, myślę, jeżeli raczycie Dać mi straż dobrą i pójdziecie ze mną. BRABANCJO Prowadźże, proszę! W każdy dom sam wejdę — Rozkazać mogę wielu! Hej, broń dajcie! Sprowadźcie jeszcze kilku z nocnych straży! Rodrygo dobry, naprzód! Trud odwdzięczę. (Wychodzą)

Wiliam Szekspir, Otello, [w:] tenże, Otello, Król Lir, Makbet, przeł. Zofia Siwicka, Książka i Wiedza, Warszawa 1951, s. 6-195.

Download book PDF

Type: application/pdf

File size: 108.44 MB

Wiliam Szekspir, Otello, [w:] tenże, Otello, Król Lir, Makbet, przeł. Zofia Siwicka, Książka i Wiedza, Warszawa 1951, s. 6-195.

File access denied

Type: application/pdf

File size: 112.48 MB

Wiliam Szekspir, Akt I. Scena I, [w:] tenże, Otello, Król Lir, Makbet, przeł. Zofia Siwicka, Książka i Wiedza, Warszawa 1951, s. 9-18.

Download a TEI XML fragment

Type: text/html

File size: 0.02 MB

Author

Shakespeare, William (1564-1616)

Uniform Polish title

Otello

Uniform original title

Othello

Collection title

Otello

Translation title

Otello

Year of publication

1951

Year of completion

1930-1950

Place of publication

Warszawa

Place of completion

Warszawa

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Location of original

Open Source Shakespeare (OSS)

Otello

Uniform Polish title

Otello

Uniform original title

Othello

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Translator

Siwicka, Zofia (1894-1982)

Zofia Siwicka (1894–1982) studiowała anglistykę i polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, w 1919 r. uzyskała stopień doktora na podstawie rozprawy o...