William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Komedia omyłek, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1980, s. 11–16.

<title type="main">Komedia omyłek Komedia omyłek William Shakespeare Autor przekładu Siwicka, Zofia (1894-1982) Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa
AKT PIERWSZY
SCENA PIERWSZA Sala w książęcym pałacu. Wchodzą Książę, Egeon, Strażnik więzienny, dworza- nie i słudzy. EGEON Dobij mnie, książę, nie cofaj już ręki I śmiercią zakończ nareszcie me męki. KSIĄŻĘ Kupcze z Syrakuz, przestań mnie tak błagać. Nie chcę dla ciebie przekraczać praw naszych. Niezgoda, wrogość, wynikłe ostatnio Wskutek niecnego gwałtu twego księcia Względem uczciwych kupców, naszych ziomków, Którzy nie mogąc wykupić się złotem, Krwią srogie prawo przypieczętowali, Groźne spojrzenie pozbawia litości. Od czasu tego śmiertelnego sporu Twych napastliwych ziomków z nami wspólnie Postanowiono na walnych zebraniach Tak Syrakuzan, jako i nas samych, By nasze miasta przestały handlować. Co więcej — jeśli ktoś zrodzon w Efezie Spotkany będzie na targach Syrakuz Albo z kolei — zrodzon w Syrakuzach Znajdzie się kiedy w Zatoce Efeskiej, Umrze, a towar mu skonfiskowany Będzie do dalszej dyspozycji księcia, Chyba że złoży nam tysiąc dukatów Za karę oraz jako własny okup. Twoje zaś mienie, najwyżej cenione, I stu dukatów nie może być warte; Dlatego prawo skazuje cię na śmierć. EGEON Cała pociecha: gdy spełnią twą wolę, Z zachodem słońca skończę me niedole. KSIĄŻĘ Lecz przedtem powiedz pokrótce, dlaczego Dom opuściłeś rodzinny i po co Przywędrowałeś tutaj, do Efezu? EGEON Cięższego dać by nie można zadania: Mówić o smutkach niewymownych; przecież By dowieść światu, że śmierć ma mnie spotkać Za me rodzinne uczucia, nie zbrodnie, Powiem, co smutek powiedzieć pozwoli. Przyszedłem na świat w Syrakuzach, tam też Pojąłem żonę, która mogła stać się Szczęśliwa, gdyby nie ja, a i ze mną, Gdyby nie nasze złe losy. Żyliśmy Sobie pogodnie, bogactwo wzrastało Dzięki mym częstym, korzystnym podróżom Do Epidamnum. Nagle zmarł mój agent, A troska o mój nie strzeżony towar Wtedy wyrwała mnie z uścisków żony. Po jakichś sześciu miesiącach rozłąki Małżonka, prawie mdlejąca pod miłym Brzemieniem, które dźwigają kobiety, Przygotowawszy wszystko do podróży, Zdrowa i cała przyjechała do mnie. W niedługim czasie została szczęśliwą Matką dwóch pięknych synów, a tak dziwnie Podobnych, że ich nie można wprost było Wcale rozróżnić, chyba po imieniu. W tejże godzinie i w tejże gospodzie Prosta kobieta urodziła również Dwóch, też podobnych do siebie bliźniaków, A że rodzice byli bardzo biedni, Więc wykupiłem malców i chowałem, Aby służyli mym synom. Małżonka, Niezmiernie dumna ze swoich dwóch synów, Co dzień prosiła, by wracać do domu. Niechętnie, alem się zgodził. Niestety, Za wcześnie wsiedliśmy na statek! Kiedy Byliśmy z milę już za Epidamnum, Fale, posłuszne zawsze dzikim wichrom, W lot zagroziły nam straszliwą zgubą. Wkrótce straciliśmy wszelką nadzieję. Ponure światło sączące się z nieba Było dla naszych przerażonych myśli Tylko zwiastunem bardzo bliskiej śmierci. Chociaż sam byłbym się chętnie jej poddał, Lecz nieustanny płacz mojej małżonki, Płacz nad tym, co jak widziała, przyjść musi, I żałośliwe kwilenia dzieciątek, Które płakały naśladując drugich, Bo nie wiedziały, czego bać się mają, Zmusiły mnie, bym dla nich i dla siebie Szukał ratunku. A sposób był jeden, Żadnego więcej nie było. Majtkowie W łodzi szukali bezpiecznej ucieczki, Nam zostawiając tonący już statek. Żona, troskliwsza o młodsze dzieciątko, Wraz przywiązała chłopca do małego Zapasowego masztu, jaki zwykle Przygotowują na wypadek burzy, Z nim przywiązała jedno z obcych bliźniąt. Jam zabezpieczył podobnie drugiego. Tak umieściwszy dzieci, ja i żona, Wciąż nie spuszczając z oka naszych pociech, Przywiązaliśmy się z dwóch końców masztu. Prąd nas unosił naprzód, jak się zdało, W stronę Koryntu. Nareszcie z niebiosów Spojrzało słońce i wnet rozpędziło Mgły utrapione. W zbawczym jego blasku Morze stopniowo się uspokoiło. Wtedy dwa statki ujrzeliśmy, szybko Ku nam płynące, jeden z Epidauru, Z Koryntu drugi. Lecz nim się zbliżyły... O, panie, pozwól mi nie mówić dalej! Domyśl się reszty z tego, com powiedział. KSIĄŻĘ Mów dalej, starcze, nie przerywaj. Współczuć Możemy, choć nie możemy uwolnić. EGEON Gdyby bogowie tak postępowali, Dziś bym ich nie zwał nielitościwymi, Bo zanim statki dziesięć mil dzieliło, Natknęliśmy się na potężną skałę, Która rozbiła pomocną nam tratwę Z tak wielką siłą, że maszt pękł w środku. Los bezlitosnym rozwodem nas dzieląc Zostawił mnie i żonie mej jednako Obok pociechy i smutek zarazem. Jej część — biedactwo! — co zdała się lżejsza Ciężarem, ale nie lżejsza niedolą, Z większą szybkością wiatr naprzód popędził I w naszych oczach rybacy z Koryntu, Jak się zdawało, ich troje zabrali. Nas drugi statek w końcu wyratował. Poznawszy, kogo przyszło im ocalić, Gościnnie swoich rozbitków witali I chcieli nawet zabrać łup rybakom, Gdyby nie wielka powolność ich barki, Przez co musieli płynąć wprost do kraju. Otoś usłyszał, jak straciłem szczęście. Po to zły los mi przedłużył to życie, Bym smutne dzieje własnych nieszczęść głosił. KSIĄŻĘ A teraz o tych, którymi się smucisz: Zechciej obszernie opowiedzieć wszystko, Co potem działo się z nimi i z tobą. EGEON Mój syn najmłodszy, choć z trosk mych najstarsza, Gdy osiemnaście miał lat, jął się troszczyć O losy brata. Wreszcie wymógł na mnie, By jego sługa, który też podobnie Utracił brata o tymże imieniu, Mógł towarzyszyć mu w poszukiwaniach. Chcąc wreszcie ujrzeć straconego syna, Straciłem syna, który mi pozostał. Pięć lat spędziłem wędrując po Grecji, Całą granicę Azji przeszukawszy. Wracając tu, do Efezu, przybyłem, Choć bez nadziei, lecz by nie ominąć Żadnego miejsca, gdzie mieszkają ludzie. Lecz tu się skończą dzieje mego życia I śmierć przedwczesna byłaby mym szczęściem, Gdybym się wreszcie dowiedział, że żyją. KSIĄŻĘ O Egeonie nieszczęsny, skazany Na najstraszniejsze okrucieństwa losu! Gdyby nie było to wbrew naszym prawom, Mojej koronie, przysiędze, godności, Których książęta zaprzeć się nie mogą, Chociażby chcieli, wierzaj mi, że z duszy Pragnąłbym stanąć ku twojej obronie. Lecz chociaż jesteś skazany na śmierć, Chociaż wyroku nie można odwołać Bez poniżenia naszego honoru, Jednak w czym mogę, okażę ci łaskę. A zatem daję jeszcze jeden dzień, Ażebyś szukał zbawiennej pomocy. Zwróć się do wszystkich przyjaciół w Efezie, Błagaj, pożyczaj, by zebrać tę sumę I żyć — inaczej będziesz musiał umrzeć. Strażniku, zabierz go pod swą opiekę. STRAŻNIK Słucham cię, panie. EGEON Nie mam nadziei i nie mam obrony, Odkładam tylko kres nieunikniony. Wychodzą.

William Shakespeare, Komedia omyłek, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1980.

Download book PDF

Type: application/pdf

File size: 34.61 MB

William Shakespeare, Komedia omyłek, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1980.

File access denied

Type: application/pdf

File size: 35.93 MB

William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Komedia omyłek, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1980, s. 11–16.

Download a TEI XML fragment

Type: text/html

File size: 0.01 MB

Author

Shakespeare, William (1564-1616)

Uniform Polish title

Komedia omyłek

Uniform original title

The Comedy of Errors

Collection title

Komedia omyłek

Translation title

Komedia omyłek

Year of publication

1980

Year of completion

1970-1980

Place of publication

Warszawa

Place of completion

Warszawa

Source of scanned image

Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie

Location of original

Open Source Shakespeare (OSS)

Komedia omyłek

Uniform Polish title

Komedia omyłek

Uniform original title

The Comedy of Errors

Source of scanned image

Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie

Translator

Siwicka, Zofia (1894-1982)

Zofia Siwicka (1894–1982) studiowała anglistykę i polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, w 1919 r. uzyskała stopień doktora na podstawie rozprawy o...