William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Życie i śmierć Króla Jana, przeł. Bohdan Drozdowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1975, s. 13-23.

<title type="main">Życie i śmierć Króla Jana Król Jan William Shakespeare Autor przekładu Drozdowski, Bohdan (1931-2013) Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa
AKT PIERWSZY
SCENA PIERWSZA Pałac Króla Jana. Wchodzą Król Jan, Elinora, Sali- sbury, Essex, Pembroke i inni. KRÓL JAN Czegóż więc żąda Francja, Chatillonie? CHATILLON Wpierw pozdrowienie przyjm, Wasza Wysokość, należne władzy, jaką tu sprawujesz, szkoda, że jest to przywłaszczona władza. ELINORA Cóż za początek! Przywłaszczona władza? KRÓL JAN Spokojnie, matko, posłuchajmy posła. CHATILLON

Filip, król Francji, w imieniu Artura Plantageneta, syna twego brata — świętej pamięci Godfryda, niniejszym, w zgodzie z prawami, żąda zwrotu ziem: Irlandii, Poictiers, Anjou, Turaine, Maine — mając nadzieję, że odłożysz miecz, na którym wspierasz po uzurpatorsku tytuły do nich, i oddasz go w ręce Artura, twego młodego bratanka — prawowitego spadkobiercy tronu.

KRÓL JAN A co, jeżeli odmówię żądaniu? CHATILLON Wymusisz wojnę, a będzie gwałtowna. I miecz odbierze, co nam przemoc wzięła. KRÓL JAN Wojna za wojnę więc i krew za krew, przymus za przymus, tak odpowiedz Francji. CHATILLON Przyjmij wyzwanie mojego monarchy, na tym zamyka się moje poselstwo. KRÓL JAN Zanieś mu moje i odejdź w pokoju. Jak błyskawica leć do oczu Francji, bo nim zdasz raport, już i mnie zobaczą, a huk mych armat usłyszą na pewno. Śpiesz się więc, gońcem bądź naszego gniewu, dzwonem żałobnym, bo was czeka zguba. Dajcie mu orszak honorowy. Pembroke, zajmij się tym. I bywaj, Chatillonie. Pembroke i Chatillon wychodzą. ELINORA Co dalej, synu mój? Czy nie mówiłam, że ta Konstancja nie da za wygraną, nim nie podpali razem z Francją — świata, dochodząc roszczeń w imię swego syna? A można było całą rzecz naprawić serdeczniejszymi paroma gestami. Teraz ten węzeł dwa królestwa muszą rozcinać mieczem. Krwawy to arbitraż. KRÓL JAN Z nami jest siła i prawo. ELINORA Lecz siła winna mocniejsza być niż prawo, albo źle będzie z tobą i ze mną. Sumienie kładzie ci moje przestrogi do ucha, niech prócz mnie z tobą tylko Bóg ich słucha. Wchodzi Essex. ESSEX Panie mój, sprawę najdziwniejszą w świecie przynoszą ze wsi, by cię o sąd prosić. Czegoś takiegom nie słyszał. Wprowadzić? KRÓL JAN Wprowadź. Essex wychodzi. Opactwa nasze i klasztory pokryją koszta tej nagłej wyprawy. Wchodzą Robert Faulconbridge i Filip, jego brat przy- rodni. Wy co za jedni? FILIP Wierny poddany wasz, panie, i szlachcic z hrabstwa Northampton, pierworodny syn Roberta Faulconbridge, jak można wnosić, szlachcica z woli Ryszarda Lwie Serce, bo tegoż ręką pasowany w polu. KRÓL JAN A ty kto? ROBERT Syn, spadkobierca tegoż Faulconbridge'a. KRÓL JAN To on jest starszy, a ty chcesz dziedziczyć? Coś mi się zdaje — mieliście dwie matki? FILIP Z pewnością jedną, mój panie; ta sprawa jest całkiem jasna, choć i ojciec, myślę, mógł być ten sam, lecz aby dociec prawdy, musiałbyś spytać Boga albo matki... Mam wątpliwości... Każdy wątpić może... ELINORA A to grubianin! Tak o własnej matce?! Tak brukać honor jej, tak wątpić o niej? FILIP Ja, pani? Nie mam po temu powodów, to brat się skarży, nie ja, ja bym nie śmiał. Gdyby on wygrał — byłbym oskubany z pięciuset funtów rocznie najmniej! Boże, honoru matki strzeż i mojej ziemi! KRÓL JAN Szczery jegomość! Ale czemu młodszy kładzie swój areszt na twoim dziedzictwie? FILIP A, żebym wiedział! Chce ziemi, i tyle! On mnie znieważa; powiada, żem bękart. To, czym syn prawy, czy nieprawy, matce zostawiam, świadom, żem co najmniej równy! I chwała kościom tego, kto mnie spłodził. Spójrz na nas, królu, i osądź, czy stary sir Robert mógł nas obu spłodzić, mając w jednym z nas tylko, w nim, swoje odbicie? Niebu na klęczkach składam dzięki za to, żem w ciebie, ojcze, nie wdał się zanadto!... KRÓL JAN Toż postrzeleńca zesłały nam nieba! ELINORA On ma coś w twarzy z Ryszarda Lwie Serce: ten jego język, ten akcent, uważasz, i w całej jego zwalistej postaci rzuca się w oczy coś z mojego syna! KRÓL JAN Przyglądam mu się uważnie, poznaję, to wykapany Ryszard! Mów, mopanku, jakie masz prawa do braterskiej ziemi? FILIP Że ma półgębek, jaki miał mój ojciec — mało, by wziąć mi całą jego schedę! Wartże ten miedziak pięćset funtów rocznie? ROBERT Wasza Wysokość, kiedy żył mój ojciec, twój brat nierzadko nam ojca zatrudniał — FILIP Zgoda, lecz tego mało, by mnie złupić, opowiedz raczej, czym zatrudniał matkę. ROBERT Razu pewnego wysłał go w poselstwie do Niemiec, żeby z tamtejszym cesarzem paktował w ważnych sprawach tego czasu. Król wykorzystał nieobecność ojca i, że tak powiem, bywał w jego domu, a jakich przewag dokonał — wstyd mówić, lecz prawda prawdą: szmat wody i lądu zaległo między mym ojcem a matką, sam usłyszałem od naszego ojca, jak to wesołek ten został poczęty. Na łożu śmierci leżąc — mnie zapisał ziemię, budynki i klął się na duszę, że ten syn matki to nie jego syn, a gdyby nawet był, to na świat przyszedł czternaście niedziel przed czasem. Zasądź więc, panie, bym wziął, co jest moje: ziemię po ojcu, tak jak ojciec chciał. KRÓL JAN Dobry człowieku, twój brat — prawowity, małżonka ojca powiła go przecie po ślubie, jeśli wszelako zbłądziła — był to jej błąd, bo każdy mąż ponosi ryzyko takie z chwilą, gdy się żeni! Powiedz mi tylko, co by było, gdyby mój brat, jak twierdzisz, spłodziwszy Filipa, zażądał zwrotu dziecka jako swego? Gdyby twój ojciec uparł się za każdą cenę to cielę swojej krowy trzymać, a trzymać mógł? Więc brat mój, będąc ojcem twojego brata, nie mógł go zażądać ani twój ojciec nie mógł się go wyprzeć, choć nie był ojcem. To przesądza sprawę: syn mojej matki dał dziedzica twemu ojcu, a dziedzic ma prawo do spadku! ROBERT Czyż więc testament ojca nie ma mocy, by wydziedziczyć nieprawego syna? FILIP Nie więcej mocy, by mnie wydziedziczyć, niż było woli, by mnie mieć, tak mniemam. ELINORA Wolisz więc raczej zostać Faulconbridge'em i, jak ten brat twój, radować się ziemią, niż chodzić w sławie syna Kordeliona, kość z jego kości, chociaż i bez włości? FILIP Gdyby on do mnie, pani, był podobny, do niego ja, jak on do sir Roberta, i gdybym nogi miał jak dwa batogi, ręce jak sianem wypchane węgorze, gębę jak miedziak, żebym róży w ucho własne nie wetknął, by mnie lżył lada kto: ,,patrz, to ten półgrosz, ten..." Za taki wygląd, gdybym dziedziczyć go miał, już bym wolał nigdy nie ruszyć się z miejsca, gdzie stoję, wszystko bym oddał za tę swoją twarz, by tylko nie być jak on — sir Misz-Masz... ELINORA Podobasz mi się, rzuciłbyś majątek, dałbyś mu ziemię, żeby ruszyć ze mną? Jestem żołnierzem i idę do Francji. FILIP Bracie, zabieraj moje grunta, ja zaś spróbuję wyzwać los. Za swoją gębę dostaniesz rocznie pięćset bitych funtów, choć bym ci nie dał za nią pięciu pensów. Pani, za tobą pójdę i na śmierć! ELINORA Przede mną raczej winieneś tam śpieszyć.... FILIP Obyczaj każe dać pierwszeństwo możnym... KRÓL JAN Jak masz na imię? FILIP Filip na pierwsze, panie, syn najstarszy starego sir Roberta żony, Filip. KRÓL JAN Od teraz przejmiesz nazwisko po owym, kto obdarował cię swym podobieństwem. Klęknij, wstań jako Ryszard Plantagenet. FILIP Bracie przyrodni, daj rękę, mój ojciec dał mi honory, a tobie twój — ziemię. Chwała tej nocnej albo dziennej porze, gdy mnie mój płodził, a twój był za morzem... ELINORA Toż to kość z kości, krew z krwi Plantagenet! Jestem twą babką i tak mnie nazywaj. FILIP Pani, z przypadku, a nie dla praw moich, lecz co tam, chyłkiem, przez lufcik, przez szparę, niezbyt legalnie, alem przecie wskoczył. Kto nie śmie za dnia — musi łowić nocą, a mieć jest mieć — jakkolwiek byś co brał, z bliska czy z dala — byle był celny strzał. Ja jestem ja, ktokolwiek dał mi życie. KRÓL JAN Idź, Faulconbridge'u, wszak osiągnąłeś cel? Rycerz bez ziemi czyni z ciebie pana. Chodź, matko, chodź, Ryszardzie, pora w drogę. Do Francji i na Francję, gdy nie iść już nie mogę. FILIP Bracie, adieu! I niech ci sprzyja los, żeś był spłodzony w zgodzie z przepisami... Wychodzą wszyscy prócz Filipa-Ryszarda. O stopę wyższy będę na honorze, choć moja ziemia stopniała do stopy! Ba, z każdej Kaśki mogę zrobić damę! „Jak zdrówko pana?" „Bóg zapłać, niczego"... Jeśli to będzie Grześ, nazwę go Pietrkiem, bo świeży pan imiona winien mylić. Pamiętać, znaczy cenić się za mało jak na ten tytuł. Teraz, ów spotkany pan z wykałaczką przy mym pańskim stole: gdy już nabiję mój rycerski brzuch i będzie po czym dłubać w zębach, zacznę podbierać bywałego: „Drogi panie..." I, wsparłszy się na łokciu, badam dalej: „Powiedz mi, proszę", tak go niby pytam, na co on bystro, jak w elementarzu: „O, sir", on do mnie, „na twe zawołanie", „do twoich usług", „jam na twe rozkazy", „ach, skąd!" — odpowiem, „ja raczej na twoje"... I nim odpowiedź zna kwestię, co padnie, tak przerzucając się komplimentami gadamy sobie o Alpach, o Padzie, o Pirenejach i o Apeninach i na rozmowie zejdzie do wieczerzy, bo to przystoi ludziom z wyższych sfer i mnie, co pnę się po tych szczeblach wzwyż. Ten bowiem bywa bękartem swych czasów, kto nie hołduje zagranicznej modzie, tak ja nim jestem, czy mi w smak, czy nie; z herbem na płaszczu pod krzyżem bękarctwa, w zewnętrznych formach i sposobie bycia, w gładkich pochlebstwach i trujących słówkach, w których smakuje się ząb tego czasu. Muszę się uczyć, jak się nie dać zjeść (choć do krętactwa mam tylko odrazę), bo mi to schody na górę wyściela. Lecz cóż to, któż to tak się tutaj śpieszy, w jeździeckich sukniach. Nie stało jej chłopa, co by mógł przed nią zdrowo dmuchnąć w róg? Wchodzą Lady Faulconbridge i James Gurney. Toż moja matka! Jak tam, dobra pani, cóż cię tak pędzi gwałtownie do Dworu? LADY FAULCONBRIDGE Gdzież ten szałaput, nie widziałeś brata, co szarga honor mój wefte i wefte? FILIP Gdzie mój brat, Robert? Ów syn sir Roberta? Ten Waligóra, ten mocarny człek? Syn starego Roberta? Jego szukasz, matko? LADY FAULCONBRIDGE Syn starego Roberta! Ach-że, ty huncwocie! Syn sir Roberta! Kpisz sobie z Roberta! On syn Roberta i ty syn Roberta! FILIP Jakubie, zostaw nas chwilę sam na sam. JAMES GURNEY Z przyjemnością, Filipie. FILIP Filip w konopiach został, mój Jakubie, mam trochę plotek, potem ci je sprzedam... Gurney wychodzi. Pani, nie jestem synem sir Roberta, mógłby zjeść ze mnie to, co we mnie włożył, nie łamiąc postu nawet w Wielki Piątek! Sir Robert umiał, przyznam, to i owo, ale czy mnie by umiał mieć, w to wątpię, znamy jego wyroby. A więc, matko, komu zawdzięczam te moje kończyny? Robert nie umiał strugać takich nóg! LADY FAULCONBRIDGE Ty także knujesz przeciw mnie z twym bratem, zamiast mnie bronić dla własnego dobra! Cóż to za kpiny, przewrotny szalbierzu? FILIP Rycerzu, matko, jam rycerz, nie szalbierz. Król mnie pasował, dotknął tu, ramienia, już ja nie jestem sir Roberta synem, zrzekłem się jego ziemi i nazwiska, rodowód mój, dziedzictwo, to już przeszłość, więc, matko, zdradź mi, kto był moim ojcem? Sądzę, że godny człek, no, powiedz wreszcie! LADY FAULCONBRIDGE Śmiałeś się wyrzec rodu Faulconbridge? FILIP Z radością, z jaką wyrzekłbym się diabła. LADY FAULCONBRIDGE Ryszard Lwie Serce był więc twoim ojcem, uparty w prośbach, w końcu, mnie zniewolił, musiałam wpuścić go w mężowskie łoże. Niech Bóg nie liczy mej słabości w grzechy, tyś jest owocem tej słodkiej rozpusty, przemógł mnie w końcu... Broniłam się długo... FILIP Klnę się, że gdybym miał się rodzić znowu, o lepszym ojcu, matko, bym nie marzył. Są grzechy świata, co w przywilej płodne, tak było z twoim. Twój nie był szaleństwem, winnaś mu była serce na usługi, a hołd i lenno zaborczej miłości, wszak jego furiom, jego męskiej sile lew nawet nie mógł sprostać w nagłym zwarciu, uchronić serca przed ręką Ryszarda. Ten, co lwom zdolny był wyrywać serca, tym łatwiej zabrać mógł kobiecie; matko, za ojca z całej dziękuję ci duszy, a kto by z żywych cień na ciebie rzucił, żem syn nieprawy — w piekle się ocuci! Chodź, pani, poznam cię z moją rodziną, niech też potwierdzą, że grzech byłby wtedy, gdybyś wzgardziła zapałem Ryszarda, gdy mnie chciał płodzić... Kto inaczej powie — że łgarz jest szpetny, ode mnie się dowie...

William Shakespeare, Życie i śmierć Króla Jana, przeł. Bohdan Drozdowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1975.

Download book PDF

Type: application/pdf

File size: 48.56 MB

William Shakespeare, Życie i śmierć Króla Jana, przeł. Bohdan Drozdowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1975.

File access denied

Type: application/pdf

File size: 48.56 MB

William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Życie i śmierć Króla Jana, przeł. Bohdan Drozdowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1975, s. 13-23.

Download a TEI XML fragment

Type: text/html

File size: 0.03 MB

Author

Shakespeare, William (1564-1616)

Uniform Polish title

Król Jan

Uniform original title

King John

Collection title

Król Jan

Translation title

Życie i śmierć Króla Jana

Year of publication

1975

Year of completion

1970-1980

Place of publication

Warszawa

Place of completion

Warszawa

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Location of original

Open Source Shakespeare (OSS)

Życie i śmierć Króla Jana

Uniform Polish title

Król Jan

Uniform original title

King John

Source of scanned image

Zbiory prywatne

Translator

Drozdowski, Bohdan (1931-2013)

Bohdan Drozdowski (1931–2013) był poetą, tłumaczem, dramatopisarzem i prozaikiem, autorem reportaży i słuchowisk. Przetłumaczył osiem dramatów Shakespeare’a, w tym pięć...