William Shakespeare, Akt I. Scena I, [w:] tenże, Tragedia Othella Maura weneckiego, przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982, s. 8-17.

<title type="main">Tragedia Othella Maura weneckiego Otello William Shakespeare Autor przekładu Słomczyński, Maciej (1920-1998) Wydawnictwo Literackie Kraków
AKT I
Scena I Wenecja. Ulica. Wchodzą JAGO i RODERIGO. RODERIGO Zamilcz, nie wmówisz mi tego. Jak mogłeś, Sakiewką moją rządząc jak swą własną, Tak mnie pokrzywdzić, Jago, wiedząc o tym. JAGO Na Krew Najświętszą, nie chcesz mnie wysłuchać. Jeśli przyśniła mi się choć rzecz taka, Wzgardź mną. RODERIGO Wmawiałeś we mnie, że go nienawidzisz. JAGO Brzydź się mną, jeśli nie jest tak: W tym mieście Trzech możnych ludzi w pas mu się kłaniało, By mnie uczynił swoim namiestnikiem, A, na mą wiarę, wiem, jak mam się cenić I godny jestem tego stanowiska. Lecz on, wiedziony pychą w swych zamiarach, Wywinął im się napuszoną mową, Pełną straszliwych wojennych określeń I w końcu Orędownikom mym odmawia mówiąc: „Sam już wybrałem swego oficera." A kim okazał się on? Z pewnością wielki jest to matematyk, Ów Michał Cassio, z rodu Florentyńczyk, Rozmiłowany aż do opętania W pewnej niewieście pięknej; nigdy dotąd Nie powiódł w pole żadnego oddziału, A więcej nie wie o wojennych sprawach Niż prządka, jeśli nie liczyć teorii Z ksiąg, w których owi konsulowie w togach Umieją radzić jak on po mistrzowsku; Zwykłe gadulstwo i brak doświadczenia To cała jego żołnierka; a jednak Został wybrany, panie, a ja, który Na Rodos, Cyprze i w innych krainach, Tak chrześcijańskich, jak pogańskich, dałem Dowody męstwa, na które sam patrzył, Wiatr utraciłem w żaglach, a skradł mi go Ten nędzny rachmistrz, pomocnik w kantorze. Wnet namiestnikiem jego został, ja zaś, Strzeż Bóg, chorążym jego czcigodności. RODERIGO Niebiosa! Wolałbym być jego katem. JAGO Cóż, nie ma rady, to przekleństwo służby, Że wyniesienie dać może poręką Albo przychylność, nie prawo starszeństwa Dawne, gdzie każdy drugi był dziedzicem Pierwszego; a więc sam tu osądź, panie, Czy jest przyczyna sprawiedliwa, abym Miłował Maura. RODERIGO Więc bym mu nie służył. JAGO O panie, bądź spokojny. Służę mu, aby za wszystko odpłacić: Każdy nie może być panem, a także Każdy pan służby nie może mieć wiernej. Wielu dostrzeżesz pokornych nicponi, Gnących kolana i rozmiłowanych W wiernym służalstwie i więzach niewoli; Człek taki trwoni czas jak osioł pański Za obrok tylko, by iść precz na starość; Chłosta na takich uczciwych nicponi! Są bowiem inni, którzy przybierają Kształty zewnętrzne i maskę oddania, Lecz serca własne chowają dla siebie I służąc panom swym tylko pozornie, Zyski z nich ciągną piękne, a gdy w końcu Podbiją płaszcz swój bogato, składają Hołd sami sobie; tak, ci mają dusze; Wyznaję, jestem jednym z nich, — gdyż, panie, Pewne to jak twe imię, Roderigo, Że będąc Maurem, nie byłbym Jagonem, Służąc mu, służę, lecz sobie jedynie. Niech świadczy Niebo: miłość i powinność Nie dla mnie; pozór ich wiedzie do celu. Więc jeśli moje uczynki ujawnią To, co się dzieje w głębi, i ukażą Kształt serca mego, a ja je położę Na własnej dłoni, aby gołębice Mogły je dziobać: nie jestem, czym jestem. RODERIGO Jakże nad losem włada grubousty, Że mu to uszło! JAGO Ojca jej przywołaj, Obudź w nim wściekłość, niechaj w pościg ruszy, Zatruj tamtemu radość, wzburz jej krewnych, A choć w klimacie sprzyjającym żyje, Plagę much ześlij. Szkaluj go otwarcie I połącz jego uciechę z udręką, By odmieniła się, straciwszy barwę. RODERIGO Oto dom ojca jej. Zawołam głośno. JAGO Uczyń tak, wydaj głos przerażający I wrzeszcz straszliwie, jak ów, który ujrzał Pożar przypadkiem zaprószony nocą W ludnej stolicy. RODERIGO Hej, ho, Brabantio, signior Brabantio, ho! JAGO Zbudź się, Brabantio! Złodzieje, złodzieje! Wejrzyj na dom twój, córkę twą i sakwy! Złodzieje, złodzieje! BRABANTIO pojawia się w oknie. BRABANTIO

Czemu wrzeszczycie tak straszliwie? Jaką Sprawę tu macie, wy tam?

RODERIGO Signior, czy cala twa rodzina w domu? JAGO Zamknięte wszystkie drzwi? BRABANTIO Dlaczego pytasz? JAGO Na rany boskie, okradziono ciebie. Niechaj wstyd każe ci narzucić szaty; Pękło twe serce, straciłeś pół duszy: Teraz, tak, teraz właśnie, pewien czarny, Stary tryk parzy się z twą białą owcą. Wstań, wstań i uderz w dzwon, aby przebudzić Obywateli chrapiących, inaczej Diabeł cię dziadkiem uczyni! Powiadam, Wstań! BRABANTIO Cóż to? Czyście zmysły postradali? RODERIGO Najczcigodniejszy panie, czy znasz głos mój? BRABANTIO Nie. A kim jesteś? RODERIGO Zwą mnie Roderigo. BRABANTIO Tym gorzej witam. Wzbroniłem ci się u drzwi moich wieszać. Słyszałeś, jak ci uczciwie odrzekłem, Że nie dla ciebie jest ma córka; teraz Pełen szaleństwa, spity po wieczerzy, W zuchwałość dziką zbrojny, tu przybyłeś Mącić mój spokój? RODERIGO O panie, panie, — BRABANTIO Bądź pewien, że gniew mój I stanowisko mają moc, byś za to Gorzko zapłacił. RODERIGO Cierpliwości, panie. BRABANTIO Cóż mi tu prawisz o rabunku? Przecież Jestem w Wenecji, a dom mój nie stoi W miejscu odludnym. RODERIGO Czcigodny Brabantio, Proste i czyste serce mnie przywiodło. JAGO

Na rany boskie, panie, jesteś jednym z tych, którzy nie chcą służyć Bogu, gdy diabeł o to prosi. Ponieważ przybyliśmy, by oddać ci przysługę, bierzesz nas za łotrów; chcesz, by córkę twą pokrył arabski koń, — chcesz, by wnuki twe rżały do ciebie; będziesz miał wierzchowce za kuzynów i zwiążesz się węzłami krwi z dzianetami.

BRABANTIO Cóż za pługawogęby hultaj z ciebie! JAGO

Jestem tym, panie, który przybył, by oznajmić ci, że córka twoja i Maur sprzęgli się teraz w zwierzę o dwu grzbietach.

BRABANTIO Jesteś nicponiem. JAGO Jesteś senatorem. BRABANTIO Odpowiesz za to. Znam cię, Roderigo. RODERIGO Panie, odpowiem, za co zechcesz. Jednak Pytam, czy z twoją to wolą i zgodą (Jak to dostrzegłem po części) twa piękna Córka wśród nocy głębokiej i martwej Zbiegła pod strażą nie gorszą, nie lepszą Niźli najęty gondolier, łotr zwykły, By wpaść w lubieżny uścisk tego Maura? Jeśli wiesz o tym i sam zezwoliłeś, Krzywdzi cię nasza bezczelna zuchwałość. Lecz jeśli nie wiesz, moja obyczajność Mówi, że krzywdzi nas twoja przygana. Nie wierz, że mógłbym, wzgardziwszy grzecznością, Igrać z godnością twoją tak beztrosko. Córka twa (jeśli jej nie zezwoliłeś, Powtarzam) wielce się sprzeniewierzyła, Wiążąc powinność swą, urodę, rozum I los z wędrownym cudzoziemcem, który To tu, to ówdzie błąka się po świecie. Sprawdź to niezwłocznie. Jeśli jest w komnacie Lub w twoim domu, wówczas spraw, by spadła Państwa naszego sprawiedliwość na mnie Za to oszustwo. BRABANTIO Hej, skrzesać tu ognia! Podać mi świecę, zwołać wszystkich ludzi; To wydarzenie sen mój przypomina, A podejrzenie spokój mi odbiera. Światła, powiadam, światła! Znika w górze. JAGO Żegnaj, muszę Już cię opuścić; nie byłoby dobrze Ani stosownie, zważywszy mą służbę, Gdybym miał świadczyć (a będę, zostawszy) Przeciw Maurowi; dobrze znam to państwo. Choć mu przyganę czyn ten może przynieść, Nie mogą wygnać go, gdyż jest wybrany Głosem powszechnym na wojnę cypryjską, Trwającą właśnie, a choćby dać chcieli W zamian swe dusze, lepszego nie znajdą Dla osiągnięcia tam swoich zamierzeń. Choć nienawidzę go jak mąk piekielnych, Jednak konieczność życiowa mnie zmusza, Bym wzniósł chorągiew i godło miłości, Które doprawdy będzie tylko godłem. Jeśli go znaleźć pragniesz bez błądzenia, Poprowadź pościg stąd prosto Pod Strzelca; Będę tam przy nim. A teraz mi żegnaj. Wychodzi. Wchodzi BRABANTIO w nocnej szacie, a z nim Słudzy niosący pochodnie. BRABANTIO Nazbyt prawdziwe jest to zło; zniknęła, A nienawistny czas może mi przynieść Gorycz jedynie. Powiedz, Roderigo, Gdzie ją widziałeś? (Nieszczęsną dzieweczkę!) Z Maurem tym, mówisz? (Któż zechce być ojcem?) Jak ją poznałeś? (O, jakże mnie zwiodłaś, Nad rozum ludzki!) Cóż ci rzekła? Dajcie Świec więcej, krewnych mych wszystkich [przebudźcie! Czy ślub już wzięli? Jak ci się wydaje? RODERIGO Szczerze mówiąc, sądzę, że tak. BRABANTIO Nieba, uciekła, lecz jak? Krew zdradziecka! Odtąd, ojcowie, nie wierzcie umysłom Córek swych, patrząc na ich czyny; czyżby Nie było czarów, niszczących istotę Czystej młodości? Powiedz, Roderigo, Czy nie czytałeś o tym? RODERIGO O tak, panie. BRABANTIO Wezwijcie brata mego. Gdybyś wziął ją! Jedni tą drogą, inni tamtą! Nie wiesz, Gdzie ją wraz z Maurem możemy pochwycić? RODERIGO Sądzę, że wiem, gdzie go przydybać, panie; Zechciej wziąć silną straż i ruszyć ze mną. BRABANTIO Proszę cię, prowadź, każdy dom poruszę: Większość rozkazów mych słucha. Do broni! Wezwać straż nocną. Naprzód, Roderigo; Wdzięczność ma zechce dorównać twym trudom. Wychodzą.

William Shakespeare, Tragedia Othella Maura weneckiego, przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982.

File access denied

Type: application/pdf

File size: 76.29 MB

William Shakespeare, Akt I. Scena I, [w:] tenże, Tragedia Othella Maura weneckiego, przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982, s. 8-17.

Download a TEI XML fragment

Type: text/html

File size: 0.02 MB

Author

Shakespeare, William (1564-1616)

Uniform Polish title

Otello

Uniform original title

Othello

Collection title

Otello

Translation title

Tragedia Othella Maura weneckiego

Year of publication

1982

Year of completion

1980-1990

Place of publication

Kraków

Place of completion

Kraków

Source of scanned image

Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego

Location of original

Open Source Shakespeare (OSS)

Tragedia Othella Maura weneckiego

Uniform Polish title

Otello

Uniform original title

Othello

Source of scanned image

Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego

Translator

Słomczyński, Maciej (1920-1998)

Maciej Słomczyński (1922–1998) był tłumaczem, dramaturgiem i prozaikiem, autorem literatury sensacyjnej. Jako pierwszy na świecie przełożył całość twórczości Shakespeare’a, w...