William Shakespeare, Akt I. Scena I, [w:] tenże, Komedia omyłek, przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1979, s. 8–13.

<title type="main">Komedia omyłek Komedia omyłek William Shakespeare Autor przekładu Słomczyński, Maciej (1920-1998) Wydawnictwo Literackie Kraków
AKT I
Scena I Wchodzą SOLINUS, książę Efezu, EGEON, kupiec Z Syrakuz, Dozorca Więzienny i Orszak Książęcy. EGEON Tak, Solinusie, oto w proch mnie rzucisz, Na śmierć skazując, i męki me skrócisz, KSIĄŻĘ Kupcze z Syrakuz, nie proś mnie już więcej. Nie jestem skłonny do gwałcenia prawa. Litość przegnały z moich gniewnych oczu Niechęć i swary powstałe niedawno Z księcia twojego wściekłej zawziętości Przeciw uczciwym kupcom, naszym ziomkom, Którym brak złota, by okupić życie, Każe krwią prawa jego pieczętować. Odkąd wybuchły te waśnie śmiertelne I bratobójcze, twych rodaków z nami, Najuroczystsze podjęto uchwały, Zarówno u nas, jak i w Syrakuzach, By między obu wrogimi miastami Nie było odtąd wymiany towarów; I więcej, jeśli zrodzony w Efezie Człowiek ośmieli się być w Syrakuzach Na targowisku lub podczas jarmarku, Lub gdy mieszkaniec Syrakuz zuchwale Zechce zawinąć do Efezu — umrze, Towary na rzecz księcia utraciwszy, Jeśli nie będzie miał tysiąca marek Jako okupu, by życie ocalić. Cały dobytek twój, choćby najwyżej Go oceniono, nie wart i stu marek. Więc zgodnie z prawem śmierć cię oczekuje. EGEON Jednak twój wyrok pociechę mi sprawi, Gdyż zachód słońca z cierpień mnie wybawi. KSIĄŻĘ Cóż, powiedz krótko, Syrakuzańczyku, Czemu rodzinny swój dom opuściłeś, Aby zawinąć tutaj, do Efezu. EGEON Najcięższym z brzemion jest dla mnie opowieść O mej boleści niewypowiedzianej. Lecz aby świadczyć mógł świat, że przyczyną Kresu mojego jest miłość, nie zbrodnia, Opowiem wszystko, co ból rzec pozwoli. Miejscem narodzin mych są Syrakuzy I zaślubiłem tam niewiastę, z którą Byłbym szczęśliwy, jak i ona ze mną, Gdyby się los nasz tak złym nie okazał. Żyłem w weselu z nią, bogactwa rosły Dzięki zyskownym i częstym podróżom Do Epidamnum, póki tam nie umarł Mój przedstawiciel i nie pozostawił Wielu towarów, zgoła bez opieki, Co mnie wyrwało z drogich ramion żony. Nawet pół roku nie trwała rozłąka, Gdy (omdlewając niemal od radosnej Kary, będącej niewiast przeznaczeniem) Ruszyła za mną, aby wkrótce przybyć Bez przeszkód żadnych tam, gdzie przebywałem. Długo nie trwało, a stała się matką Szczęśliwą chłopców dwóch wielce dorodnych O podobieństwie tak zadziwiającym, Że różne były tylko ich imiona. W owej godzinie, w tym samym zajeździe, Niewiasta z ludu brzemienna powiła Także dwu chłopców, i również jednakich. Obu kupiłem od biednych rodziców, Aby w przyszłości służyli mym synom. Żona ma, dumna wielce z dwu swych chłopców, Co dnia nagliła odtąd do powrotu. Wbrew woli dałem zgodę. Ach, zbyt szybko Na pokład wszedłem! Mila dzieliła nas od Epidamnum, Gdy zawsze-wiatrom-posłuszna głębina Dała nam poznać nadejście tragedii; A wkrótce uszła i cała nadzieja: Przyćmiony niebios blask dał zatrwożonym Umysłom naszym ujrzeć nadchodzący Wyrok niezwłocznej przeraźliwej śmierci; A choć z radością byłbym ją powitał, Jednak płacz żony mej, niepowstrzymany, Na widok tego, co musi nastąpić, I wtórująca mu skarga mych dzieci, Które nie znały przyczyny swej trwogi, Nakazywały mi odwlekać jeszcze Zejście do łodzi (jedyny ratunek); Żeglarze wierząc, że w niej się ocalą, Pozostawili nam tonący okręt. Żona pod pieczą swą młodszego mając, Do masztu wiąże go zapasowego, Który żeglarze mieli na pokładzie, A wraz z nim także jedno z owych bliźniąt; Ja z drugiej strony przytwierdziłem drugie. Przysposobiwszy dzieci, my oboje, Każde wpatrzone w przedmiot swojej troski, Do końców masztu mocno przywiązani I płynąc z prądem, popychani wiatrem, Ku Koryntowi poczęliśmy zdążać, Jak się zdawało. Wreszcie wzeszło słońce I spoglądając na świat, rozpędziło Ciężkie obłoki, które niosły zgubę, A jego blaski przez nas upragnione Uspokoiły morze. Odkryliśmy Wówczas okręty dwa, które z oddali Zmierzały ku nam całą mocą żagli, Jeden z Koryntu, drugi z Epidauros, Lecz nim przybyły — O, daj mi zamilknąć; Z tego, co rzekłem, chciej koniec przeniknąć. KSIĄŻĘ Mów dalej, starcze, nie przerywaj. Mogę Żałować ciebie, choć nie ułaskawić. EGEON Gdyby bogowie jak ty uczynili, Nie zwałbym słusznie ich bezlitosnymi: Pięć mil dzieliło nas od tych okrętów, Gdy prąd nas rzucił na potężną skałę, Która pośrodku maszt nasz przełamała Tak, że rozłąka najniesprawiedliwsza Obojgu dała pociechę i smutek; Jej kawał masztu, biedaczki, choć lżejszy, Lecz równe brzemię boleści dźwigając, Szybciej mknął z wiatrem, więc go wyłowili, Jak sądziliśmy, rybacy z Koryntu. Wkrótce dopłynął do nas drugi okręt, A gdy pojęli, kogo ocalili, Pięknie przyjęli osłabłych rozbitków I pewnie łup by odbili rybakom, Gdyby pod szybszym ścigali ich żaglem, Musieli jednak do domu zawrócić. I tak, jak słyszysz, utraciłem szczęście, A zły los życie me zechciał przedłużyć, Bym opowiedział o mojej boleści. KSIĄŻĘ Klnę cię na owych, których tak żałujesz, Wyświadcz mi łaskę i wyjaśnij w pełni To, co spotkało odtąd ich i ciebie. EGEON Mój młodszy chłopiec (choć najstarsza z trosk mych), Gdy osiemnaście lat ukończył, począł O bracie swoim rozmyślać i prosił, By sługa jego, który także stracił Brata, a imię jego, jak on, przyjął, Mógł towarzyszyć mu w poszukiwaniach. Tak, chcąc odnaleźć syna kochanego, Ukochanego syna mogłem stracić. Pięć lat spędziłem na rubieżach Grecji I wałęsałem się po całej Azji, Aby wracając przybić do Efezu Bez wiary, abym znalazł, lecz nie mogąc Nie poszukiwać także i w tym mieście Lub w jakimkolwiek, gdzie mieszkają ludzie: Tu kres nadejdzie mojego żywota I szczęście dałaby mi śmierć bezzwłoczna, Gdyby przyniosła mi pewność, że żyją. KSIĄŻĘ O Egeonie nieszczęsny, którego Los napiętnował, abyś dźwigał brzemię Największe nieszczęść złowrogich; chciej wierzyć, Że gdyby rzecz ta nie była przeciwna Prawom, koronie mej, władzy, przysiędze, Których książętom podeptać nie wolno, Dusza ma byłaby twoim obrońcą, Lecz cię skazano na śmierć, a ów wyrok Nie może zostać cofnięty bez wielkiej Ujmy dla naszej czci; a przecież łaski Tyle okażę ci, ile mi wolno. Tak więc, dzień cały ten daję ci, kupcze, Byś szukał rady, jak masz życie zbawić. Wypróbuj wszystkich przyjaciół w Efezie, Błagaj, pożyczaj, uzbieraj tę kwotę I żyj; w przeciwnym razie musisz umrzeć. Dozorco, zabierz go pod swoją pieczę. DOZORCA WIĘZIENNY Tak uczynię, panie mój. EGEON Idź, Egeonie. Choć nie ma ratunku, Dzień życia dano ci tu w podarunku. Wychodzą.

William Shakespeare, Komedia omyłek, przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1979.

Plik zabezpieczony

Typ: application/pdf

Rozmiar: 42.44 MB

William Shakespeare, Akt I. Scena I, [w:] tenże, Komedia omyłek, przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1979, s. 8–13.

TEI XML

Typ: text/html

Rozmiar: 0.01 MB

Autor

Shakespeare, William (1564-1616)

Tytuł ujednolicony pol.

Komedia omyłek

Tytuł ujednolicony oryg.

Comedy of Errors

Tytuł kolekcji

Komedia omyłek

Tytuł przekładu

Komedia omyłek

Rok wydania

1979

Rok powstania

1970-1980

Miejsce wydania

Kraków

Miejsce powstania

Kraków

Źródło skanu

Zbiory prywatne

Lokalizacja oryginału

Open Source Shakespeare (OSS)

Komedia omyłek

Tytuł ujednolicony pol.

Komedia omyłek

Tytuł ujednolicony oryg.

Comedy of Errors

Źródło skanu

Zbiory prywatne

Tłumacz

Słomczyński, Maciej (1920-1998)

Maciej Słomczyński (1922–1998) był tłumaczem, dramaturgiem i prozaikiem, autorem literatury sensacyjnej. Jako pierwszy na świecie przełożył całość twórczości Shakespeare’a, w...