William Shakespeare, Akt I. Scena I, [w:] tenże, Poskromienie złośnicy, przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983, s. 24-35.

<title type="main">Poskromienie złośnicy Poskromienie złośnicy William Shakespeare Autor przekładu Słomczyński, Maciej (1920-1998) Wydawnictwo Literackie Kraków
AKT I
Scena 1 Padwa. Plac. Głos trąb. Wchodzą LUCENTIO i jego człowiek TRANIO LUCENTIO Tranio, jeżeli moja chęć przemożna Ujrzenia pięknej Padwy, matki nauk, Dała mi przybyć do żyznej Lombardii, Która jest wielkiej Italii ogrodem; A uzbroiła mnie miłość ojcowska I twa obecność, najwierniejszy sługo, Tak że niczego mi tu nie zabraknie; Wytchnijmy nieco i przemyślmy dobrze, Jak mam studiować sztuki wyzwolone. Znana z powagi swych obywateli Piza zrodziła mnie i mego ojca, Kupca, znanego w całym niemal świecie Vincentia, gałąź rodu Bentivolich. Lucentio, jego syn, wzrósł we Florencji I winien spełnić najlepsze nadzieje W nim pokładane, aby swą fortunę Najcnotliwszymi czynami ozdobić. Dlatego, Tranio, zacznę tu studiować Cnotę i tę część filozofii, która Mówi o cnocie jako źródle szczęścia. Co myślisz o tym? Porzuciłem Pizę I tu do Padwy przybyłem jak człowiek, Który odchodzi od płytkiej kałuży, Aby pragnienie ugasić w głębinie. TRANIO Mi perdonato, mój najmilszy panie; Jednaki mamy pogląd o tych sprawach. Cieszy mnie, że trwasz przy swoim zamiarze Ssania słodyczy z filozofii słodkiej. Lecz, dobry panie, podziwiając cnotę I dyscyplinę moralną, nie bądźmy Ani zbyt tępi, ni zbyt ostrzy, błagam; Nie czcijmy myśli Arystotelesa Tak, jakby byle kim był sam Owidiusz. Logikę zgłębiaj pośród swych znajomych, Pięknej wymowy niech uczą rozmowy, Niechaj poezja i muzyka rzeźwi. Matematyczne i metafizyczne Studia twe niechaj będą zgodne z chęcią. Nie będzie zysku, gdzie nie ma radości. I by rzec krótko, studiuj to, co lubisz. LUCENTIO Bóg zapłać, Tranio, mądrze mi doradzasz. Gdyby Biondello też był już na brzegu, Od razu można byłoby rozpocząć: Mając mieszkanie stosowne, by gościć Takich przyjaciół, jakich znajdę w Padwie. Zaczekaj chwilę, cóż to za kompania? TRANIO Na powitanie wyszli ku nam, panie. Wchodzą BAPTISTA z dwiema swymi córkami KATARZYNĄ i BIANKĄ-, pantalone GREMIO i HORTENSIO, starający się o Biankę. Lucentia i Tranio usuwają się na stronę. BAPTISTA Panowie, dość już tego nalegania. Postanowienia mego nie odmienię; Znacie je: młodszej mej córki nie wydam, Póki dla starszej nie będę miał męża. Ten, który kocha moją Katarzynę, Może się do niej zalecać do woli, Gdyż znam was obu i wielce miłuję. GREMIO Zalecać? Zatłuc! Zbyt szorstka jest dla mnie. — Hej tam, Hortensio! Nie trzeba ci żony? KATARZYNA Do Baptisty. Pytam cię, panie, czy zgodnie z twą wolą Mam pośmiewiskiem zostać tych kamratów? HORTENSIO Kamratów, panno? Co chciałaś powiedzieć? Nie twych kamratów, gdy nie złagodniejesz. KATARZYNA Nie trwóż się o to tak bardzo, mój panie. Pół drogi brak ci jeszcze do jej serca. Gdybyś ją przeszedł, nie ma wątpliwości, Że łeb uczesze ci trójnogim stołkiem, W twarz zamaluje i zrobi matołkiem. HORTENSIO Od takich diabłów zbaw nas, Panie Boże! GREMIO Mnie także, Panie Boże! TRANIO Na stronie, do Lucentia. Słuchaj, panie! A to ci heca niesłychana. Czy taka jest uparta, czy tak obłąkana? LUCENTIO W milczeniu drugiej dostrzegam stateczność Duszy dziewczęcej i łagodną grzeczność. Cicho, Tranio! TRANIO Na stronie, do Lucentia. Dobrze mówisz, panie; milcz i wypełnij oczy tym widokiem. BAPTISTA Panowie, aby potwierdzić uczynkiem Me słowa, — Bianko, proszę, wejdź do domu. Niechaj nie martwi cię to, dobra Bianko, Bo kochać będę cię nie mniej, córeczko. KATARZYNA

Śliczne maleństwo! Aby pojęła, wsadź jej głęboko palec w oko!

BIANKA Cieszysz się z tego, co mnie smuci, siostro. — Panie, z pokorą wypełnię twą wolę. Towarzyszami mymi będą odtąd Me instrumenty i książki; w nich znajdę Pociechę podczas ćwiczeń w samotności. LUCENTIO Na stronie, do Trania. Posłuchaj, Tranio! To Minerwa mówi! HORTENSIO Signior Baptisto, po cóż te dziwactwa? Szkoda, że nasza dobra wola sprawia Cierpienia Biance. GREMIO Czy pragniesz ją zamknąć, Signior Baptisto, w miejsce tej diablicy, Pragnąc ukarać za zły język tamtej? BAPTISTA Skończcie, panowie; tak postanowiłem, — Wyjdź, Bianko, — Wychodzi Bianka. Wiedząc, że wiele znajduje radości W śpiewie, poezji, grze na instrumentach, Nauczycieli będę trzymał w domu Godnych, by młodość jej mogli wzbogacić. Gdybyś, Hortensio, lub ty, signior Gremio, Znali takiego, przyślijcie go tutaj; Stosowny człowiek pozna moją szczodrość; Nie chcę oszczędzać na ogładzie dzieci. Więc bądźcie zdrowi. — Możesz, Katarzyno, Pozostać tutaj; chcę pomówić z Bianką. Wychodzi. KATARZYNA

Co? Sądzę, że ja także mogę odejść. Czy może nie mogę? Co? Czy mam mieć wyznaczone godziny, jak gdybym nie wiedziała, co mam wziąć, a co pozosta- wić, co?

Wychodzi. GREMIO

Możesz odejść do matki wszystkich diabłów. Twe przyrodzone dary są tak doskonałe, że nikt cię tu nie zatrzyma. — Choć miłość nasza jest wielka, mu- simy chuchnąć na zziębnięte palce i rozpocząć post — ciasto nasze ma zakalec z obu końców. Bądź zdrów. A przecież miłość, którą wzbudza we mnie słodka Bianka, sprawi, że jeśli znajdę człowieka god- nego, by uczył ją przedmiotów, w których znajduje ona radość, poślę go do jej ojca.

HORTENSIO

Uczynię podobnie, signior Gremio. Jeszcze słówko, proszę. Choć natura naszego sporu nigdy jeszcze nie dopuściła do wspólnych narad, dowiedz się teraz; rozważywszy rzecz całą; że powinniśmy, — chcąc po- nownie uzyskać dostęp do naszej pięknej pani i stać się szczęśliwymi rywalami w uzyskaniu miłości Bian- ki, — współpracować dla osiągnięcia pewnego skut- ku.

GREMIO Jakiego skutku, jeśli wolno wiedzieć? HORTENSIO Na Boga, panie, znalezienia męża dla jej siostry. GREMIO Męża? Diabła! HORTENSIO Powiedziałem: męża. GREMIO

A ja: diabła. Czy sądzisz, Hortensio, że choć ma bogatego ojca, znajdzie się ktoś tak głupi, by za- ślubić piekło?

HORTENSIO

Zachowaj spokój, Gremio; choć tobie i mnie brak cierpliwości dla wysłuchiwania jej wrzasków, pomyśl jednak, człowieku, czy nie ma na świecie porządnych ludzi, którzy, —jeśli uda się ich znaleźć, — wezmą, ją z jej wszystkimi przywarami i pieniędzmi?

GREMIO

Trudno mi odpowiedzieć, lecz gdyby to było warun- kiem wzięcia jej posagu, wolałbym, aby co rano chłostano mnie u stóp krzyża na rynku.

HORTENSIO

To prawda, że trudno przebierać w zgniłych jabłkach,, lecz posłuchaj: ponieważ ów zakaz, dotyczący nas obu, czyni nas przyjaciółmi, więc dokonajmy dzieła w przyjaźni, pomóżmy starszej córce Baptisty zyskać męża, a później, kiedy młodsza będzie gotowa do małżeństwa, rozpoczniemy bój od nowa. — Słodka. Bianka! — Szczęśliwy, kto ją zdobędzie! Najszybszy niechaj otrzyma pierścień. Co ty na to, signior Gremio?

GREMIO

Zgadzam się. Obym mógł mu dać najlepszego konia w Padwie i niech przybywa w zaloty. Niech ją po- lubi, poślubi, ucapi, obłapi i uwolni od niej ten dom! Pójdźmy.

Wychodzą Gremio i Hortensio. TRANIO Proszę cię, panie, powiedz, czy możliwe, By miłość mogła porywać tak nagle? LUCENTIO O Tranio, nigdy bym w to nie uwierzył, Gdybym nie odczuł tego sam na sobie. Lecz spójrz! Gdy stałem patrząc obojętnie, Z obojętności zrodziła się miłość. A teraz szczerze pragnę wyznać tobie — Mój powierniku, droższy niźli ongi Anna dla owej pani Kartaginy — Tranio mój, spłonę, uschnę, zginę, Tranio, Jeśli tej skromnej panny nie otrzymam! Poradź mi, Tranio, bo poradzić możesz. Pomóż mi, Tranio, bo mi pomóc zechcesz. TRANIO Nie czas cię łajać w takiej chwili, panie. Uczucia nie da się wypędzić z serca. Jeśli cię miłość tknęła, pozostało, — Redime te captum quam queas minimo. LUCENTIO Dzięki ci, chłopcze; naprzód, to mnie cieszy. Znajdę pociechę przy tak dobrej radzie. TRANIO Panie, tak tęsknie spoglądałeś na nią, Że może całej sprawy nie pojąłeś. LUCENTIO O, tak, dostrzegłem na jej licu słodycz, Podobną jak u córki Agenora; Sam wielki Jowisz dla owej kobiety Dumnym kolanem całował brzeg Krety. TRANIO Tyle dostrzegłeś? Nie więcej? A czyżbyś Nie słyszał, jak jej siostra kląć poczęła I nawałnicę obudziła taką, Że wrzask ogłuszył uszy śmiertelników? LUCENTIO Tranio, widziałem ruch warg koralowych, A tchnienie niosło słodką woń w powietrzu. Słodkie i święte jest to, co ujrzałem. TRANIO Tak, czas najwyższy wydobyć go z transu. — Błagam cię, panie, zbudź się. Jeśli kochasz Tę pannę, pomyśl nad tym, jak ją zdobyć. Rzeczy tak stoją: jest wiedźmą przeklętą Jej starsza siostra, lecz póki ich ojciec Nie będzie mógł się jej pozbyć, twa miła Musi pozostać w domu jako panna. Dlatego zamknął ją na cztery spusty, By zalotnikom odciąć wszelki dostęp. LUCENTIO Ach, Tranio, cóż to za ojciec okrutny! Lecz czy słyszałeś, że troszczy się o to, By mogła biegłych mieć nauczycieli? TRANIO Na Boga, panie, tak! I mam już pomysł. LUCENTIO Ja go mam, Tranio. TRANIO Panie, na mą rękę, Oba pomysły nasze połączymy. LUCENTIO Najpierw swój wyjaw. TRANIO Tym nauczycielem Ty będziesz, aby móc nauczać pannę. Gzy to twój pomysł? LUCENTIO Tak. Czy to możliwe? TRANIO Nie. Niemożliwe, bo kto zajmie twoje Miejsce, by w Padwie być synem Vincentia, Dom tu wynająć, do ksiąg się przykładać, Składać wizyty u jego rodaków I uczty dla nich wydawać? LUCENTIO Milcz. Basta, Gdyż wymyśliłem wszystko. Nikt nas jeszcze W żadnym z tutejszych domów nie oglądał, Więc z rysów twarzy naszych nie wyczyta, Kto pan, kto sługa. Tak ma to się odbyć: — Ty będziesz panem, Tranio, w mym zastępstwie, Będziesz miał służbę, dom i żył po pańsku, A ja przemienię się w kogoś z Florencji Lub z Neapolu, lub w biedaka z Pizy. Postanowiłem i tak będzie. — Tranio, Natychmiast przebierz się. Weź mój wytworny Kapelusz i mą opończę. Gdy przyjdzie Biondello, niechaj tobie usługuje, Lecz najpierw język jego zaczaruję. TRANIO Jeśli tak chcesz, panie. Cóż, panie, jeśli taka twoja wola, A posłuszeństwo jest mą powinnością, — Ojciec twój rzekł tak przy naszym rozstaniu: — „Synowi memu służ", tak mi powiedział, Choć miał na myśli nie to, jak się zdaje, — Więc ja posłusznie stanę się Lucentiem, Ponieważ wielce miłuję Lucentia. LUCENTIO Tak, Tranio, bowiem Lucentio miłuje. Daj mi być sługą, bym zdobył to dziewczę, Którego widok oczy me poraził. — Idzie ten nicpoń. Wchodzi BIONDELLO. Gdzie byłeś, łotrzyku? BIONDELLO Gdzie byłem? Jak to? A gdzie ty jesteś, panie? Czy mój kompan Tranio skradł twe szaty? Czy ty skradłeś jego? Czy obaj skradliście? Co się stało? LUCENTIO Zbliż się tu, chłopcze, nie pora na żarty, Więc obyczaje twe dostosuj do niej. Twój kompan Tranio, ratując me życie, Włożył me szaty, aby mnie udawać, A ja włożyłem jego, by się ukryć. Po zejściu na brzeg zabiłem człowieka W sprzeczce i lękam się, że mnie odnajdą. Każę, byś służył mu tak, jak przystoi, A ja stąd zbiegnę chcąc ratować życie. Czy zrozumiałeś? BIONDELLO Ani słowa, panie. LUCENTIO Ani źdźbła Trania nie wypuść już z gęby. Tranio przemienił się teraz w Lucentia. BIONDELLO Takiemu dobrze; każdy by tak zrobił! TRANIO Obym mógł spełnić pana myśl najsłodszą, By pan Baptisty córkę zdobył młodszą. Lecz, chłopcze, — jeśli pan ma żyć bezpiecznie, — Służ mi przy ludziach; zachowuj się grzecznie. Będąc sam na sam nazywaj mnie Traniem, Lecz pośród ludzi Lucentiem, twym panem. LUCENTIO Idźmy, Tranio. Jedną rzecz jeszcze masz tu przeprowadzić, — Sam zostań także jednym z zalotników. Nie pytaj, czemu, to ważne i słuszne. Wychodzą. Postaci w górze ożywiają się. PIERWSZY SŁUGA Drzemiesz, mój panie. Sztuka cię nie bawi. UKRADEK Tak, na świętą Annę, bawi mnie. Dobre to, zapew- ne. Czy będzie się jeszcze coś działo? PAŹ Panie mój, zaczęło się dopiero. UKRADEK

Wyborne dzieło, madame żono; oby się już skoń- czyło!

Siadają i przysłuchują się.

William Shakespeare, Poskromienie złośnicy, przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983.

Plik zabezpieczony

Typ: application/pdf

Rozmiar: 66.08 MB

William Shakespeare, Akt I. Scena I, [w:] tenże, Poskromienie złośnicy, przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983, s. 24-35.

TEI XML

Typ: text/html

Rozmiar: 0.03 MB

Autor

Shakespeare, William (1564-1616)

Tytuł ujednolicony pol.

Poskromienie złośnicy

Tytuł ujednolicony oryg.

Taming of the Shrew

Tytuł kolekcji

Poskromienie złośnicy

Tytuł przekładu

Poskromienie złośnicy

Rok wydania

1983

Rok powstania

1980-1990

Miejsce wydania

Kraków

Miejsce powstania

Kraków

Źródło skanu

Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego

Lokalizacja oryginału

Open Source Shakespeare (OSS)

Poskromienie złośnicy

Tytuł ujednolicony pol.

Poskromienie złośnicy

Tytuł ujednolicony oryg.

Taming of the Shrew

Źródło skanu

Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego

Tłumacz

Słomczyński, Maciej (1920-1998)

Maciej Słomczyński (1922–1998) był tłumaczem, dramaturgiem i prozaikiem, autorem literatury sensacyjnej. Jako pierwszy na świecie przełożył całość twórczości Shakespeare’a, w...