William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Wiele hałasu o nic, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1972, s. 9-22.
drzew owocowych, z drugiej altana obrośnięta powojem. Wchodzą
Leonato, gubernator Messyny, Hero, jego córka, Beatrycze,
jego siostrzenica, i Posłaniec.
Dowiaduję się z tego listu, że Don Pedro Aragoński dziś
wieczór przybywa do Messyny.
Musi być już blisko. Kiedy go opuszczałem, był stąd niecałe
trzy mile.
Zwycięstwo jest podwójne, jeżeli zwycięzca wraca z całym
wojskiem. Piszą mi tu, że Don Pedro obdarzył wielkimi ho-
norami młodego Florentyńczyka imieniem Klaudio.
Bardzo na to zasłużył i Don Pedro słusznie go odznaczył.
Ponad wiek sobie poczynał, dokonując w postaci jagnięcia
czynów lwa. Przeszedł wszelkie oczekiwania do tego stopnia,
że nie oczekujcie, abym to mógł opowiedzieć.
Oddałem mu już listy, a radość jego była tak wielka, że stała
się prawie zgryzotą.
Serdeczny wylew z przepełnionego serca. Nie ma twarzy
bardziej szczerej nad twarz tak obmytą. O ileż lepiej jest
płakać z radości niżeli radować się z płaczu!
Powiedz mi, proszę, czy pan Szermierczyk wrócił z wojny
czy też nie?
Nie znam nikogo tego nazwiska, pani. Nie było takiego w ca-
łej armii.
Porozwieszał tu w Messynie ogłoszenia wyzywając Kupi-
dyna na strzelanie z łuku. Błazen mojego wuja, który prze-
czytał to wyzwanie, podpisał się za Kupidyna i wyzwał go
jią proce. Powiedz, proszę, ilu zabił i zjadł na tej wojnie,
Ale przede wszystkim, ilu zabił, bo obiecałam, że zjem
wszystko, co on zabije.
Naprawdę, siostrzenico, zanadto sobie pozwalasz względem
pana Benedyka, ale on ci nie ustąpi kroku, nie mam co
do tego wątpliwości.
Mieliście stęchły prowiant, a on wam pomógł go zjeść.
To nie byle jaki obżartuch, ma doskonały apetyt.
Dla pana panem, dla mężczyzny mężczyzną, pełen wszelkich
szlachetnych przymiotów.
Jeżeli jest pełen, to znaczy, że jest napchany. A kto jest
napchany... Cóż: Wszyscy jesteśmy śmiertelni.
Nie bierz tego za złe mojej siostrzenicy. Między nią a panem
Benedykiem jest jakby wesoła wojna. Ile razy się spot-
kają, zaczyna się walka na dowcipy.
Niestety, on nic nie wygrywa: W naszym ostatnim starciu
cztery z jego pięciu klepek okulały, została mu tylko jedna.
A więc jeżeli ma dość rozsądku, żeby trzymać się ciepło,
musi ją obnosić, jako jedyną różnicę między nim a jego ko-
niem. To całe jego bogactwo i oznaka, że jest rozumnym
stworzeniem. A któż jest teraz jego towarzyszem? Co mie-
siąc ma nowego, zaprzysiężonego druha.
Bardzo możliwe. Wierność traktuje jak kapelusz: zmienia
wraz z nową modą.
Nie, bo gdyby tak było, spaliłabym wszystkie zapiski. Ale
powiedz, proszę, kto jest jego towarzyszem? Czy ma jakie-
goś młodego zawadiakę, który by razem z nim wybrał się
w podróż do diabła?
Najwięcej bywa w towarzystwie wielce szlachetnego Klau-
dia.
O Boże! Przyczepił się do niego jak jaka choroba! Można
się nim zarazić szybciej niż morowym powietrzem, a zara-
żony natychmiast dostaje szału. Boże! Strzeż szlachetnego
Klaudia! Jeżeli zarazi się Benedykiem, wyleczenie będzie go
kosztowało tysiąc dukatów.
i Baltazar.
Mój dobry panie Leonato! Sam wychodzisz na spotkanie
kłopotu? Zwyczajem świata jest unikać kosztów, a ty idziesz
im naprzeciw.
Nigdy "kłopot wchodzący do mojego domu nie był podobny
do waszej wielmożności. Gdy kłopot odejdzie, powinna po-
zostać ulga. Gdybyście wy zaś odeszli, pozostałby smutek
i szczęście by mnie opuściło.
Masz za swoje, Benedyku! Możemy się z tego domyślać, czym
jesteś jako mężczyzna. Ale naprawdę to ona sama wskazuje,
kto jest jej ojcem. Bądź szczęśliwa, palni, boś wielce podobna
do swego szlachetnego ojca.
Jeżeli signor Leonato jest jej ojcem, nie chciałaby przecież
nawet za całą Messynę mieć jego głowy na swoich ramio-
nach, mimo że jest do niego podobna.
Dziwię się, panie Benedyku, że ci się chce jeszcze mówić,
nikt cię nie słucha.
Czy to możliwe, aby Pogarda mogła umrzeć, jeżeli się żywi
tak dobrą strawą jak pan Benedyk? Sama uprzejmość musi
się zmienić w pogardę, jeżeli przed nią staniesz.
A więc uprzejmość to chorągiewka na dachu. Ale to pewna,
że kochają mnie wszystkie kobiety z wyjątkiem ciebie. Ja
zaś chciałbym, żeby moje serce nie było takie twarde, bo
prawdę mówiąc nie kocham żadnej.
Cóż to za niebywałe szczęście dla kobiet! Inaczej musiałyby
znosić złośliwych wielbicieli. Dziękuję Bogu i krwi mojej
zimnej, że co do tego jesteśmy do siebie podobni. Wolałabym
słuchać, jak mój pies szczeka na wrony, niżeli mężczyzny
przysięgającego, że mnie kocha.
Niechże Bóg utrzymuje panią nadal w tym usposobieniu.
Może przez to ten i ów szlachcic uniknie grożącego mu po-
drapania twarzy.
Gdyby była podobna do twojej, podrapanie nie mogłoby jej
już więcej oszpecić.
Lepszy ptak mówiący moim językiem niż bydlę mówiące
twoim, mój panie.
Chciałbym, żeby mój koń był tak szybki i tak niezmordowa-
ny jak pani język. Ale galopuj pani dalej, w imię Boże! Ja
już skończyłem.
Zawsze jak narowisty koń zrzucasz jeźdźca. Już ja znam
pana dobrze!
Signor Klaudio i signor Benedyku, mój drogi przyjaciel Leo-
nato zaprasza nas wszystkich. Mówię mu, że zostaniemy tu
co najmniej miesiąc, a on serdecznie modli się o to, aby ja-
kiś wypadek zatrzymał nas dłużej. Mogę przysiąc, że nie jest
obłudnikiem i że szczerze nas prosi.
Pozwól mi powitać cię, panie. Odkąd pojednałeś się z księ-
ciem, twym bratem, winien ci jestem wszelkie służby.
Czy pytasz mnie jak uczciwy człowiek o moją szczerą, praw-
dziwą opinię, czy też mam ci odpowiedzieć wedle mego
zwyczaju jako zaprzysiężony przeciwnik płci żeńskiej?
A więc mnie się wydaje, że ona jest za niska na wysokie
pochwały, za śniada na błyskotliwe pochwały i za mała na
wielkie pochwały. Tyle tylko mogę jej przyznać, że gdyby
była inna, niż jest, byłaby nieładna. A że nie jest inna,
niż jest, mnie się nie podoba.
Myślisz, że żartuję. Proszę oię, powiedz mi naprawdę, jak
ci się podoba.
Owszem i futerał, aby go weń włożyć. Ale czy mówisz po-
ważnie, czy też kpiny sobie robisz, aby nas przekonać, że
Kupido to dobry naganiacz zajęcy, a Wulkan doskonały cie-
śla? Mów, na jaką nutę trzeba się nastroić, ażeby się włączyć
w twoją piosenkę?
W moich oczach jest to najpiękniejsza pani, jaką kiedykol-
wiek widziałem.
Widzę jeszcze bez okularów, a przecież nic takiego nie wi-
działem. Kuzynka jej za to, gdyby nie była opętana przez
furię, przewyższałaby ją pięknością, jak pierwszy dzionek
majowy przewyższa ostatni dzień grudnia. Mam nadzieję,
że nie masz zamiaru się żenić, co?
Choćbym przysiągł że nie, nie mógłbym wierzyć samemu
sobie, gdyby Hero chciała zostać moją żoną.
Ach, więc do tego już doszło? Czyż naprawdę nie ma na
świecie mężczyzny, który by nie nosił czapki z podejrzanych
powodów? Czyż nigdy nie zobaczę kawalera sześćdziesięcio-
latka? Dalejże! Jeśli chcesz koniecznie wsadzić szyję w jarz-
mo, noś jego piętno i wzdychaj od rana do wieczora w każ-
dą niedzielę. Spójrz, Don Pedro wraca i szuka ciebie.
Cóż to za sekrety tak zatrzymały was tutaj, żeście nie poszli
do Leonata?
Słyszysz, hrabio Klaudio: potrafię ja milczeć jak niemowa,
wiedz o tym, ale w imię lojalności, uważ, w imię lojalności.
Zakochał się. „W kina?" spyta wasza wysokość. Odpowiedź
krótka: w Hero, w przykrótkiej córce Leonata.
Jak w starej opowieści, panie: „Tak nie jest, tak nie było,
niech Pan Bóg brani, ażeby tak było!"
Jeżeli moja namiętność szybko się nie zmieni, niech Pan
Bóg broni, żeby było inaczej.
Na moje dwa honory i dwie uczciwości, panie, i ja powie-
działem, co myślałem.
A ja ani nie czuję, jak powinna być kochana, ani też nie
wiem, jak jest tego warta. Jest to przekonanie, którego ża-
den ogień we mnie nie wypali. Umrę z nim na stosie.
Byłeś zawsze zatwardziałym heretykiem w swej opinii
o piękności.
I nigdy nie mógł utrzymać swego stanowiska inaczej jak
zaciętym uporem.
Że mnie kobieta poczęła, dziękuję jej za to, że mnie wycho-
wała, również składam jej pokorne dzięki. Lecz żeby mi
na głowie grano na rogach i psy nimi zwoływano albo żebym
musiał przykrywać róg czapką niewidymką, niechaj mi wszy-
stkie kobiety wybaczą... Nie chcę robić im tej krzywdy, że-
bym jednej z nich nie ufał, wolę trzymać się mojej zasady
i nie ufać żadnej. A zakończenie tego takie, że będę się pięk-
nie stroił i zostanę kawalerem.
Ze złości, choroby czy głodu, panie, ale nie z miłości. Do-
wiedź mi, żem kiedykolwiek więcej krwi stracił z miłości,
niżeli zyskał ciągnąc trunek, a będziesz mi mógł wykłuć
oczy piórem miłosnego wierszoklety i powiesić mnie przy
drzwiach burdelu zamiast ślepego Kupidyna.
Dobrze. Jeżeli kiedy wyprzesz się tej wiary, staniesz się
świetnym tematem do dyskusji.
Jeżeli tak zrobię, powieś mnie w wiklinowym koszu jak kota
i strzelaj do mnie. A tego, kto we mnie trafi, niech klepią
po ramieniu i nazywają sławnym strzelcem Adamem.
Dziki byk, może, ale jeżeli kiedykolwiek rozsądny Benedyk
miałby nieść jarzmo, to wyrwij bykowi rogi i przypraw mi
je na głowie. I niech mnie wymalują jako straszydło i taki-
mi wielkimi literami, jak się pisze: „Tu można wynająć do-
bre konie", niech pod moją podobizną podpiszą: „Tutaj mo-
żecie oglądać żonatego Benedyka."
Jeżeli Kupido nie wystrzela całego kołczana w Wenecji, bę-
dziesz się jeszcze trząsł niedługo.
No, na razie odwlecz tę złą godzinę. A tymczasem, mój pa-
nie Benedyku, idź do Leonata, pokłoń mu się ode mnie i po-
wiedz, że nie omieszkam być u niego na wieczerzy, bo na-
prawdę poczynił wielkie przygotowania.
Starczy mi jakoś dowcipu na takie poselstwo, a więc pole-
cam was...
Nie, nie drwijcie, nie drwijcie. Cała wasza rozmowa to jakieś
strzępki, i do tego licho pozszywane. Nim znów zaczniecie
strzępić języki, zbadajcie lepiej własne sumienie. A teraz
żegnam.
William Shakespeare, Wiele hałasu o nic, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1972.
William Shakespeare, Wiele hałasu o nic, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1972.
Plik zabezpieczony
Typ: application/pdf
Rozmiar: 52.56 MB
William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Wiele hałasu o nic, przeł. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1972, s. 9-22.
Wiele hałasu o nic
Tytuł ujednolicony pol.
Tytuł ujednolicony oryg.
Much Ado about Nothing
Źródło skanu
Zbiory prywatne