William Shakespeare, Akt pierwszy. Scena pierwsza, [w:] tenże, Makbet, Otello, Poskromienie złośnicy, spol. Jerzy Sito, Wydawnictwo KWE, Warszawa 2000, s. 169-178.

<title type="main">Otello Otello William Shakespeare Autor przekładu Sito, Jerzy Stanisław (1934-2011) Wydawnictwo KWE Warszawa
AKT PIERWSZY
SCENA PIERWSZA RODRYGO Milcz! Nie chcę słyszeć. Boli mnie, Jagonie, że ty wiedziałeś o tym. Właśnie ty — dla którego moja sakiewka zawsze była otwarta... JAGON Do diabła, dajże mi skończyć! Jeśli coś podobnego mógłbym bodaj przypuścić miej mnie za szuję! RODRYGO Mówiłeś mi, że go nie cierpisz... JAGON Ja go nienawidzę! Możesz mną gardzić, jeśli jest inaczej. Trzech senatorów zabiegało o to, aby mnie zrobił swoim adiutantem; kłaniali mu się, gniotąc czapki w ręku! Znam swoją cenę, wiem, co jestem warty! I ludzie wiedzą. Lecz on ich zbył jakąś tam brednią. Jest dumny i kocha siebie; on ma własny cel! „Wierzcie mi — mówi już kogoś wybrałem na adiutanta." I spławia tych panów głupim frazesem, w którym aż się roi od pompatycznych, wojskowych terminów! I kogóż to on wybrał? Niejakiego Kasja; Florentyńczyka! Biegłego w teorii... Człowieka po uszy zakochanego w jakiejś tam lalce. Tyle on wie o bitwie, ile stara prządka; nigdy w życiu nie sprawił w polu bodaj oddziału! To jakiś mól książkowy, godny współzawodnik magistrackich strategów! Czcza gadanina, bez praktyki w polu — to całe jego rzemiosło. Lecz to on, on właśnie zostaje adiutantem! A ja, którego czyny widział przecież na Cyprze, na wyspie Rodos i na innych polach, pogańskich i chrześcijańskich — ja jestem zepchnięty przez tego skrybę, tego tam... rachmistrza! On będzie adiutantem, on! Pożal się Boże! A ja — chorążym jego murzyńskiej mości. RODRYGO Na Boga! Wolałbym być jego katem. JAGON Nic na to nie poradzę. Taki to porządek służby! Awans to sprawa protekcji, kaprysu, a nie starszeństwa, gdzie jeden po drugim zajmuje miejsce... A teraz sam osądź — czy mam powody kochać tego Maura? RODRYGO Ja bym pod nim nie służył... JAGON O mnie bądź spokojny; służę jedynie po to, by znaleźć sposobność... Nie każdy może być wodzem; nie wszyscy też wodzowie mogą liczyć na wierność swoich podkomendnych... Wielu znajdziesz służalców, zgiętych w pół, troskliwych, powolnych jak woły w kieracie, co za miarkę strawy zawsze gotowi wielbić bezduszną niewolę. A gdy się zestarzeją — wypędzeni precz! Takich bym chłostał! Ale są i inni; lojalni na pozór, obowiązkowi — ale sercem sobie tylko oddani. Panu świadczą w słowach raczej niż w czynach, ciągną z niego zyski, a gdy porosną w pierze, składają hołd sobie... Ci mają jakąś duszę! A pochlebiam sobie, że i ja do nich należę I muszę ci wyznać, że gdybym ja był Maurem — nie chciałbym, na Boga, być we własnej skórze! To jest tak pewne jak to, żeś Rodrygo. Ja służę sobie; niechaj Bóg mnie sądzi! Nie z obowiązku ani też z miłości, choć je udaję — lecz dla własnych celów. Wierz mi! Jeżeli czynem objawię kiedyś to, co noszę w sercu — będę mógł naszyć serce na rękawie, na żer dla ptactwa. Nie jestem, kim jestem! RODRYGO A jednak pan twój, łotr o grubych wargach, ma dużo szczęścia, jeśli może sobie na to pozwolić... JAGON Zawołaj jej ojca. Zbudź go! Chodź za nim! I krzycz po ulicach! Zatruwaj spokój i szczęście Otella! Podburz jej krewnych! Niech chociaż muchy tną go, jeśli nawet nie zdołasz zmienić miłego klimatu, w jakim przebywa. Choć radość zostanie jego udziałem, rzucisz na nią cień; być może zblednie bodaj odrobinę...! RODRYGO To dom jej ojca. Zacznę chyba krzyczeć? JAGON Krzycz; a krzycz głośno i krzycz przeraźliwie! Jak gdybyś pożar dostrzegł nagle w nocy, w samym śródmieściu... RODRYGO Brabancjo! Brabancjo! JAGON Brabancjo, zbudź się! Hej, signior Brabancjo! Zbudź się! Złodzieje, złodzieje, złodzieje! Twój dom! Złodzieje! Twój majątek! Córka!!! BRABANCJO otwiera okno Co się tam dzieje? Cóż to za hałasy?! RODRYGO Signior, czy twoja rodzina jest w domu? JAGON Czy drzwi zamknięte?! BRABANCJO Cóż to was obchodzi? JAGON Na rany boskie, okradli cię, panie! Ubierz się — serce pęknie ci niebawem! Signior, straciłeś połowę swej duszy! W tej właśnie chwili, w tej chwili, w tej chwili — twoją owieczkę tryka czarny baran! Wstawaj, na Boga! Zbudź śpiących sąsiadów! I każ bić w dzwony! Ubierz się, signior — inaczej diabeł zrobi z ciebie dziadka! BRABANCJO Czyś ty oszalał?! RODRYGO Signior, nie poznajesz mojego głosu? BRABANCJO Nie znam cię; kim jesteś? RODRYGO Rodrygo, panie... BRABANCJO Tym gorzej dla ciebie. Nie pozwoliłem ci zbliżać się nawet do mego domu. Jasno i wyraźnie zapowiedziałem, że córka Brabancja jest nie dla ciebie! A teraz się wściekasz; opity winem, obżarty nad miarę, wszczynasz po nocy dzikie awantury i sen mój mącisz?! RODRYGO Ależ panie, panie! BRABANCJO Możesz być pewien, że potrafię jeszcze sprawić, byś gorzko tego pożałował! RODRYGO Panie, uspokój się... BRABANCJO Tu jest Wenecja; co mi tu prawisz o jakiejś kradzieży?! Mój dom nie szopa opuszczona w polu. RODRYGO Ależ panie! Signior Brabancjo! Ja właśnie przybiegłem w najlepszych chęciach...! JAGON Tak jest, na Boga! Lecz ty jesteś z tych, których sam diabeł na mszę nie wygoni! Masz nas za łotrów dlatego jedynie, że chcemy pomóc?! Wolisz, by ten ogier pokrył ci córkę? Berberyjski koń?! Toż wnuki będą ci rżały w kołysce! Chcesz mieć chabety i szkapy w rodzinie? BRABANCJO Kim jesteś, łotrze? JAGON Kimś, kto ci melduje, że twoja córka z Maurem pod pierzyną tworzą dwugarbne, bardzo dziwne zwierzę... BRABANCJO Jesteś łajdakiem! JAGON A ty... senatorem! BRABANCJO Odpowiesz za to; znam ciebie, Rodrygo! RODRYGO Odpowiem, panie. Odpowiem za wszystko! Lecz teraz błagam — czy za twoją wiedzą i przyzwoleniem (co zresztą możliwe) córka się puszcza?! Panie! Ona teraz leży w objęciach lubieżnego Maura! Wyszła o późnej i głuchej godzinie pod lichą strażą jakiegoś człowieka, wynajętego bodaj gondoliera — lecz skoro o tym wiesz, skoro zezwalasz, skrzywdziliśmy cię! Chętnie to przyznaję. Lecz jeśli nie wiesz — to ty musisz przyznać, że nas skrzywdziłeś. Bo chyba nie sądzisz, abym, wyzuty z czci tobie należnej, śmiał igrać z twoją wielmożną osobą... Raz jeszcze powtarzam, że twoja córka, lekce sobie ważąc fortunę, rozum, powinność, urodę — ostro się przeciw tobie zbuntowała! I to dla kogo? Dla awanturnika, obieżyświata, który szuka szczęścia raz tu, raz ówdzie; słowem — cudzoziemca! Chyba że czyni to za twoją zgodą... A zresztą łatwo sam możesz to sprawdzić: jeżeli jest w twoim domu, w sypialni — oddaję się w ręce sprawiedliwości, którą wymierzy mi prawo, za to oszustwo! BRABANCJO Rozniećcie ogień. Podajcie mi świecę! Zwołajcie moich ludzi! To mi przypmina mój sen — i skłonny mu jestem uwierzyć... Światła, hej, światła! Cofa się. JAGON Żegnaj! Muszę odejść. Nie powinienem, z rozmaitych względów, świadczyć przeciwko Maurowi; to mogłoby mi zaszkodzić. A musiałbym świadczyć zostając tutaj. Państwo nie może z niego zrezygnować, jakkolwiek gorzkiej udzieli mu lekcji: nie ma nikogo, kto mógłby zastąpić go w tej wyprawie na Cypr, na którą wyrusza właśnie pilnie wzywany przez rozsądek wszystkich. Dlatego też, choć nienawidzę go jak mąk piekielnych, winienem z musu podciągnąć na maszt flagę miłości — choć jest to jedynie flaga, nic więcej! Prowadź ich do zajazdu „Pod Znakiem Łucznika" — tam go znajdziecie; będę tam i ja... Do zobaczenia. Wychodzi. Wchodzi Brabancjo w stroju nocnym i służba z pochod- niami. BRABANCJO Nie ma jej; wszystko to potworna prawda! Cóż mi zostało u schyłku mych dni jak tylko gorycz? Powiedz mi, Rodrygo — gdzie ją widziałeś? Nieszczęsna dziewczyna! Mówisz, że z Maurem? Bodaj to być ojcem! Czy ją poznałeś? Czy ci coś mówiła? Jakże mnie zwiodła! Dajcie więcej światła! I zbudźcie krewnych... Czy myślisz, że są już po ślubie? RODRYGO Myślę, że tak... BRABANCJO Na Boga! Lecz jakże mogła wyjść z domu? O, krwi wyrodna! Ojcowie — nie wierzcie odtąd mózgom swoich córek, lecz sądźcie czyny! Czy są jakieś czary, którymi można opętać dziewictwo, usidlić młodość — może ty, Rodrygo, czytałeś o tym? RODRYGO W istocie, czytałem... BRABANCJO Zbudźcie mojego brata. Ach, czemuż jej tobie nie dałem! Szukajcie wszędzie — czy nie wiesz przypadkiem, gdzie ich możemy odnaleźć?! RODRYGO Myślę, że mógłbym cię tam zaprowadzić, jeśli weźmiemy ze sobą dość straży... BRABANCJO A zatem prowadź! Zbudzę wszystkie domy, nikt nie odmówi! Weźcie tylko broń; wezwijcie straże. O, zacny Rodrygo — winienem wdzięczność... Wychodzą.

William Shakespeare, Otello, [w:] tenże, Makbet, Otello, Poskromienie złośnicy, spol. Jerzy Sito, Wydawnictwo KWE, Warszawa 2000, s. 168-368.

Pobierz PDF książki

Typ: application/pdf

Rozmiar: 94.42 MB

William Shakespeare, Otello, [w:] tenże, Makbet, Otello, Poskromienie złośnicy, spol. Jerzy Sito, Wydawnictwo KWE, Warszawa 2000, s. 168-368.

Plik zabezpieczony

Typ: application/pdf

Rozmiar: 98.89 MB

William Shakespeare, Akt pierwszy. Scena pierwsza, [w:] tenże, Makbet, Otello, Poskromienie złośnicy, spol. Jerzy Sito, Wydawnictwo KWE, Warszawa 2000, s. 169-178.

TEI XML

Typ: text/html

Rozmiar: 0.02 MB

Autor

Shakespeare, William (1564-1616)

Tytuł ujednolicony pol.

Otello

Tytuł ujednolicony oryg.

Othello

Tytuł kolekcji

Otello

Tytuł przekładu

Otello

Rok wydania

2000

Rok powstania

1970-1980

Miejsce wydania

Warszawa

Miejsce powstania

Warszawa

Źródło skanu

Zbiory prywatne

Lokalizacja oryginału

Open Source Shakespeare (OSS)

Otello

Tytuł ujednolicony pol.

Otello

Tytuł ujednolicony oryg.

Othello

Źródło skanu

Zbiory prywatne

Tłumacz

Sito, Jerzy Stanisław (1934-2011)

Jerzy S. Sito (1934–2011) był poetą, dramatopisarzem i prozaikiem. Przetłumaczył jedenaście dramatów Shakespeare’a: Juliusza Cezara (1967), Hamleta (1968), Ryszarda III...