Wiliam Szekspir, Akt pierwszy. Scena pierwsza, [w:] tenże, Wesołe Kumoszki z Windsoru, przeł. Krystyna Berwińska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1954, s. 13-30.
Mistrzu Hugo, zaniechaj perswazyj! Wniosę tę sprawę do
Najwyższego Trybunału. Nawet dwudziestu sir Johnów
Falstaffów nie byłoby w stanie obrazić jaśnie wielmożnego
Roberta Płytka...
Tak, i ratalorum. A przy tym to urodzony szlachcic, mości
proboszczu. Pisze się „Armigero". Na każdym dekrecie,
obligacji, akcie i pakcie „Armigero".
Wszyscy potomkowie zmarli przed nim tak się pisali
i wszyscy przodkowie, którzy się po nim narodzą, tak się
mogą pisać. I mogą się szczycić tuzinem białych okoni na
tarczy.
Tuzin koni starcza? Pefnie, że starcza. Kto ma tuzin koni,
to jest bardzo bogata.
Możesz być bogaty, kuzynku, jeżeli połączysz nasze okonie
z...
To po co ty gadasz o konie? Ufam, że on zaślubi czyste
dziefictfo. Ale to fszystko jedno. Jeżely nawet sir John
Falstaff obraził ciebie, to ja jestem kościoł, ja zrobię mię-
dzy fas dobroczynność, zadośćuczynienie, grzechóf odpu-
szczenie.
Nie uchodzi, żeby Trybunał słuchał gfałt. W gfałt nie ma
bojaźń boża. Trybunał, dobrze to sobie sfaż, ma słuchać
bojaźń boża, a nie gfałt.
Ha! Na moje życie! Gdybym był młodszy — miecz by to
zakończył!
Lepiej jak przyjaciel jest miecz i robi koniec. Jest jeszcze
inny sposób f mojej mózgofnicy, co, zaprafdę pofiadam fam,
ma ręka i noga. Jest panna Anna Page, co jest córka mości
Tomasza Page, co jest ładne dziefictfo.
Panna Anna Page? Czy to ta, co ma brązowe włosy i mówi
piskliwie jak kobieta?
Fłaśnie ta osoba, jeżely chcesz fiedzdeć. Siedemset funtów
f pieniądzach i srebro, i złoto dostanie od dziadka na łożu
śmierci (niech mu Bóg da szczęślyfe zmartfychfstanie), kie-
dy przeskoczy siedemnaście lat. To jest dobry koniec zo-
stafić te fasze afantury, bzdury i robić małżeństfo z mości
Abraham Chudek i panna Anna Page.
Dobrze, idźmy do zacnego mości Page'a. Czy jest tam Fal-
staff?
Czy mam ci rzec kłamstfa? Gardzę kłamcą tak samo jak
tym, co jest fałszyfa, albo jak tym, co nie mófi prafda.
Rycerz sir John jest tam. Błagam fas, słuchajcie tych, co
fam dobrze życzą. Zapukam do drzfi mości Page'a. (puka)
Hej, tam! Niech Bóg błogosłafi fasz dom!
Błogosłafieństfo Boże, tfój przyjaciel i sędzia Płytek. A oto
młody Chudek, co zaprafdę zaśpiefa inna piosenka, jeżely
sprafy pójdą po tfojej myśli.
Rad jestem, że widzę was, panowie, w dobrym zdrowiu.
Mości Płytku, dziękuję za zwierzynę.
Mości Page, rad jestem, że was widzę: niech ci Bóg da
szczęście za twoje dobre serce. Żałuję, że zwierzyna nie
jest lepsza, niedobrze była ustrzelona. Jak się ma zacna
pani Page? Dziękuję wam raz jeszcze z całego serca,
o tak — z całego serca.
Jak się ma pański płowy chart? Mówią, że został w tyle
na wyścigach w Cotsall.
Oczywiście, że się nie przyzna. Ale to prawdziwy pech, bo
to dobry pies.
Nie, panie. To dobry pies i piękny pies. Czy można rzec
więcej? Dobry i piękny. Czy jest tu sir John Falstaff?
Cóż stąd, że się przyznał? Tym zła nie naprawi. Co, mości
Page? On mnie pokrzywdził, jako żywo pokrzywdził, po-
krzywdził, na honor. Wierzcie mi, Robert Płytek, zacnie
urodzony Robert Płytek oświadcza, że jest pokrzywdzony.
Rycerzu, pobiłeś moich ludzi, zabiłeś mego jelenia, wdar-
łeś się do chaty mego leśnika.
Odpowiem, i to zaraz. Wszystko to zrobiłem. Oto moja
odpowiedź.
Lepiej będzie dla ciebie, jeżeli będziesz siedział cicho we
własnej izbie, bo tam to się tylko na śmiech wystawisz.
Dobre usta! dobra kapusta. Chudek, rozbiłem ci pałę. Co
masz przeciwko temu?
A mam! Przeciwko tobie i przeciwko tym twoim hultajom!
Myślę o Bardolfie, Nymie i Pistolu. Zawlekli mnie do
karczmy, upili i ograbili.
Opraw go, powiadam! pauca, pauca! Opraw go! Mam ape-
tyt na śledzia.
Gdzie jest mój sługa Prostaczek? Czy możesz mi to wy-
jawić, kuzynie?
Spokój, proszę fas. Trzeba się tylko porozumieć. Są trzy
rozjemce na fasz spór, jak ja rozumiem. To jest mości
Page, fidelicet mości Page, i to jestem ja — fidelicet ja.
I trzecia stroma jest na ostatek, i ostatek — mój gospodarz
z „Podfiązka".
Bardzo dobrze. Fszystko to sobie zakonotuję. I będziemy
radzili nad przypadkiem z tak fielkim dokładaniem, jak
się da.
Do diabła i jego łysej ciotki! Co to za esencja „słucham
uszami". — To jest afektacja.
To on zwędził, na te rękawiczki, to on! Albo niech już
nigdy do domu nie wrócę. Zwędził mi siedem złotych szy-
lingów w samych nowiutkich szóstakach i dwa Edwar-
dowskie talary , com je płacił po dwa szylingi i dwa pensy
sztuka. Na te rękawiczki!
Cicho, walijski mule! Panie mój, sir Johnie,
Rzucam wyzwanie tej blaszanej klindze!
Ciskam ci w gębę słowo zaprzeczenia,
Łżesz! Męcie, gręzo, fuso, szumowino!
Uważaj, co mówisz, mój panie, i niechaj cię dobry humor
opuści: sam wpadniesz, jeśli będziesz próbował pode mną
kopać dołki i napuszczać na mnie władzę. Pojmujesz?
Na ten kapelusz, skoro tak, to był 0n. Ten z czerwoną
gębą! Chociaż nie pamiętam, co robiłem, kiedyście mnie
upili, to przecie nie jestem takim osłem.
Cóż, panie, co do mnie, mogę oświadczyć, że ten kawaler
upił się do utraty pięciu umysłów.
A będąc wtrąbiony, panie, został, jak to mówią, obrobio-
ny. Oto konkluzja.
Aha, on wtedy też gadał po łacinie. Ale nic to, przez ten
kawał nie upiję się już nigdy, póki życia, chyba że
w grzecznej, uczciwej, zacnej kompanii. Jeżeli się upiję,
to z tymi, co znają bojaźń Bożą, a nie z pijanymi łobuza-
mi.
Słyszeliście, panowie, wszystkie zarzuty zostały odparte,
panowie, słyszeliście ?
O, pani, witam cię z całego serca. Za pozwoleniem, zacna
pani.
Żono, powitaj tych panów. Pozwólcie, mamy na obiadek
gorący pasztet z dziczyzny. Chodźcie, panowie, tuszę, że
zapijemy wszystkie urazy.
Dałbym czterdzieści szylingów, żeby mieć teraz „Księgę
pieśni i sonetów"
Cóż to, mój Prostaczku, gdzieżeś to bywał? Sam mam sobie
usługiwać, co? sam? Nie masz czasem przy sobie „Księgi
gadek i zagadek"?
„Księgę gadek i zagadek"? ale czyżeście jej, panie, nie po-
życzyli Alisi Ciasteczko raz koło Wszystkich Świętych, dwa
tygodnie przed św. Michałem?
Chodź tu, kuzynku, chodź tu, kuzynku, czekamy na ciebie.
Mam słówko do ciebie, kuzynku. Oto jest oferta, rodzaj
oferty złożonej za pośrednictwem mistrza Hugo. Czy mnie
pojmujesz?
Pojmuję, panie, i zobaczysz, że okażę się rozsądny. Jeżeli
ma być, jak mówisz, ja zrobię to, co jest rozsądne.
Daj posłuchanie na jego propozycje, mości Chudek. Ja ci
zrobię opis całej sprafy, jeżely mnie fysłuchasz.
Wybaczcie mi, panie, ale zrobię tak, jak mówi mój kuzyn
Płytek. On jest przecież sędzią pokoju w swoim hrabstwie,
jak tu stoję żywy.
Cóż, jeżeli tak ma być, ożenię się z nią, o ile warunki będą
rozsądne.
Ale czy możesz miłofać tę niefiastę? Daj nam to poznać
z tfoich ust albo z tfoich farg. Bo różni filozofofie tfier-
dzą, że fargi są częścią ustóf. Przeto mófiąc ściśle, czy
czujesz folę bożą do ta dziefczyna?
Mam nadzieję, panie, że postąpię, jak przystoi człowieko-
wi, który kieruje się rozsądkiem.
O śfięci pańscy! O śfięte pańskie! Musisz pofiedzieć, co
do niej czujesz.
Tak, musisz. I czy ożenisz się z nią, jeśli dostanie dobry
posag.
Gotów jestem i więcej uczynić na twoje żądanie, kuzynie,
jeżeli to będzie zgodne z rozsądkiem.
Ależ nie, pojmij że mnie, pojmijże mnie, luby kuzynku:
całe moje przedsięwzięcie zmierza do tego, aby ciebie, ku-
zynku, uszczęśliwić. Czy możesz miłować to dziewczę?
Ożenię się z nią, panie, skoro tego żądasz. A jeżeli nie
będzie wielkiej miłości przy początku, nieba mogą nam jej
przydać, gdy lepiej się poznajomimy po ślubie. Wtedy bę-
dzie więcej okazji do wzajemnego poznania się. Mam na-
dzieję, że im więcej będzie poufałości, tym więcej i zna-
jomości, więc skoro mówicie „ożeń się z nią", to się z nią
ożenię. Jestem na to całkowicie ugotowany i zdestylowany.
Bardzo godna odpofiedź. Tylko w słofie „zdestylofany"
jest błąd. Nasze zdanie jest, że pofinno być zdecydofany.
Ale on dobrze myśli.
Obiad na stole. Ojciec oczekuje zacnego towarzystwa pa-
nów.
Dziękuję. Nie jestem głodny, jako żywo. Idź, drabie, skoro
jesteś moim sługą, idź, usługuj memu kuzynowi Płytkowi.
Sędzia pokoju może też czasami zawdzięczać sługę przyja-
cielowi. Trzymam trzech lokai i chłopca, póki moja matka
nie umrze. Ale co z tego? Żyję jak ubogi kawaler.
Raczej tu sobie pochodzę. Dziękuję. Skaleczyłem sobie no-
gę któregoś dnia, potykając się na szpady i na sztylety
z mistrzem fechtunku. Założyliśmy się o jedną... kurczę pie-
czone, do trzeciego sztychu. I jako żywo odtąd nie mogę
znieść zapachu gorącego mięsa. Dlaczego pani psy tak
szczekają? czy przyjechały do miasta niedźwiedzie?
Chociaż dość lubię te igraszki, będę przeciw nim występo-
wał jak wszyscy w Anglii. O pani, bałabyś się, gdybyś
ujrzała zbiegłego niedźwiedzia puszczonego luzem. Nie-
prawdaż?
A dla mnie to chleb powszedni. Dwadzieścia razy miałem
do czynienia z niedźwiedziem Sackersonem i dwadzieścia
razy chwytałem go na łańcuch. Ale gdybyś pani słyszała,
jak białogłowy wrzeszczały i piszczały na ten widok! Był
to zaiste widok nie lada i kobiety nie mogły go znieść. To
są dzikie, nieokrzesane stworzenia.
Chodź, szlachetny mości Chudku, chodź. Czekamy na cie-
bie.
Doprawdy, nie wejdę pierwszy, doprawdy, nie uczynię pani
takiej zniewagi.
Wolę być raczej niegrzeczny niż nudny. Pani sama się
krzywdzisz, jako żywo!
Wiliam Szekspir, Wesołe Kumoszki z Windsoru, przeł. Krystyna Berwińska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1954.
Plik zabezpieczony
Typ: application/pdf
Rozmiar: 73.75 MB
Wiliam Szekspir, Akt pierwszy. Scena pierwsza, [w:] tenże, Wesołe Kumoszki z Windsoru, przeł. Krystyna Berwińska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1954, s. 13-30.
Wesołe kumoszki z Windsoru
Tytuł ujednolicony pol.
Tytuł ujednolicony oryg.
Merry Wives of Windsor
Źródło skanu
Zbiory prywatne