William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Wesołe kumoszki z Windsoru, przeł. Stanisław Barańczak, Wydawnictwo Znak, Kraków 1998, s. 9-26.

<title type="main">Wesołe kumoszki z Windsoru Wesołe kumoszki z Windsoru William Shakespeare Autor przekładu Barańczak, Stanisław (1946-2014) Znak Kraków
Akt pierwszy
SCENA PIERWSZA Wchodzą sędzia Spłyć, Mizerek i sir Hugo Evans. SPŁYĆ

Nie próbuj mi odradzać, mój wielebny Hugonie: zrobię z tego sprawę, która się oprze aż o królewski trybunał. Niechby sobie sir John Falstaff istniał nie w jednym, ale w dwudziestu egzem- plarzach — żaden z tych egzemplarzy nie będzie pomiatał wiel- możnym Robertem Spłyciem.

MIZEREK

Sędzią pokoju w hrabstwie Gloucester, bądź co bądź. Ozdobą miejscowej jurysprudencji.

SPŁYĆ

A nawet jurysdykcji, drogi kuzynie.

MIZEREK

Z dykcji też. A w dodatku szlachetnie urodzonym, mości probo- szczu — kimś, kto ma prawo postawić herbową pieczęć na każdy sądowy nakaz, zakaz, akt, kontrakt, umorzenie długów czy prze- dłużenie umów; wszystko może postemplować swoją herbową pieczątką!

SPŁYĆ

A pieczętuję się nią od dobrych trzystu lat, dzień w dzień.

MIZEREK

I takie samo było i będzie postemplowanie wszystkich jego suk- cesorów, którzy odeszli z tego świata przed nim, oraz antenatów, którzy przyjdą na świat po nim. Ten sam herb od stuleci: biała ryba na bordowym tle.

SPŁYĆ

To naprawdę stary herb.

EVANS

Tak, stare herpy — ileż tam pajecznych parw! Rypie istotnie do- prze na pordowym tle, szczególnie jeśli piała.

SPŁYĆ

Wypraszam sobie! Ryba w herbie mojej rodziny bynajmniej nie pieje.

EVANS

Czy ja mówię, że pieje? Mówię tylko „piała".

MIZEREK

W przeszłości też nigdy nie piała.

SPŁYĆ

Zachowywała zawsze godne milczenie.

EVANS

Prawo! Wyjątkowa rypa! Rypie opyczaje zwykle pardzo od tego odpijają.

SPŁYĆ Wróćmy do tematu. EVANS

Wypornie. Już mnie prała chęć, żepy powiedzieć to samo. Ta depata o herpach i rypach pyłapy przemienna w następstwa, gdypy się nią dalej zapawiać. Jeśli sir John Falstaff cię opraził albo ci upliżył, ja — jako osopa duchowna — rad pędę wywrzeć na was doproczynny wpływ i doprowadzić was opu do zgody.

SPŁYĆ Nie, podam sprawę do sądu. To był brutalny rozbój. EVANS

Prutalny czy nie prutalny, rozpój czy nie rozpój, nie zawracaj głowy trypunałom pyle pójką czy nawet pijatyką. Jeśli co cię spawi, to tylko pojaźń Poża. Prać rzeczy takimi, jakie są — oto moja rada.

SPŁYĆ

Ha, głowę dam, że gdybym był młodszy, ostatnie słowo miałby nagi brzeszczot.

EVANS

Lepiej mieć nagi przeszczot w przyjaciołach i pozwolić im mieć ostatnie słowo. Trzepa ci zresztą wiedzieć, że mój mózg pierze się właśnie do ropoty i z właściwą sopie pystrością opmyśla no- wy projekt, który nie pędzie może pez korzyści. Pądź co pądź, jest przecież panna Anna Page, córka pana Jerzego Page, pardzo urocza pałamutka.

MIZEREK

Panna Page? Taka ciemnowłosa, z cienkim głosikiem jak u ko- biety?

EVANS

Ta sama osopa, powiem pez opawy płędu; istne póstwo, zwła- szcza że w posagu ma z chwilą ukończenia siedemnastu lat do- stać siedemset funtów w złocie i sreprze, zapisane jej na łożu śmierci przez dziadka (opy Póg dał mu płogie zmartwychwsta- nie!). Pyłopy doprze, gdypyśmy przestali się oprażać i prać za pary o pyle głupstwo, a w zamian za to pomyśleli, jakpy tu ją wydać za pana Aprahama.

MIZEREK Więc ma po dziadku siedemset funtów? EVANS Tak, a ojciec ma nawet do tego podopno coś dołożyć. SPŁYĆ Znam tę młodą damę; w samej rzeczy ma piękne przymioty. EVANS

Siedemset funtów, z nadzieją na więcej, trudno nazwać przymio- tem przydkim.

SPŁYĆ

Cóż, trzeba odwiedzić poczciwego pana Page. A czy zastanę tam Fal Staffa?

EVANS

Miałpym skłamać? Kłamca pudzi we mnie tyleż oprzydzenia, ile go pudzi łgarz, alpo tyle, ile go pudzi człowiek mówiący nie- prawdę. Owszem, zastaniesz tam tego kawalera, sir Johna; ale płagam cię, pądź posłuszny radom życzliwych ci przyjaciół. Oto i siedzipa pana Page; zastukam. Stuka. Hej, jest tam kto? Niech Póg płogosławi temu przypytkowi!

PAGE zza sceny Kto tam? Wchodzi. EVANS

Twój przyjaciel przynosi ci płogosławieństwo Poże, a wiedzie ze sopą sędziego Spłycia i młodego pana Mizerka, który pyć może zaśpiewa ci inną piosenkę, jeśli spodopa ci się jego dźwięczny paryton.

PAGE

Rad jestem, że widzę łaskawych panów w dobrym zdrowiu. A panu sędziemu szczególne dzięki za dziczyznę.

SPŁYĆ

I ja rad jestem, że cię widzę, drogi panie Page. Oby ci zawsze los sprzyjał, boś człowiek zacny. Miałem zamiar posłać ci lepszą dziczyznę, ale tę sarnę ustrzelono bardzo niefachowo. Jakże zdrowie szanownej małżonki? Możecie zawsze liczyć na moją wdzięczność, o tak, wdzięczność dozgonną i z głębi serca pły- nącą.

PAGE Ależ to ja jestem wdzięczny SPŁYĆ O, nie, nie, to ja; stanowczo ja. PAGE Pana Mizerka też serdecznie witam. MIZEREK Jakże się ma twój płowy chart, panie Page? Słyszałem, że na

łowach w Cotsall dał się prześcignąć.

PAGE Trudno to było bezspornie osądzić. MIZEREK Nie chcesz się przyznać, co? SPŁYĆ

I nie ma do czego. To był po prostu pech, zwykły pech; ten chart to dobry pies.

PAGE Ot, taki sobie kundelek. SPŁYĆ

Skądże, to doskonały pies i całkowicie rasowy; nic dodać, nic ująć. Doskonały, rasowy pies. A cóż sir John Falstaff? Zastali- śmy go u ciebie?

PAGE

Owszem, gości właśnie u nas; i chętnie służę pośrednictwem, jeśli chcesz się z nim pogodzić.

EVANS Prawo! Zaprzmiało to pardzo po chrześcijańsku. SPŁYĆ Ale on mnie pokrzywdził. PAGE Sam się do tego w pewnej mierze przyznaje. SPŁYĆ

„Kto się pod pręgierzem stawia, Krzywdy jeszcze nie naprawia", nieprawdaż, panie Page? Pokrzywdził mnie, pokrzywdził w sa- mej rzeczy; możesz mi wierzyć; ujmę istotę sprawy w tym jed- nym słowie: pokrzywdził mnie. Szlachetnie urodzony Robert Spłyć oświadcza, że został pokrzywdzony.

PAGE Właśnie nadchodzi sir John. Wchodzą sir John Falstaff, Bardolf, Nym i Pistol. FALSTAFF I co, panie Spłyć, składasz pan królowi skargę na mnie? SPŁYĆ

Panie kawalerze, pobiłeś mi ludzi, ustrzeliłeś mi sarnę i włamałeś mi się do leśniczówki.

FALSTAFF Ale przecież nie wycałowałem córki leśniczego? SPŁYĆ Wolne żarty. Odpowiesz za to. FALSTAFF

Odpowiem od razu i wprost: rzeczywiście, dopuściłem się tego wszystkiego. A zatem — już odpowiedziałem.

SPŁYĆ Dowie się o tym sam najwyższy trybunał. FALSTAFF

To istotnie lepiej, że sam tylko trybunał i nikt poza nim; inaczej stałbyś się publicznym pośmiewiskiem.

EVANS Dopieraj słowa staranniej, sir Johnie. FALSTAFF

Są i tak doprane staranniej niż mankiety twojej koszuli. A ty, panie Mizerek? Przyznaję, że poharatałem ci czaszkę; czy z na- szego starcia, poza tym niepoważnym obrażeniem, wyniosłeś ja- kieś inne urazy cielesne?

MIZEREK

Moja wyniosła uraza jest bardziej duchowa niż cielesna, a moje obrażenie się bynajmniej nie jest niepoważne. Przeciwnie, je- stem bardzo poważnie obrażony na ciebie, panie, i na twoich trzech przybocznych nicponi, znanych jako Bardolf, Nym i Pi- stol.

BARDOLF Ty chudy banburski serze! MIZEREK Ale mniejsza o to. PISTOL Jak śmiesz, diaboliczny nabiale? MIZEREK Mniejsza o to, mniejsza o to. NYM

Pokroić go w plasterki, powiadam! Tnij bez gadania - taki mój temperament!

MIZEREK Gdzie mój sługa Tuman? Nie wiesz, kuzynie, gdzie się podział? EVANS

Spokój, panowie, płagam! Cóż to za prewerie? Zopaczmy: jest w tej sprawie, jeśli doprze opliczam, trzech arpitrów, a to: pan Page (tu i niniejszym opecny pan Page), ja sam (tu i niniejszym opecny ja sam), i wreszcie oraz na zakończenie arpiter trzeci, którym może pyć gospodarz operży „Pod Podwiązką".

PAGE We trójkę wysłuchamy ich i doprowadzimy do zgody. EVANS

Pardzo doprze; sporządzę zaraz notkę w notesie, pod nagłów- kiem „Sprawy pieżące", i pierzemy się do tej pieżącej sprawy pez chwili zwłoki, a tak dyskretnie, jak się tylko da.

FALSTAFF Pistol! PISTOL Pistol już słucha na oba ucha. EVANS

A, do wszystkich diapłów, do samego Pelzepupa! Co to za po- wiedzonko: „Słucha na opa ucha"? Nie mogę apropować takich płędów językowych. Poprawnie powinno pyć: „Słuszy na opa uszy".

FALSTAFF Pistol, czy zwędziłeś sakiewkę panu Mizerkowi? MIZEREK

A jakże, przysięgam na te rękawiczki, że zwędził; jeśli kłamię, bodajbym już nigdy w życiu nie trafił do własnej jadalni. Zra- bował mi siedem miedziaków i trzy srebrne sześciopensówki, i jeszcze dwa szylingi z czasów króla Edwarda — kupiłem je po dwa szylingi i dwa pensy sztuka u Neda Millera, specjalnie do gry w monety. Przysięgam na te rękawiczki.

FALSTAFF do Pistola Zgadza się? EVANS

Kto, pan Mizerek? Oczywiście, że się nie zgadza. Gdypy się zga- dzał pyć oprapowanym, nie pyłopy mowy o oprapowaniu.

PISTOL

Ha, ty walijski przybłędo! Sir Johnie, Rzucam wyzwanie tej szabelce z blachy. Wargi skaziło jej bezczelne kłamstwo. Szubrawa, pełna fałszu szumowino!

MIZEREK wskazując na Nyma

To w takim razie ponownie przysięgam na własne rękawiczki, że to był ten drugi.

NYM

Ejże, ejże, mości panie, wolne żarty, bo stracę temperament. Je- śli chcesz ściągnąć na mnie jakieś zbrojne ramię sprawiedliwo- ści, to uważaj tylko, żeby to ramię ciebie samego nie ugryzło w łydkę. Dobrze ci radzę.

MIZEREK

A zatem klnę się na własny kapelusz, że to tamten trzeci, z czer- woną gębą; bo chociaż nie pamiętam, co się ze mną działo, kie- dyście mnie upili, to przecież nie jestem aż takim osłem.

FALSTAFF do Bardolfa Co powiesz, rozbójniku? BARDOLF

Powiem tyle, że po mojemu ten jegomość sam się spił do utraty wszystkich dziesięciu zmysłów.

EVANS

Powinno pyć „pięciu zmysłów", chypa że chodzi o dziesięć przykazań. Cóż za haniepna ignorancja!

BARDOLF

Inaczej mówiąc, tak się wstawił, że sam się wystawił — do wiatru oraz na wiadome konsekwencje.

MIZEREK

Tak, wtedy też używałeś łacińskich wyrazów; ale mniejsza o to. Jedno wiem, że po tej sztuczce już się nigdy nie spiję na umór; chyba że mówimy o spiciu się na umór w towarzystwie zacnych, przyzwoitych i dobrze wychowanych przyjaciół. Tak, jeśli się kiedy urżnę, to tylko wraz z ludźmi naprawdę bogobojnymi, nie z takim rozpijaczonym tałatajstwem.

EVANS Oto cnotliwa dusza, jak mi Pan Póg miły. FALSTAFF

Słyszycie, panowie: wszystkie zarzuty spotykają się z zaprze- czeniami.

Wchodzi, wnosząc wino. Anna Page, za nią pani Ford i pani Page. PAGE Nie, córeczko, wynieś wino z powrotem; napijemy się w domu. Anna Page wychodzi. MIZEREK O nieba, co widzę? To panna Page? PAGE A, pani Ford! Jakże zdrowie? FALSTAFF

Na honor, moja miła pani Ford, jakże się cieszę; za pozwole- niem.

Całuje ją. PAGE

Żono, przywitaj panów serdecznie. Prosimy do środka, panowie; mamy na kolację pasztet z dziczyzny, prosto z pieca; wejdźcie, a utopimy w winie, mam nadzieję, wszelkie urazy.

Wychodzą wszyscy oprócz Mizerka. MIZEREK

Dałbym teraz czterdzieści szylingów, żeby ktoś skoczył i przy- niósł mi tu mój zbiorek „Serenad i sonetów". Wchodzi Tuman. A, Tuman, nareszcie! Gdzieś ty się podziewał? Cóż to, mam być sam sobie sługą? Nie masz przypadkiem ze sobą mojej „Księgi zagadek"?

TUMAN

„Księgi zagadek"? A czy pan jej nie pożyczył przypadkiem pan- nie Alicji Placek na Wszystkich Świętych, dwa tygodnie przed Świętym Michałem?

Wracają Spłyć i Evans. SPŁYĆ

Chodźże, kuzynie, chodźże. Czekamy na ciebie. Przedtem tylko jedno słówko. Otóż uważasz, kuzynie, jest, że tak powiem, pro- pozycja, coś w rodzaju propozycji, na razie jeszcze nie bezpo- średnio uczynionej przez tu obecnego wielebnego proboszcza. Rozumiesz mnie?

MIZEREK

Rozumiem doskonale, kuzynie, i przekonasz się, że się zacho- wam roztropnie; jakby co do czego, to będę słuchał głosu roz- sądku.

SPŁYĆ Spróbuj jednak zrozumieć, co mówię. MIZEREK Ależ rozumiem. EVANS

Słuchaj pan pacznie, panie Mizerek, co ci kuzyn mówi. Ja sam zresztą mogę ci rzecz przedstawić czarno na piałym, jeśli twój umysł to opejmie.

MIZEREK

Nie, dziękuję, wolę posłuchać kuzyna. Wybacz, proszę, sir Hu- gonie: to, bądź co bądź, sędzia pokoju na całe hrabstwo.

EVANS Ależ mówimy nie o tej purdzie; mówimy o twoim ślupie. SPŁYĆ Właśnie, w tym sęk. EVANS A w samym środku sęka - panna Anna Page. MIZEREK

Cóż, skoro tak, ożenię się z nią, jeśli tylko spełnione zostaną wszelkie rozsądne wymagania.

EVANS

Ale czy ta piałogłowa pudzi w tobie jakieś uczucia? Chcemy usłyszeć odpowiedź z twoich własnych ust alpo warg, jako że padania naukowe wykazały niespicie, iż wargi są nieodłączną częścią składową ust. Ustalmy zatem dokładnie; czy pędziesz w stanie okazać pannie, że w twoim sercu wspierają purzliwe pałwany uczuć?

SPŁYĆ Czy będziesz w stanie ją pokochać, kuzynie Abrahamie? MIZEREK

Mam nadzieję, że postąpię, jak wypada człowiekowi rozsądne- mu.

EVANS

Nie, na wszystkich świętych Pańskich! Musisz się wypowiedzieć jasno i dopitnie: czy pędziesz umiał dać jej do zrozumienia, że twoje serce smaga picz namiętnych żądz?

SPŁYĆ

Tak, musisz się zdeklarować: ożenisz się z nią, jeśli otrzyma go- dziwy posag?

MIZEREK Uczynię wszystko, co zechcesz, kuzynie, a nawet więcej — w granicach rozsądku oczywiście. SPŁYĆ

Nie, zrozum wreszcie, co mówię, miły kuzynie; i pamiętaj, że mam na względzie twoje przyszłe szczęście. Czy potrafisz po- kochać tę dziewczynę?

MIZEREK

Poślubię ją, jeśli tego ode mnie zażądasz; choćby nawet z po- czątku nie było między nami dwojgiem wielkiej miłości, niebo może ją nam ześle, gdy po ślubie będziemy się widywać częściej i lepiej się poznamy. Taką przynajmniej mam nadzieję: jak to mówią, im bliżej, tym chyżej. Ale gdy tylko powiesz „Żeń się", nie będę się zacinał jak wół w oporze i natychmiast się posłusz- nie ożenię z własnej i nieprzymuszonej woli.

EVANS

Wyporna to pyłapy odpowiedź, gdypy jej strona pszmieniowa nie oprażała poczucia poprawności językowej: nie mówi się „jak wół w oporze", mówi się „jak wół w oporze" — „p", a nie „p". Intencja znaczeniowa pyła natomiast dopra.

SPŁYĆ Ja też myślę, że kuzynek miał dobre intencje. MIZEREK I ja tak sądzę; a jeśli miałem złe, to niech mnie powieszą. SPŁYĆ A oto i nasza piękna panna Anna. Wchodzi Anna Page. Obym był młodszy, śliczna panienko! ANNA

Obiad na stole, mości panowie; ojciec liczy na wasze towarzy- stwo.

SPŁYĆ Jestem do jego usług, panno Anno. EVANS

Poże mój, co ja tu ropię? Nie może mnie przecież zapraknąć przy przedopiedniej modlitwie.

Spłyć i Evans wychodzą. ANNA Czy łaskawy pan nie wejdzie z nami? MIZEREK Dzięki serdeczne, nie; świeże powietrze dobrze mi zrobi. ANNA Ale obiad czeka. MIZEREK

Dzięki, naprawdę nie jestem głodny. Do Tumana: Idźże, nicponiu, jesteś wprawdzie moim sługą, ale usłuż przy stole mojemu kuzynowi, panu Spłyciowi. Tuman wychodzi. Nawet sędzia pokoju może czasem potrzebować usługi ze strony pachołka swego krewnego. Mam na służbie tylko trzech ludzi i chłopca, ale to jedynie tymczasem, póki moja matka jest na tym świecie. Żyję w każdym razie jak człowiek może i nieboga- ty, ale szlachetnie urodzony.

ANNA

Nie wolno mi wracać do domu bez pana; nie siądą do stołu, do- póki pan się nie zjawi.

MIZEREK

Daję słowo, nie mógłbym przełknąć ani kęsa; mimo to dziękuję tak gorąco, jakbym się do syta najadł.

ANNA Bardzo proszę, niechże pan wejdzie. MIZEREK

Dziękuję, ale wolę pospacerować sobie tutaj. Otarłem sobie onegdaj goleń, ćwicząc walkę szpadą i sztyletem z nauczycielem fechtunku — trzy pojedynki do trzeciego trafienia, o miskę kom- potu z suszonych śliwek — i od tej pory nie mogę znieść zapachu surowego mięsa, nawet jeżeli jest upieczone. Czemuż to wasze psy tak szczekają? Czy w mieście są niedźwiedzie?

ANNA Zdaje się, że tak; ktoś mi o nich wspominał. MIZEREK

Tak, szczucie niedźwiedzi... uwielbiam tę rozrywkę, ale przy okazji zawsze się z kimś wdam w bijatykę — podobnie zadzior- nego ducha nie ma w sobie nikt w całej Anglii. A znowuż taki niedźwiedź spuszczony z uwięzi — straszny widok, co?

ANNA W rzeczy samej. MIZEREK

Dla mnie takie niedźwiedzie to chleb powszedni. Najsławniej- szego z nich, Sackersona, oglądałem w takiej sytuacji ze dwa- dzieścia razy i nawet łapałem go na łańcuch; ale słowo honoru daję, kobiety darły się przy tym i piszczały tak, że przechodziło to wszelkie pojęcie. Bo też kobiety, jako żywo, nie mogą znieść widoku niedźwiedzia. Bardzo to paskudna i dzika bestia.

Wchodzi Page. PAGE

Jest tam pan Mizerek? Prosimy do stołu, panie, wszyscy czeka- ją!

MIZEREK Dziękuję, ale nie tknę jadła. PAGE Na Boga, nie masz wyboru; prosimy, prosimy. MIZEREK No cóż, prowadź, panie. PAGE Chodźmy wreszcie. MIZEREK Panno Anno, pani pierwsza. ANNA Nie, nie; proszę cię, panie, już się nie zatrzymuj. MIZEREK

Ależ doprawdy, nie wejdę pierwszy; nie wyrządzę ci takiego de- spektu.

ANNA Niechże łaskawy pan wejdzie. MIZEREK

Wolę się już wydać źle wychowany, niż sprawiać komuś kłopot. Wejdę zatem, ale doprawdy, sama się skazujesz na ten despekt, to nie moja wina!

Wychodzą.

William Shakespeare, Wesołe kumoszki z Windsoru, przeł. Stanisław Barańczak, Wydawnictwo Znak, Kraków 1998.

Plik zabezpieczony

Typ: application/pdf

Rozmiar: 67.69 MB

William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Wesołe kumoszki z Windsoru, przeł. Stanisław Barańczak, Wydawnictwo Znak, Kraków 1998, s. 9-26.

TEI XML

Typ: text/html

Rozmiar: 0.04 MB

Autor

Shakespeare, William (1564-1616)

Tytuł ujednolicony pol.

Wesołe kumoszki z Windsoru

Tytuł ujednolicony oryg.

Merry Wives of Windsor

Tytuł kolekcji

Wesołe kumoszki z Windsoru

Tytuł przekładu

Wesołe kumoszki z Windsoru

Rok wydania

1998

Rok powstania

1990-2000

Miejsce wydania

Kraków

Miejsce powstania

Cambridge, MA

Wydawca

Znak

Źródło skanu

Biblioteka Instytutu Anglistyki UW

Lokalizacja oryginału

Open Source Shakespeare (OSS)

Wesołe kumoszki z Windsoru

Tytuł ujednolicony pol.

Wesołe kumoszki z Windsoru

Tytuł ujednolicony oryg.

Merry Wives of Windsor

Źródło skanu

Biblioteka Instytutu Anglistyki UW

Tłumacz

Barańczak, Stanisław (1946-2014)

Stanisław Barańczak (1946–2014) był poetą, tłumaczem i krytykiem literackim. Przełożył w latach 1990–2001 dwadzieścia pięć dramatów Shakespeare’a, jak również znaczną...