William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Tymon Ateńczyk, przeł. Stanisław Barańczak, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997, s. 9-28.

<title type="main">Tymon Ateńczyk Tymon Ateńczyk William Shakespeare Autor przekładu Barańczak, Stanisław (1946-2014) Znak Kraków
Akt pierwszy
SCENA PIERWSZA Ateny. Sala w domu Tymona. Z różnych stron wchodzą Poeta, Malarz, Złotnik i Kupiec. POETA Witaj. MALARZ Wyglądasz kwitnąco! POETA Od dawna Cię nie widziałem. I jak świat się toczy? MALARZ Raczej się stacza - i to coraz prędzej. POETA To nie nowina. Nie masz jakiej wieści Dziwnej, szczególnej, dotąd nie słyszanej? Spójrz, jakie cuda umie czynić hojność: Jej moc ściągnęła tu wszystkie te duchy. Znam tego kupca. MALARZ Ja znam obu panów. Drugi z nich jest złotnikiem. KUPIEC Nasz gospodarz - Cóż to za człowiek! ZŁOTNIK Wszyscy go wielbimy. KUPIEC

Tak, czynić dobro ciągle, bez wytchnienia - To rzecz dlań tak zwyczajna, że już nawet Nie widzi, jaki w tym jest niezrównany.

ZŁOTNIK Przyniosłem tutaj klejnot... KUPIEC Pokaż, pokaż. To dla Tymona? ZŁOTNIK Jeżeli zapłaci, Ile zażądam. Ale za ten klejnot... POETA na stronie do Malarza Chwali swój lichy towar - jego prawo; Lecz traci wiarygodność. Tak i z nami: Gdy za pieniądze sławimy nędznika, Szczery hymn na cześć dobra brzmi fałszywie. KUPIEC oglądając klejnot Piękna robota. ZŁOTNIK Oprawa wspaniała, Prawda? A klejnot pierwszej wody. Spójrz. MALARZ do Poety Obmyślasz, widzę, jakiś nowy utwór Na cześć naszego dobroczyńcy. POETA Owszem, Coś tam się ze mnie samo wyśliznęło. Nasza poezja jest niby żywica: Sączy się z pnia, co ją wykarmił. Ogień Z krzemienia tylko uderzeniem można Dobyć - nasz płomyk natomiast sam w sobie Znajduje bodziec; tak nurt płynie w brzegach, Zarazem się tym brzegom wymykając. Co tam masz? MALARZ Obraz. Wydajesz więc książkę? POETA Tak - wpierw ją złożę w hołdzie Tymonowi. Pokaż ten obraz. MALARZ Chyba mi się udał. POETA Tak, rzeczywiście; świetny, znakomity. MALARZ Nic szczególnego. POETA Rzecz podziwu godna: Ten wdzięk w postawie - oddałeś to świetnie! Jaka potęga myśli błyska w oku! Usta - jak gdyby chciały nam wyjawić, Co widzi jego wielka wyobraźnia! A ten gest - niemy, lecz jakże wymowny! MALARZ Cóż, imitacja życia - chyba niezła. A popatrz tylko na ten akcent bieli - Dobre, co? POETA Sztuka podsuwa tu wzór Naturze, czyniąc to tak znakomicie, Że sztuczność kunsztu żywsza jest niż życie. Przez scenę przechodzi grupa senatorów, udających się z wizytą do Tymona. MALARZ Ileż się osób wokół niego kręci! POETA Senatorowie ateńscy, szczęśliwcy! MALARZ Spójrz, oto idą następni! POETA Gromadny Napływ, powiedziałbym wręcz: potop gości! W swym poemacie, z grubsza już gotowym, Naszkicowałem sylwetkę człowieka, Którego tuli do piersi z najgłębszą Rozkoszą cały nasz doczesny świat. Tok mojej myśli nie daje się przy tym Zamknąć w granicach woskowej tabliczki - Przeciwnie, płynie po rozległych morzach, Nawet przecinka nie zatruwa żółcią, Z orlą śmiałością szybuje wciąż naprzód I nie zostawia za sobą ni śladu. MALARZ Jak to rozumieć? POETA Wszystko ci wyłożę. Widzisz, jak wszelkie stany i umysły - Tak wygadane, śliskie kreatury, Jak ludzie skromni i pełni powagi - Ofiarowują służby Tymonowi. Ogromna jego fortuna, a także Dobra i wspaniałomyślna natura Zdobyły mu i dały w posiadanie Tłumy przeróżnych wielbiących go serc - Od służalczego pochlebcy do kogoś Jak Apemantus, który mało co Tak lubi, jak się brzydzić samym sobą. Nawet on zegnie kolano i wróci Spokojny, jakby go skinieniem głowy Tymon uczynił człowiekiem bogatym. MALARZ Widziałem ich, jak rozmawiali. POETA W moim Dziele jest scena: na wierzchołku góry Fortuna siedzi na przepysznym tronie; U stóp wzniesienia cisną się szeregi Ludzi przeróżnych natur i wartości, Którzy się trudzą na łonie tej ziemi, Aby pomnażać swój stan posiadania. Wszyscy wbijają wzrok w swoją władczynię, Ona zaś gestem dłoni z alabastru Wzywa z tej ciżby jednego - Tymona, I tym łaskawym wyróżnieniem zmienia Jego rywali w nędznych niewolników. MALARZ Koncepcja trafia w sedno. Tron, Fortuna, Szczyt, z kłębiącego się w dole mrowiska Jeden wybrany, przyzwany skinieniem, Pnący się stromym zboczem tam, gdzie czeka Szczęście - to wszystko mogłoby zarazem Być alegorią profesji artysty. POETA Poczekaj, to nie koniec. Wszyscy inni, Jeszcze przed chwilą jego towarzysze, Niektórzy nawet górujący nad nim Mieniem lub miejscem w świecie - momentalnie Ruszają za nim jak orszak, nachodzą Dom, nadskakują, szepczą w ucho słowa Oddania, strzemię przytrzymują, jakby Było czymś świętym, i wielbią go niemal Za samą możność wdychania powietrza. MALARZ Tak jest z początku, zgoda. Ale wkrótce... POETA Wkrótce Fortunie - zmiennej, jak wiadomo - Psuje się humor: faworyt - w niełasce; I niech mu tylko powinie się noga, A cała świta, która jego śladem Pięła się na czworakach na szczyt góry, Palcem nie ruszy, aby uratować Swego idola przed upadkiem w przepaść. MALARZ Tak zwykle bywa. Znam z tysiąc obrazów Ukazujących dobitniej niż słowo, Jak niespodziane są ciosy Fortuny. Ale masz rację, że chcesz Tymonowi Przypomnieć o tym, jak często gmin widzi Możnych po długiej wspinaczce na szczyt Strąconych jednym kopniakiem w otchłanie. Fanfara. Wchodzi Tymon; rozmawiając z Posłańcem od Wentydiusza, jednocześnie wita się uprzejmie ze wszystkimi przybyłymi gośćmi; towarzyszy mu orszak sług z Lucyliuszem. TYMON Więc mówisz - jest w więzieniu? POSŁANIEC Tak, panie, za dług - w sumie pięć talentów. Środki ma szczupłe, wierzycieli twardych; Gdybyś poręczył za niego listownie, Wyszedłby z celi; taki list to jego Jedyna szansa. TYMON Szlachetny Wentydiusz! Nie, ja nie z takich, którzy opuszczają Przyjaciół w biedzie. Wiem, że zasługuje Na pomoc, i pomocy mu udzielę: Spłacę za niego dług - odzyska wolność. POSŁANIEC Będzie ci za to całe życie wdzięczny. TYMON Pozdrówże go ode mnie. Okup wyślę. Gdy zwolnią twego pana, niech mnie zaraz Odwiedzi; słabym nie wystarcza pomóc Wstać - trzeba im też zapewnić oparcie. Bądź zdrów. POSŁANIEC O, panie, niech ci wiecznie sprzyja Szczęście! Wychodzi. Wchodzi Stary Ateńczyk. STARY ATEŃCZYK Tymonie, zechciej mnie wysłuchać. TYMON Mów śmiało, zacny ojczulku. STARY ATEŃCZYK Masz sługę, Którego zwą Lucyliusz. TYMON Owszem, mam; Lecz o co chodzi? STARY ATEŃCZYK Najłaskawszy panie, Racz go przywołać. TYMON Czy jest tu w tej chwili? Lucyliusz! LUCYLIUSZ Jestem tu, panie, do usług. STARY ATEŃCZYK Ten człowiek, panie, który ci zawdzięcza Wszystko, nawiedza mój dom wieczorami. W dzieciństwie już wpojono mi oszczędność I całe życie ciułam grosz do grosza: Wolałbym, aby moim spadkobiercą Był ktoś godniejszy niż domowy sługa. TYMON Mów dalej. STARY ATEŃCZYK Poza moją jedynaczką Nie mam rodziny; córce więc przypadnie Cały majątek. Dziewczę ładne, młode, Ledwie dojrzałe do myśli o mężu, A wychowane na prawdziwą damę Wielkim nakładem kosztów z mojej strony. Twój sługa stara się podbić jej serce. Wzbroń mu dostępu do niej - moje słowa Nic dotąd nie wskórały. TYMON To uczciwy Chłopak. STARY ATEŃCZYK Nikt tego nie chce mu odebrać: Uczciwość sama w sobie jest nagrodą - Po co mu jeszcze ręka mojej córki? TYMON A córka - kocha go? STARY ATEŃCZYK Młodość oznacza Podatność na złe wpływy; nasze własne Młodzieńcze namiętności pokazują, Jak płochy jest to wiek. TYMON do Lucyliusza Kochasz tę pannę? LUCYLIUSZ Z całego serca, i to z wzajemnością. STARY ATEŃCZYK Jeśli poślubi go bez mojej zgody, To - niech bogowie będą mi świadkami - Nie tylko córkę wydziedziczę, ale Spadek dostanie pierwszy lepszy żebrak. TYMON A gdyby wyszła za kogoś równego Stanem - co wtedy dałbyś jej w posagu? STARY ATEŃCZYK Dziś - trzy talenty; po mej śmierci - wszystko. TYMON Ten zacny człowiek służy mi od dawna; Wypada, abym mu się odwzajemnił Drobną ofiarą na rzecz jego szczęścia. Oddaj mu córkę wraz z posagiem - ja Daruję słudze taką samą sumę, By stał się równy swojej narzeczonej. STARY ATEŃCZYK O, najłaskawszy panie: poręcz tylko Honorem, że tak będzie, a Lucyliusz Może ją brać. TYMON Ten uścisk dłoni niechaj Zaświadczy: daję ci słowo honoru. LUCYLIUSZ do Tymona Z całego serca pokornie dziękuję, Panie: za wszystko, co mi się dobrego W życiu przydarzy - tobie będę dłużny. Wychodzi. POETA Racz przyjąć moje dzieło. Żyj nam długo! TYMON Dzięki. Przeczytam - odezwę się wkrótce. Nie odchodź jeszcze. Do Malarza: Witaj, przyjacielu: Cóż tam masz? MALARZ Portret; racz go przyjąć, panie. TYMON Z chęcią. Portrety to poniekąd ludzie Prawdziwsi; bo gdy naturę człowieka Wypaczy podłość, łatwo ją przesłonić Pozorem zacnej, godnej fizjonomii - W namalowanej zaś postaci nie ma Sprzeczności: jest tym, na kogo wygląda. Podoba mi się twoje dzieło; wkrótce Przekonasz się, jak bardzo. Bądź pod ręką; Odezwę się w najbliższym czasie. MALARZ Niechaj Bogowie ci sprzyjają! TYMON Witam, witam; Niech wam uścisnę dłonie; z tobą, panie, Musimy kiedyś zejść się na biesiadę. - O twoim zaś klejnocie wszyscy tyle Mówią, że chyba go nie sprzedasz. ZŁOTNIK Jak to, Czy mówią o nim źle? TYMON Przeciwnie, chwalą Aż do przesytu. Gdybym zań zapłacił Stosowną miarą, popadłbym w ruinę. ZŁOTNIK Sprzedawca musi podać jakąś cenę; Lecz to, czy towar jest jej wart, zależy Od tego, kim jest nabywca. Mój klejnot Byłby wart znacznie więcej niż ta cena, Gdybyś to ty go nosił. TYMON Nadzwyczajny Koncept! KUPIEC Nie, panie; właśnie całkiem zwykły; Powtarza to, co wszyscy zwykli mówić. Wchodzi Apemantus. TYMON Spójrzcie, kto wchodzi. Lepiej idźcie sobie, Bo spadnie na was zaraz mnóstwo gromów. ZŁOTNIK Przy twoim boku jakoś to zniesiemy. KUPIEC On nie oszczędzi nikogo, to prawda. TYMON Mój miły Apemantus! Witam, witam! APEMANTUS

Naprawdę miły i wart powitania będę dopiero wtedy, gdy ty zmienisz się we własnego psa, a ci nicponie - w uczciwych lu- dzi.

TYMON Nazywasz nicponiami nieznajomych? APEMANTUS Jak to, czyż to nie Ateńczycy? TYMON Owszem. APEMANTUS Więc swoich słów nie cofam. ZŁOTNIK Czy wiesz, kim ja jestem? APEMANTUS A jakże; nazwałem cię przecież po imieniu. TYMON Co za pycha w tym człowieku! APEMANTUS Pysznię się głównie tym, że nie jestem kimś takim jak Tymon. TYMON Co cię dziś zmusiło do wyjścia z domu? APEMANTUS Chęć rozwalenia łba jakiemuś uczciwemu Ateńczykowi. TYMON Skażą cię za to na śmierć. APEMANTUS

Tak, jeśli prawo przewiduje taki wyrok za coś, czego się nie da zrobić.

TYMON Jak ci się podoba ten portret? APEMANTUS Najbardziej w nim cenię to, że nie jest winien swego powstania. TYMON Tak nisko cenisz trud malarza, który to spłodził? APEMANTUS

Z pewnością bardziej się utrudził ten, kto spłodził malarza, ale i jemu wyszło fatalnie.

MALARZ O, ty psie! APEMANTUS

Twoja matka i ja należymy do tego samego gatunku; jeśli ja je- stem psem, to ona kim?

TYMON Zjesz ze mną kolację? Będzie paru panów. APEMANTUS Panów nie jadam. TYMON To dobrze, bo gdybyś ich zjadał, naraziłbyś się paniom. APEMANTUS Tak, one lubią pochłaniać panów. Od tego tak im brzuchy rosną. TYMON Przyciężki ten dowcip. APEMANTUS To raczej słuchacz mało lotny. TYMON A powiedz jeszcze: jak ci się podoba ten klejnot? APEMANTUS

Bardzo misternie rżnięty; nie daj się równie misternie orżnąć przy kupnie.

TYMON A co, myślisz że niewart swej ceny? APEMANTUS Niewart mojej uwagi. - Jakże się ma nasz Poeta? POETA Jakże się ma nasz Filozof? APEMANTUS Kłamiesz. POETA Czyż nie jesteś filozofem? APEMANTUS Jestem. POETA Wobec tego nie kłamię. APEMANTUS A ty - nie jesteś poetą? POETA Jestem. APEMANTUS

Wobec tego kłamiesz. Zajrzyj do swego ostatniego poematu, gdzie zmyślasz, jakoby Tymon był osobą godną i bez skazy.

POETA

Nie ma w tym krzty zmyślenia; Tymon jest naprawdę osobą god- ną.

APEMANTUS

Tak, godną ciebie i tego, żeby cię opłacać za trudy. Kto uwielbia pochlebstwa, wart jest nie więcej niż pochlebca. O nieba, gdy- bym ja był wielkim panem!

TYMON Cóż byś wtedy uczynił? APEMANTUS

To samo, co Apemantus czyni teraz: nienawidziłbym z całej du- szy pewnego pana.

TYMON Jak to - siebie samego? APEMANTUS A tak. TYMON Ale za co? APEMANTUS

Za to, że przy całym gniewie nie starczyło mi pomyślunku na coś więcej niż pragnienie bycia wielkim panem. - Nie jesteś ty aby kupcem?

KUPIEC Jestem. APEMANTUS

Niechże cię handel zrujnuje, jeśli bogowie sami się tym nie ze- chcą zająć!

KUPIEC Handel może mnie zrujnować i tak tylko za sprawą bogów. APEMANTUS Handel jest twoim bogiem i niechaj cię ten bóg zrujnuje! Trąby za sceną. Wchodzi Posłaniec. TYMON Któż to przyjechał? POSŁANIEC To Alcybiades na czele dwudziestu Konnych przyjaciół. TYMON Przyjąć ich serdecznie I prosić tutaj! Kilka osób z orszaku Tymona wychodzi. A wy, moi mili, Zostańcie na kolację, nie odchodźcie: Muszę wam wszystkim jeszcze podziękować. Do Poety: Przeczytasz mi poemat, gdy już zjemy, Dobrze? - Rad jestem, że mogę was gościć! Wchodzi Alcybiades z orszakiem. Witaj w tych niskich progach! Co za święto! APEMANTUS Żeby was, giętkich w pasie, pokręciło! W sercach tych obłudników tak niewiele Przyjaźni, ale piją sobie z dzióbków! Człowieczą rasę dziś reprezentują Pawiany, jeśli nie pomniejsze małpki. ALCYBIADES Od dawna tęskniąc za twoim widokiem, Mogę nim wreszcie sycić głodne oczy. TYMON Witaj! Spędzimy na różnych uciechach Wiele wspaniałych godzin, nim wyjedziesz. Proszę was wszystkich, chodźmy! Wychodzą wszyscy z wyjątkiem Apemantusa. Wchodzi dwóch Panów. PIERWSZY PAN do Apemantusa Która godzina, mój panie? APEMANTUS Godzina prawdy. PIERWSZY PAN Tę godzinę zegary pokazują o każdej porze. APEMANTUS Tym gorzej o tobie świadczy, że nigdy tego nie zauważasz. DRUGI PAN Nie wybierasz się na ucztę u Tymona? APEMANTUS

Owszem - żeby widzieć, jak mięso napycha nicponi, a wino roz- grzewa głupców.

DRUGI PAN Powodzenia, powodzenia! APEMANTUS Osioł z ciebie, że mi życzysz powodzenia dwukrotnie. DRUGI PAN Dlaczegóż to? APEMANTUS

Trzeba było jedno takie życzenie zostawić dla siebie, bo ode mnie go nie usłyszysz.

PIERWSZY PAN A powieśże się! APEMANTUS

Nie zrobię ci tej przyjemności. Takie prośby kieruj raczej do swego przyjaciela.

DRUGI PAN Idź precz ze swoim szczekaniem, psie, bo dostaniesz kopniaka! APEMANTUS Umykam - jak pies przed kopytem osła. PIERWSZY PAN Co za mizantrop! Chodźmy wreszcie: trzeba I nam doświadczyć hojności Tymona. To człowiek lepszy niż sama esencja Ludzkiej dobroci. DRUGI PAN Niż całe jej morze! Pluton, bóg złota, mógłby być zaledwie Jego podskarbim. Tymon każdy dar Odpłaca darem siedmiokrotnie większym; Każdą przysługę nagradza tak szczodrze, Że ten, kto mu ją oddał, robi na niej Świetny interes. PIERWSZY PAN Szlachetniejszej duszy Nie zna świat. DRUGI PAN Oby Tymon żył nam długo I oby mu się nigdy źle nie wiodło! Więc cóż, idziemy na tę ucztę? Chodź. Wychodzą.

William Shakespeare, Tymon Ateńczyk, przeł. Stanisław Barańczak, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.

Plik zabezpieczony

Typ: application/pdf

Rozmiar: 56.05 MB

William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Tymon Ateńczyk, przeł. Stanisław Barańczak, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997, s. 9-28.

TEI XML

Typ: text/html

Rozmiar: 0.04 MB

Autor

Shakespeare, William (1564-1616)

Tytuł ujednolicony pol.

Tymon Ateńczyk

Tytuł ujednolicony oryg.

Timon of Athens

Tytuł kolekcji

Tymon Ateńczyk

Tytuł przekładu

Tymon Ateńczyk

Rok wydania

1997

Rok powstania

1990-2000

Miejsce wydania

Kraków

Miejsce powstania

Cambridge, MA

Wydawca

Znak

Źródło skanu

Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego

Lokalizacja oryginału

Open Source Shakespeare (OSS)

Tymon Ateńczyk

Tytuł ujednolicony pol.

Tymon Ateńczyk

Tytuł ujednolicony oryg.

Timon of Athens

Źródło skanu

Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego

Tłumacz

Barańczak, Stanisław (1946-2014)

Stanisław Barańczak (1946–2014) był poetą, tłumaczem i krytykiem literackim. Przełożył w latach 1990–2001 dwadzieścia pięć dramatów Shakespeare’a, jak również znaczną...