William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Komedia omyłek, Stracone zachody miłości, przeł. Stanisław Barańczak, „W drodze”, Poznań 1994, s. 11-15.

<title type="main">Komedia omyłek Komedia omyłek William Shakespeare Autor przekładu Barańczak, Stanisław (1946-2014) "W Drodze" Poznań
AKT I
Scena pierwsza Wchodzą: Solinus, książę Efezu; Egeon, kupiec z Syrakuz: Dozorca Więzienny i inni z orszaku Księcia. EGEON Oddaj mnie wreszcie, książę, w ręce kata: Dość mam już udręk, chcę zejść z tego świata. KSIĄŻĘ Kupcze z Syrakuz, zbędne twoje prośby. Nie mam zamiaru gwałcić naszych praw; Z serca mi zresztą wypędziły litość Wrogie uczucia, jakie we mnie budzi Każdy okrutny czyn waszego księcia: Zbyt wielu tracę ostatnio poddanych, Uczciwych kupców, którym braknie złota, By się wykupić, toteż pieczętują Własną krwią srogie książęce dekrety. Odkąd się wszczęła ta śmiertelna waśń Pomiędzy nami a zbuntowanymi Syrakuzańczykami, obie strony Podjęły równie solenne uchwały: Naszych skłóconych miast nie ma już łączyć Handel; co więcej, mieszkańca Efezu, Spostrzeżonego na syrakuzańskim Placu targowym, lub kogoś z Syrakuz Przyłapanego w Zatoce Efeskiej, Czeka śmierć oraz konfiskata dóbr, Chyba że zdoła się swym prześladowcom Okupić grzywną — tysiącem dukatów. Twój zaś dobytek, przy najkorzystniejszej Nawet wycenie, wart jest mniej niż sto; Wyrok jest zatem jasny: kara śmierci. EGEON I bardzo dobrze: niech moje zmaganie Z niedolą skończy się, nim noc nastanie. KSIĄŻĘ Lecz przedtem powiedz, Syrakuzańczyku, Co ci kazało z rodzinnego miasta Przybyć tu, w mury naszego Efezu. EGEON Niewysłowione nieszczęścia opisać Słowami? Żądasz rzeczy niemożliwej! A jednak muszę zwalczyć w sobie smutek I dowieść, że mnie do tego finału Przywiódł nie pociąg do zła, lecz zew serca. Przyszedłem na świat w Syrakuzach — tam też Znalazłem żonę, której dałbym szczęście, Gdyby nie przypadł nam zły los w udziale. Było nam dobrze razem; nasz majątek Rósł dzięki moim zyskownym podróżom Do Epidamnum. Mój tamtejszy agent Zmarł jednak, towar został bez dozom: Musiałem wyrwać się z objęć małżonki I ruszyć w drogę. Po sześciu miesiącach Znieść już nie mogła mej nieobecności I (niemal mdlejąc pod słodkim brzemieniem Owocu naszych uczuć) wyruszyła W ślad za mną. W krótki czas po swym przybyciu Stała się matką dwóch dorodnych synów, Tak niebywale podobnych do siebie, Że się różnili tylko imionami. Tak się złożyło, że w tym samym dniu W zajeździe, w którym stanęliśmy, jakaś Biedna kobieta powiła bliźnięta Również płci męskiej i równie podobne; Nędza rodziców sprawiła, żem kupił Od nich tę parę, aby moje dzieci Miały w niej kiedyś służbę. Żona, dumna Z synów, nagliła co dzień do powrotu; Uległem w końcu; niestety, zbyt prędko! Gdy Epidamnum zostało za rufą, Ledwie o milę od brzegu głębina Posłuszna wichrom wzburzyła się dziko; Widok odebrał nam wszelką nadzieję: W przyćmionym świetle sączącym się z nieba Nasze strwożone oczy dostrzegały Zapowiedź rychłej i niechybnej śmierci. Sam byłbym przyjął ją w spokoju ducha, Ale łzy żony, szlochającej na myśl O nieuchronnej zgubie, i żałosne Kwilenia dziatek, wtórujących matce, Choć nieświadomych, co nam wszystkim grozi, Nie pozwalały pogodzić się z losem. Uratowało nas jedynie to, Że marynarze umknęli w szalupie, Nam zostawiając tonący już statek. Żona porywa drugie z naszych dzieci, Wiąże do masztu, który się na statkach Trzyma w zapasie na wypadek sztormu; Umocowuje obok drugie z bliźniąt Przez nas nabytych. Pozostałą dwójkę Ja przywiązuję do drugiego końca Tego samego masztu. Tym sposobem Ubezpieczywszy nasze niemowlęta I nie spuszczając ich na moment z oka, Przywiązujemy się sami z dwóch końców. Ledwie skończyliśmy — w tej samej chwili Fala nas zmywa z pokładu, prąd niesie W stronę — jak nam się zdawało — Koryntu. Gdy wreszcie słońce rozpędziło mgły, Jasnym spojrzeniem ogarnęło ziemię I uciszyło ryk morza — w oddali Zamajaczyły nam dwa statki, jeden Z Koryntu, drugi z Epidauru, oba Płynące ku nam. — Lecz przerwę opowieść; Wiesz dość, byś sam mógł do końca ją dowieść. KSIĄŻĘ Nie, nie, mów dalej, starcze, nie przerywaj; Stać nas na litość, chociaż nie na łaskę. EGEON O, gdyby bogów było stać na tyle, Nie miałbym prawa zwać ich okrutnymi! Bo oto, co się stało: kiedy statki Dzieliło od nas jeszcze kilka mil, Zderzyliśmy się z wystającą z wody Potężną skałą. Impet w pół przełamał Utrzymujący nas na falach maszt; Tak to Fortuna, krzywdząc nas nie chcianym Rozwodem, żonę i mnie obdarzyła Równym udziałem szczęścia i żałoby. Połowa, która niosła ją, nieszczęsną — Mniej obciążona, choć nie mniej brzemienna Żalem — pomknęła w dzikim wichrze szybciej I wszystkich troje wzięli na swój pokład Na naszych oczach rybacy, zapewne Z Koryntu. Nas wyłowił drugi statek: Majtkowie, widząc, kogo ocalili, Potraktowali rozbitków życzliwie I chcieli nawet uwolnić rybaków Od ich połowu — lecz powolna szkuta Nie była w stanie dognać tamtej łodzi I zawróciła do portu. Zły los Zabrał mi szczęście, a życia nie zabrał Tylko dlatego, bym mógł opowiadać Przygnębiającą historię mych nieszczęść. KSIĄŻĘ Trudno nie współczuć, kiedy płaczesz po tych, Których straciłeś; ale co się później Działo i z tobą, i z twymi bliskimi? EGEON Mój młodszy syn (choć jednocześnie starszy Z dwóch chłopców, których sam wychowywałem), Gdy doszedł osiemnastej wiosny życia, Zaczął mnie pytać o brata i prosić, Bym mu pozwolił podjąć wraz ze sługą — Który też stracił brata-imiennika — Poszukiwania obu zaginionych. Pragnąc odzyskać kochanego syna, Stratę drugiego zaryzykowałem. Od pięciu lat już błąkam się po Grecji, Przemierzam wzdłuż i wszerz krainy Azji, Aż wreszcie, w drodze do domu, trafiłem Tu, do Efezu, nie tyle w nadziei, Że ich odnajdę, ile dla pewności, Żem nie pominął w swych poszukiwaniach Ani jednego ludzkiego siedliska. Lecz tutaj nastał kres mojego życia I śmierć bym przyjął jak wytchnienie, gdybym Zdobył był pewność, że synowie żyją. KSIĄŻĘ Biedny mój Egeonie — los doprawdy Ćwiczy na tobie najzawziętsze ciosy. Gdyby nie było to przeciwne prawu, Mojej koronie, przysiędze, godności, Których sam władca, choćby chciał, nie może Pozbawić mocy — miałbyś w mojej duszy Obrońcę. Chociaż jednak wyrok śmierci Zapadł i nie da się go już odwołać Bez ciężkiej szkody dla mego honoru — Zrobię dla ciebie tyle, ile mogę: Odwlekę kaźń o jeszcze jeden dzień, Abyś mógł znaleźć środki ocalenia. Jeżeli masz tu w Efezie przyjaciół, Proś ich o wsparcie albo o pożyczkę; Zgromadzisz kwotę grzywny — będziesz żył; Jeśli nie — wyrok pozostaje w mocy. Dozorco, prowadź go do celi. DOZORCA WIĘZIENNY Rozkaz. EGEON Nie ma nadziei — cokolwiek uczynię, Nadejście śmierci opóźnię jedynie. Wychodzą.

William Shakespeare, Komedia omyłek, [w:] tenże, Komedia omyłek, Stracone zachody miłości, przeł. Stanisław Barańczak, „W drodze”, Poznań 1994, s. 5-112.

Plik zabezpieczony

Typ: application/pdf

Rozmiar: 38.50 MB

William Shakespeare, Akt pierwszy, scena pierwsza, [w:] tenże, Komedia omyłek, Stracone zachody miłości, przeł. Stanisław Barańczak, „W drodze”, Poznań 1994, s. 11-15.

TEI XML

Typ: text/html

Rozmiar: 0.01 MB

Autor

Shakespeare, William (1564-1616)

Tytuł ujednolicony pol.

Komedia omyłek

Tytuł ujednolicony oryg.

Comedy of errors

Tytuł kolekcji

Komedia omyłek

Tytuł przekładu

Komedia omyłek

Rok wydania

1994

Rok powstania

1990-2000

Miejsce wydania

Poznań

Miejsce powstania

Cambridge, MA

Wydawca

"W Drodze"

Źródło skanu

Zbiory prywatne

Lokalizacja oryginału

Open Source Shakespeare (OSS)

Komedia omyłek

Tytuł ujednolicony pol.

Komedia omyłek

Tytuł ujednolicony oryg.

Comedy of errors

Źródło skanu

Zbiory prywatne

Tłumacz

Barańczak, Stanisław (1946-2014)

Stanisław Barańczak (1946–2014) był poetą, tłumaczem i krytykiem literackim. Przełożył w latach 1990–2001 dwadzieścia pięć dramatów Shakespeare’a, jak również znaczną...